Czasem, gdy jakis statek mial wlasnie wyruszyc na dlugi i malo popularny rejs, czlowiek budzil sie skuty lancuchami w ladowni i z planem zajec przewidujacym na najblizsze dwa lata jedynie oranie morskich fal[19]. Na ogol jednak uderzajacy chcial zachowac ofiare przy zyciu. Gildia Zlodziei przestrzegala tego bardzo skrupulatnie. Jak mawiali: „Uderzysz kogos za mocno, mozesz go okrasc tylko raz; uderzysz jak trzeba, a mozesz okradac go co tydzien”.
Jesli znalazl sie w czyms, co sprawialo wrazenie wozu, to ktos chyba mial jakis cel w zachowaniu go przy zyciu.
Natychmiast pozalowal, ze o tym pomyslal.
Ktos sciagnal mu z glowy worek. Zobaczyl przed soba przerazajace oblicze.
— Chcialbym zjesc twoja stope — powiedzial.
— Nie martw sie. Jestesmy przyjaciolmi.
Jego rozmowca zdjal maske. Ukazala sie twarz dziewczyny — okragla, z zadartym noskiem, calkiem inna od twarzy wszystkich tutejszych mieszkancow, jakich Rincewind spotykal do tej pory. To dlatego, uswiadomil sobie nagle, ze patrzyla wprost na niego. Jej ubranie, jesli nawet nie oblicze, ostatnio ogladal na scenie.
— Nie krzycz — ostrzegla.
— Dlaczego? Co chcesz zrobic?
— Powitalibysmy cie nalezycie, ale nie bylo czasu. — Dziewczyna usiadla miedzy pakunkami w glebi kolyszacego sie wozu. Przyjrzala mu sie krytycznie. — Cztery Wielkie Sandaly mowil, ze przybyles na smoku i wyciales w pien regiment wojska.
— Przybylem?
— A potem rzuciles czar na szacownego starca i on zmienil sie w wielkiego wojownika.
— Zmienil sie?
— I chociaz Cztery Wielkie Sandaly nalezy zaledwie do klasy pung, oddales mu prawdziwe mieso.
— Oddalem?
— Masz tez kapelusz.
— A tak, rzeczywiscie. Mam kapelusz.
— Mimo to — stwierdzila dziewczyna — nie wygladasz na Wielkiego Maga.
— Aha. No tak. Widzisz, chodzi o to…
Dziewczyna wydawala sie delikatna jak kwiat. Ale wlasnie spomiedzy fald swego kostiumu wyjela nieduzy, lecz calkiem solidny noz.
Rincewind mial instynkt do takich spraw. Chwila prawdopodobnie nie byla odpowiednia, by zaprzeczac swojej Wielkiej Magowosci.
— Chodzi o to — powtorzyl — ze… A skad mam wiedziec, czy moge ci zaufac?
Dziewczyna oburzyla sie.
— Czy nie posiadasz zadziwiajacych mocy magicznych?
— O tak! Naturalnie! Tylko ze…
— Powiedz cos w jezyku magow!
— Eee…
— „O udar, zaraz umre”?
— To, no… to taka specjalna mantra, ktora powtarzam, zeby wzbudzic magiczne potegi.
Dziewczyna zlagodniala troche.
— Ale takie czarowanie jest bardzo meczace — wyjasnil Rincewind. — Latanie na smokach, magiczna zamiana starcow w wojownikow… Stac mnie tylko na kilka podobnych czynow, a potem musze odpoczac. W tej chwili jestem bardzo oslabiony z powodu ogromnych ilosci magii, jakich uzylem. Rozumiesz.
Wciaz przygladala mu sie z powatpiewaniem.
— Wszyscy chlopi wierza w bliskie przybycie Wielkiego Maga — oswiadczyla. — Ale jak rzecze wielki filozof Ly Tin Wheedle, „Kiedy wielu oczekuje wspanialego rumaka, zobacza podkowy i na mrowce”.
Raz jeszcze zmierzyla go wzrokiem.
— Na drodze korzyles sie przed zarzadca dystryktu Kee. Mogles przeciez zniszczyc go straszliwym magicznym ogniem.
— Gralem na czas, chcialem sie rozejrzec, wolalem sie nie demaskowac — belkotal Rincewind. — Tego… nie powinienem chyba od razu sie ujawniac, prawda?
— Maskujesz sie?
— Tak.
— Dobrze ci to wychodzi.
— Dziekuje. To dlatego…
— Tylko naprawde wielki mag osmielilby sie wygladac na tak zalosnego przedstawiciela ludzkosci.
— Dziekuje. Ale… Skad wiesz, co sie dzialo na drodze?
— Zabiliby cie tam na miejscu, gdybym ci nie mowila, co robic.
— Ty bylas tym gwardzista?
— Musielismy szybko cie odnalezc. Mielismy szczescie, ze Cztery Wielkie Sandaly cie widzial.
— My?
Zignorowala pytanie.
— To byli zwykli prowincjonalni zolnierze. Taka sztuczka nie udalaby mi sie w Hunghung. Ale potrafie zagrac wiele rol.
Odlozyla noz. Rincewind mial jednak przeczucie, ze nie sklonil jej, by mu uwierzyla, jedynie by go nie zabijala.
Chwycil sie brzytwy.
— Mam magiczna skrzynie na nozkach — oznajmil z duma. — Wszedzie za mna chodzi. Wydaje sie, ze chwilowo zgubila droge, ale to niezwykly przedmiot.
Dziewczyna spojrzala na niego lodowato. Potem wyciagnela delikatna dlon i szarpnieciem postawila go na nogi.
— Czy to cos takiego?
Rozsunela kotare z tylu wozu.
W kurzu drogi wlokly sie dwa kufry. Byly bardziej odrapane i wygladaly na tansze niz Bagaz, ale wyraznie nalezaly do tego samego gatunku, jesli mozna uzyc tego slowa w stosunku do ekwipunku podroznego.
— Eee… tak.
Puscila go. Rincewind stuknal glowa o podloge.
— Posluchaj mnie uwaznie — powiedziala. — Dzieje sie wiele zlego. Nie wierze w wielkich magow, ale inni wierza, a ludziom czasem trzeba takiej wiary. I jesli ci ludzie zgina, poniewaz dostalismy maga nie za bardzo wielkiego, okaze sie on magiem niezwykle wrecz pechowym. Moze i jestes Wielkim Magiem. Jesli nie, sugeruje, zebys bardzo sie staral nim zostac. Czy wyrazam sie jasno?
— E… tak.
Rincewind wiele juz razy stawal twarza w twarz ze smiercia. Czasami sytuacja dotyczyla mieczy i zbroi. Tutaj mial do czynienia jedynie z piekna dziewczyna i nozem, jednak zaliczal te chwile do najgorszych.
Dziewczyna odstapila.
— Jestesmy wedrownym teatrem — wyjasnila. — To wygodne. Aktorzy
— Nigdzie?
— Nie zrozumiales. My jestesmy aktorami
— Alez graliscie calkiem dobrze, naprawde.
— Wielki Magu,
— Przepraszam, jak ci wlasciwie na imie? — przerwal jej Rincewind.
— Piekny Motyl.
— Tak? Gdzie?
Spojrzala na niego gniewnie i przesliznela sie do przodu wozu.