Ktos machal mu przed oczami „Co robilem na wakacjach”.

— Worku gnijacych ryb!

— Nie wiem, co to znaczy — wyjasnil Rincewind. — Ktos niedawno dal mi…

— Stopo wyjatkowo przegnilego mleka!

— Czy moglbys, jesli wolno, nie krzyczec tak glosno? Obawiam sie, ze pekl mi bebenek.

Gwardzista przycichl, byc moze tylko dlatego, ze zabraklo mu tchu. Rincewind wykorzystal te chwile ciszy, by sie rozejrzec.

Na trakcie staly dwa powozy. Jeden wygladal jak klatka na kolach; dostrzegl tam jakies twarze i oczy obserwujace go ze zgroza. Drugi byl rzezbiona lektyka niesiona przez osmiu wiesniakow. Z bokow oslanialy ja haftowane zaslony; zauwazyl jednak, ze w jednym miejscu sa rozsuniete, aby pasazer lektyki mogl mu sie przyjrzec.

Gwardzisci zdawali sobie z tego sprawe. I chyba byli troche speszeni.

— Jesli moge wytlu…

— Cisza, ty gebo… — gwardzista sie zawahal.

— Wykorzystales juz zolwia, zlota rybke i cos, co chyba mialo byc serem — podpowiedzial Rincewind.

— Gebo kurzego zoladka!

Dluga, waska dlon wysunela sie zza zaslony i skinela jeden raz.

Rincewinda pchnieto naprzod. Dlon miala najdluzsze paznokcie, jakie w zyciu widzial u czegos, co nie mruczy.

— Ukorz sie.

— Slucham?

— Ukorz sie!

Wydobyto miecze.

— Nie wiem, o co wam chodzi! — jeknal Rincewind.

— Ukorz sie, prosze — szepnal mu do ucha jakis glos. Nie byl szczegolnie przyjazny, ale w porownaniu z innymi wydawal sie wrecz czuly. Brzmial tak, jakby nalezal do bardzo mlodego czlowieka. I mowil calkiem czystym ankhmorporskim.

— Jak?

— Nie wiesz tego? Ukleknij, dotknij czolem ziemi. To znaczy, jesli chcesz jeszcze kiedys nosic kapelusz.

Rincewind zawahal sie. Byl wolnym obywatelem Ankh-Morpork, a na liscie rzeczy, ktorych wolny obywatel nie robi, wpisano takze klanianie sie jakiemukolwiek, bez obrazy, ale cudzoziemcowi.

Z drugiej strony na samym szczycie listy rzeczy, jakich nie robi wolny obywatel, umieszczono pozwalanie na odrabanie swojej glowy.

— Teraz lepiej. Calkiem dobrze. Skad wiedziales, ze nalezy sie trzasc?

— Sam to wymyslilem.

Dlon kiwnela palcem.

Gwardzista trzasnal Rincewinda w twarz zabloconym egzemplarzem „Co robilem…”. Zmieszany Rincewind chwycil plik kartek, a gwardzista pospieszyl ku palcowi swego pana.

— Glosie… — zaczal Rincewind niepewnie.

— Tak?

— Co sie stanie, jesli powolam sie na swoj immunitet jako cudzoziemiec?

— Jest taki specjalny zabieg, ktory przeprowadzaja z druciana siatka i tarka do sera.

— Aha.

— A w Hunghung sa oprawcy, ktorzy potrafia utrzymac czlowieka przy zyciu przez cale lata.

— Mam wrazenie, ze nie mowisz o zdrowych porannych przebiezkach i diecie bogatej w blonnik?

— Nie. Dlatego badz cicho. Przy odrobinie szczescia zostaniesz wyslany jako niewolnik do palacu.

— Szczescie to moje drugie imie — zapewnil niewyraznie Rincewind. — Co prawda moje pierwsze imie to: Nie.

— Pamietaj, zeby belkotac i sie plaszczyc.

— Postaram sie jak najlepiej.

Biala dlon wysunela sie znowu, trzymajac skrawek papieru. Straznik odebral go, odwrocil sie do Rincewinda i odchrzaknal.

— Wysluchaj madrej i sprawiedliwej decyzji zarzadcy dystryktu Kee, bablu gazu bagiennego! Nie on jest bablem, znaczy, tylko ty!

Odchrzaknal znowu i przysunal papier do oczu jak czlowiek, ktory uczyl sie czytac, bardzo starannie rozpoznajac literke po literce.

Bialy kucyk biegnie przez… przez…

Gwardzista odwrocil sie i odbyl szeptem krotka rozmowe z zaslona. Potem wrocil do czytania.

…kwiecie… cie chryzantem, Zimny wiatr porusza galeziami Drzew moreli. Poslijcie go do Palacu; niech tam pracuje Dopoki wszystkie konczyny Nie odpadna Mu.

Kilku gwardzistow zaczelo bic brawo.

— Unies glowe i klaszcz — poradzil Glos.

— Obawiam sie, ze konczyny mi odpadna.

— To bardzo wielka tarka.

— Brawo! Bis! Rewelacja! Zwlaszcza to o kwiecieciu chryzantem. Cudowne!

— Dobrze. Teraz sluchaj. Jestes z Bes Pelargic. Masz odpowiedni akcent, choc niech mnie demony porwa, jesli wiem skad. To port morski i ludzie sa tam troche dziwaczni. Napadli cie bandyci, ale uciekles, porywajac im konia. Dlatego nie masz zadnych dokumentow. Papiery sa tu potrzebne do wszystkiego, w tym do bycia kimkolwiek. I udawaj, ze mnie nie znasz.

— Przeciez cie nie znam.

— Tym lepiej. Niech zyje walka o zmiane stanu rzeczy na bardziej sprawiedliwy, z zachowaniem jednak naleznego szacunku dla tradycji naszych przodkow i oczywiscie z wylaczeniem ataku na swieta osobe cesarza!

— Dobrze. Tak. Co?

Gwardzista kopnal Rincewinda w okolice nerek. To sugerowalo — w miedzynarodowym jezyku buta — ze powinien wstac.

Z trudem podniosl sie na kolano i wtedy zobaczyl Bagaz.

To nie byl jego Bagaz. I bylo ich trzy.

* * *

Bagaz wbiegl truchtem na szczyt pagorka i zatrzymal sie tak szybko, ze zostawil w ziemi mnostwo malych bruzd.

Oprocz nieposiadania organow zdolnych do myslenia i odczuwania Bagaz nie mial takze zadnych narzadow wzroku. Jego sposob percepcji zdarzen byl calkowita tajemnica.

W tej chwili dokonal percepcji innych Bagazy.

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату