Pan Hong rozkoszowal sie ich zdenerwowaniem. W odpowiednim czasie zamierzal je wykorzystac. Usmiechal sie zatem i usmiechal…
— Jednakze, panowie — rzekl w koncu — mimo waszych najwyzszej proby wysilkow sytuacja pozostaje niebezpieczna. Mam informacje, ze jeden z najwazniejszych magow z Ankh-Morpork przybyl z misja pomocy buntownikom w Hunghung, oraz ze powstal spisek, by obalic organizacje niebianskiego swiata i zamordowac cesarza, oby zyl dziesiec tysiecy lat. Musze naturalnie zalozyc, ze stoja za tym cudzoziemskie diably.
— Nic o tym nie wiem! — burknal pan Tang.
— Drogi panie Tang, nie sugerowalem nawet, ze pan powinien — zapewnil pan Hong.
— Chcialem powiedziec…
— Panskie oddanie cesarzowi nie podlega zadnej dyskusji — mowil dalej pan Hong gladko niby noz rozcinajacy cieple maslo. — To prawda, ze niemal na pewno pomaga tym ludziom ktos bardzo wysoko postawiony, ale nawet strzep dowodu nie wskazuje na pana.
— Mam nadzieje, ze nie!
— W samej rzeczy.
Panowie Fang i McSweeney odsuneli sie odrobine od pana Tanga.
— Jak moglismy do tego dopuscic? — odezwal sie pan Fang. — Prawda jest, oczywiscie, ze pewni ludzie… glupi, szaleni ludzie… wyruszali czasem poza Mur. Ale pozwolic ktoremus z nich na powrot…
— Obawiam sie, ze wielki wezyr w owym czasie byl czlowiekiem o zmiennych nastrojach — wyjasnil pan Hong. — Uznal, ze ciekawie bedzie sprawdzic, jakie wiesci przyniesie.
— Wiesci? — oburzyl sie pan Fang. — To miasto… Ankh-Morep… Ork… to obrzydliwosc! Czysta anarchia! Jak sie zdaje, arystokracja nie ma tam wplywu na nic, a spoleczenstwo przypomina kopiec termitow! Lepiej by dla nas bylo, panowie, gdyby zetrzec je z powierzchni Dysku!
— Panskie celne uwagi zostana pilnie zapamietane, panie Fang — zapewnil pan Hong, gdy czesc jego umyslu tarzala sie po podlodze ze smiechu. — W kazdym razie — podjal — dopilnuje, by przy komnatach cesarza ustawic dodatkowych straznikow. Jakkolwiek zaczely sie te niepokoje, musimy sprawic, by zakonczyly sie natychmiast.
Widzial, jak na niego patrza… Mysla, ze chce rzadzic Imperium, uznal. Wszyscy zatem — z wyjatkiem pana Tanga, zbuntowanego towarzysza podrozy, co sie niewatpliwie okaze — zastanawiaja sie, jakie wyciagnac z tego korzysci.
Zakonczyl narade i wrocil do swoich komnat.
Bylo niewatpliwym faktem, ze upiory i demony, zyjace za Murem, nie znaly zadnej kultury i z pewnoscia nawet nie wyobrazaly sobie czegos takiego jak ksiazki. Posiadanie wiec tak oczywiscie niemozliwego obiektu, jak pochodzaca zza Muru ksiazka, bylo karane smiercia. I konfiskata.
Pan Hong zebral juz calkiem obfita biblioteke. Zdobyl nawet mapy.
I cos wiecej niz mapy. Mial kufer, ktory zawsze trzymal zamkniety w pokoju z pelnowymiarowym zwierciadlem…
Nie teraz. Pozniej…
Ankh-Morpork… Sama nazwa rozbrzmiewala bogactwem.
Potrzebowal tylko jednego roku. Przerazajaca zmora rewolucji pozwoli mu siegnac po wladze, o jakiej nie marzyli nawet najbardziej szaleni cesarze. A wtedy bedzie rzecza nie do pomyslenia, by nie zbudowac poteznej floty i nie poniesc zemsty i terroru do krainy cudzoziemskich demonow. Dzieki ci, panie Fang. Twoje uwagi zostana zapamietane.
Tak jakby bylo wazne, kto zostanie cesarzem! Imperium to dodatkowa premia, ktora mozna zagarnac pozniej, wrecz mimochodem. Jemu wystarczy Ankh-Morpork z jego pracowitymi krasnoludami i przede wszystkim ze znajomoscia maszyn. Wezmy takie Szczekajace Psy. W polowie prob wybuchaly. Byly niecelne. Zasada okazala sie sluszna, ale wykonanie fatalne, a straty duze. Zwlaszcza kiedy Psy wybuchaly.
Pewnym objawieniem dla Honga bylo spojrzenie na problem w sposob ankhmorporski. Uswiadomil sobie, ze moze lepiej byloby powierzyc funkcje Szczesliwego Konstruktora Psow jakiemus wiesniakowi, majacemu niezle pojecie o metalach i wybuchowej ziemi, niz urzednikowi, ktory uzyskal najwyzsze oceny na egzaminie polegajacym na stworzeniu najpiekniejszego poematu o zelazie. W Ankh-Morpork ludzie byli praktyczni.
Och, przespacerowac sie po Brad-Wayu jako wlasciciel, skosztowac pasztecikow slawnego pana Dibblera… Zagrac choc jedna partie szachow z lordem Vetinari… Naturalnie, to oznaczalo pozostawienie mu tylko jednej reki.
Caly az drzal z podniecenia. Nie pozniej… Teraz. Siegnal do tajnego kluczyka wiszacego na lancuszku u szyi.
Trudno bylo to nazwac sciezka. Kroliki przeszlyby obok, nie zwracajac na nia uwagi. A czlowiek przysiegalby, ze widzi naga, niedostepna sciane skalna — dopoki nie natrafilby na szczeline.
Nawet kiedy ja znalazl, nie byla warta trudu. Prowadzila do dlugiego parowu z kilkoma naturalnymi jaskiniami w scianach, paroma kepkami trawy i zrodelkiem.
I — jak sie okazalo — bandy Cohena. Tyle ze on sam nazywal ja orda. Siedzieli na sloncu i narzekali, ze jakos nie grzeje juz tak mocno jak kiedys.
— No to wrocilem, chlopaki — oznajmil Cohen.
— Wychodziles, co?
— Co? Co on gada?
— Powiedzial, ZE WROCIL.
— Co skrocil?
Cohen usmiechnal sie promiennie.
— Przyprowadzilem ich ze soba — wyjasnil. — Jak mowilem, w dzisiejszych czasach samotna walka nie ma przyszlosci.
Rincewind odchrzaknal zaklopotany.
— Czy ktorys z tych ludzi ma ponizej osiemdziesieciu lat? — zapytal.
— Pokaz sie, Maly Willie.
Wysuszony staruszek, tylko odrobine mniej pomarszczony od pozostalych, podniosl sie z ziemi. Szczegolnie mocno zwracaly uwage jego stopy — nosil buty na bardzo, ale to bardzo grubej podeszwie.
— To zeby moje nogi dotykaly gruntu — wyjasnil.
— Ale czy, no… czy nie dotykaja gruntu w normalnych butach?
— Nie. Klopoty ortopedyczne. Rozumiesz… duzo jest takich, co maja jedna noge krotsza od drugiej. Zabawna rzecz, ale ja…
— Nie mow — przerwal mu Rincewind. — Czasami miewam zadziwiajace przeblyski intuicji. Masz kazda z nog krotsza od drugiej, tak?
— Niesamowite. Widze, ze jestes magiem — stwierdzil Maly Willie. — Znasz sie na takich sprawach.
Rincewind usmiechnal sie radosnie i oblakanczo do kolejnego czlonka ordy. Byl on niemal na pewno istota ludzka, gdyz pomarszczone malpy nie poruszaja sie zwykle na wozkach inwalidzkich i nie nosza helmow z rogami. Pasazer wozka wykrzywil sie w odpowiedzi.
— To jest…
— Co? Co?
— Wsciekly Hamish.
— Co? Jaki?
— Zaloze sie, ze ten wozek budzi przerazenie — uznal Rincewind. — Zwlaszcza ostrza.
— To byla piekielna robota, przeciagnac go przez mur — wyznal Cohen. — Ale zdziwilbys sie, jaki jest szybki.
— Co?
— A to jest Truckle Nieuprzejmy.
— Spadaj, magu.
Rincewind usmiechnal sie do eksponatu B.
— Te kule… Fascynujace. Duze wrazenie robia wyryte na nich slowa: KOCHAC i NIENAWIDZIC.