— Tak, ale mam bardzo grube drzwi…
— A przypadkiem wiem, ze pierwszy prymus byl tutaj, poniewaz…
— …z takim sukiennym obiciem, ze prawie nic nie slychac…
— Drzemke moja na czas juz chyba.
— Zamknijcie sie w tej chwili!
Ridcully spojrzal na kolegow czystym, niewinnym wzrokiem czlowieka, ktory u narodzin zostal poblogoslawiony calkowitym brakiem wyobrazni i ktory podczas niedawnych, krepujacych rozdzialow historii uczelni rzeczywiscie znajdowal sie setki mil stad.
— Dobrze — powiedzial, kiedy wszyscy sie uspokoili. — Ten Rincewind. Troche idiota, tak? Ty mowisz, dziekanie. Reszta milczy.
Dziekan nieco stracil pewnosc siebie.
— No wiec, tego… To nie ma sensu, nadrektorze. On nawet nie potrafil rzucac zaklec. Na co moglby sie komus przydac? Poza tym… gdziekolwiek idzie Rincewind… — znizyl glos — …podazaja za nim klopoty.
Ridcully zauwazyl, ze magowie skupili sie ciasniej.
— To chyba dobrze — zauwazyl. — To najlepsze miejsce dla klopotow: za toba. Nikt raczej nie chce miec klopotow przed soba.
— Nie rozumie pan, nadrektorze. Klopoty podazaja za nim na setkach malenkich nozek.
Usmiech nadrektora pozostal w miejscu, ale cala reszta twarzy stezala na kamien.
— Dobrales sie do pigulek kwestora, dziekanie?
— Zapewniam cie, Mustrum…
— Wiec nie opowiadaj bzdur.
— Oczywiscie, nadrektorze. Ale zdaje pan sobie chyba sprawe, ze odnalezienie go moze nam zabrac cale lata?
— Ehm… — wtracil Myslak. — Gdybysmy odszyfrowali jego sygnature thaumiczna, HEX poradzilby sobie z tym w jeden dzien.
Dziekan rzucil mu gniewne spojrzenie.
— To nie jest magia — burknal. — To… mechanika!
Rincewind przeszedl po plyciznie i ostrym kamieniem odcial czubek orzecha kokosowego, ktory chlodzil sie w dogodnie ocienionej kaluzy. Przytknal orzech do ust.
Wtedy padl na niego cien.
— Eh… — powiedzial Rincewind. — Witaj?
Jesli mowilo sie do nadrektora przez kilka godzin, istniala mozliwosc, ze pewne fakty sie przecisna.
— Chcecie powiedziec — rzekl w koncu Ridcully — ze ten Rincewind byl scigany przez wlasciwie wszystkie armie swiata, rzucany po powierzchni zycia jak groszek na bebnie, ze jest prawdopodobnie jedynym magiem, ktory wie cokolwiek o Imperium Agatejskim, gdyz przyjaznil sie… — zerknal w notatki — …z „dziwnym niskim czlowieczkiem w okularach”, ktory to czlowieczek wlasnie stamtad przybyl i podarowal mu ten zabawny przedmiot z nozkami, do ktorego wciaz robicie jakies aluzje. I zna ich jezyk. Jak dotad sie zgadza?
— Absolutnie, nadrektorze — potwierdzil dziekan. — Moze mnie pan nazwac idiota, ale nie rozumiem, na co moglby sie przydac.
Ridcully raz jeszcze zajrzal do notatek.
— To znaczy, ze sam zdecydowales sie tam poleciec?
— Nie, oczywiscie, ze nie…
— Mysle, ze czegos tu nie dostrzegasz, dziekanie. — Ridcully usmiechnal sie z satysfakcja. — Czegos, co moglbym nazwac wspolnym mianownikiem. Ten chlopak jakos uchodzi z zyciem. Ma talent. Odnajdzcie go. I sprowadzcie tutaj. Gdziekolwiek jest. Biedak mogl sie przeciez znalezc twarza w twarz z czyms potwornym.
Kokos pozostal nieruchomy, ale oczy Rincewinda przesuwaly sie szalenczo tam i z powrotem.
Trzy postacie wkroczyly w pole jego widzenia. Byly w oczywisty sposob kobiece. Byly bardzo obficie kobiece. Nie mialy na sobie zbyt wiele odziezy i wydawaly sie troche za dobrze uczesane jak na kogos, kto przed chwila jeszcze wioslowal w wojennym kanoe, ale tak czesto bywa z pieknymi wojowniczkami Amazonek.
Cienka struzka mleczka kokosowego pociekla Rincewindowi po brodzie.
Prowadzaca kobieta odgarnela dlugie zlote wlosy i usmiechnela sie promiennie.
— Wiem, ze brzmi to niewiarygodnie — powiedziala — ale ja i moje obecne tu siostry reprezentujemy nieodkryte dotad plemie. Wszyscy nasi mezczyzni zostali unicestwieni przez smiertelna, lecz krotkotrwala i wysoce specyficzna zaraze. Teraz przeszukujemy te wyspy, by znalezc mezczyzne, ktory pozwoli nam przedluzyc nasza linie.
— „Jak myslicie, ile on wazy?”
Rincewind uniosl brwi. Kobieta skromnie spuscila wzrok.
— Zastanawiasz sie pewnie, dlaczego wszystkie jestesmy blondynkami o jasnej skorze, podczas gdy inni mieszkancy wysp w okolicy sa smagli — powiedziala. — Wydaje sie, ze to po prostu jakis genetyczny kaprys.
— „Jakies sto dwadziescia, moze sto dwadziescia piec funtow. Dorzuccie na stos jeszcze funt czy dwa smieci. Ehm… Czy wykrywacie… no wiecie… TO?”
— „Cos takiego na pewno sie nie uda, panie Stibbons. Po prostu wiem.”
— „Jest zaledwie szescset mil stad, wiemy, gdzie sie znajduje, i to jest odpowiednia polowka Dysku. Zreszta sprawdzilem z pomoca HEX-a i nic nie moze sie nie udac.”
— „Owszem, ale czy ktos zauwazyl… to… wie pan… na nozkach?”
Rincewind poruszyl brwiami. Z jego krtani dobiegl zduszony odglos.
— „Nie widze… tego. Przestancie chuchac na moja krysztalowa kule!”
— I oczywiscie, jesli poplyniesz z nami, mozemy ci obiecac… cielesne i zmyslowe rozkosze, takie jak te, o ktorych dotad sniles…
— „No dobrze. Na trzy…”
Kokos upadl na piasek. Rincewind przelknal sline. W jego oczach pojawilo sie wyglodniale, rozmarzone spojrzenie.
— Moga byc puree? — zapytal.
— „JUZ!”
Najpierw wystapilo wrazenie ucisku. Swiat otworzyl sie przed Rincewindem i wessal go do srodka.
Potem rozciagnal sie i brzeknal.
Rozmyte predkoscia chmury pomknely ze wszystkich stron. Kiedy odwazyl sie wreszcie otworzyc oczy, daleko przed soba zobaczyl malenka czarna plamke.
Powiekszala sie.
Po chwili zmienila sie w oblok lecacych blisko siebie przedmiotow. Byly tam dwa ciezkie rondle, duzy mosiezny lichtarz, kilka cegiel, krzeslo i wielka mosiezna forma do galaretki, w ksztalcie zamku.
Trafialy go kolejno, a forma galaretkowa wydala zabawny dzwiek, odbijajac sie od jego glowy. Potem, wirujac, odleciala w tyl.
Zaraz potem zobaczyl osmiokat. Wyrysowany kreda.
Uderzyl w niego.