— Mowil pan chyba, ze to miasto to …ona latwizna.

— Ma swoje dobre strony, panie Tulipanie.

Pan Tulipan usmiechnal sie szeroko.

— …ona racja — przyznal. — Chce wrocic do Muzeum Starozytnosci!

— Spokojnie, panie Tulipanie. Najpierw interesy, potem przyjemnosc.

— Chce obejrzec wszystko!

— Pozniej. Pozniej. Nie moze pan poczekac dwudziestu minut, zeby nie wybuchnac?

Mapa doprowadzila ich do Centrum Thaumatologicznego, po osiowej stronie uniwersytetu. Wciaz jeszcze bylo tak nowe, ze nowoczesne budynki o plaskich dachach, laureaci wielu nagrod Gildii Architektow, nie zaczely nawet przepuszczac wody ani tracic szyb w oknach przy byle podmuchu.

Podjeto wysilki, by najblizsza okolice upiekszyc za pomoca trawy i drzew. Poniewaz jednak Centrum Thaumatologiczne wzniesiono czesciowo na dawnych terenach, znanych jako „nierealne nieruchomosci”, nie wszystko poszlo zgodnie z planem. Obszar ten od tysiecy lat sluzyl uniwersytetowi jako wysypisko. Pod murawa spoczywalo o wiele wiecej niz stare kosci z baraniny — a magia wycieka. Na dowolnej mapie thaumicznych zanieczyszczen nierealna nieruchomosc bylaby srodkiem niezwykle koncentrycznych okregow.

Juz teraz trawa stala sie wielokolorowa, a niektore drzewa sobie poszly.

Mimo to kwitlo tu kilka firm — rezultat tego, co nadrektor, a przynajmniej ten, kto pisal mu przemowienia, nazwal „malzenstwem magii i nowoczesnego biznesu; w koncu dzisiejszy swiat nie potrzebuje zbyt wielu zaczarowanych pierscieni ani magicznych mieczy; potrzebuje za to jakiejs metody, by pamietac o umowionych spotkaniach. Wlasciwie to kupa bzdur, ale mysle, ze wszyscy beda zadowoleni. Czy juz pora na lunch?”.

Jeden z produktow tego radosnego zwiazku lezal teraz na ladzie przed panem Szpila.

— To model Mk II — wyjasnil mag, ktory cieszyl sie, ze miedzy nim a panem Szpila jest lada. — To… samo wiodace ostrze thaumatologii.

— Swietnie! — ucieszyl sie pan Tulipan. — Lubimy …one ostrza.

— Jak to dziala? — zainteresowal sie pan Szpila.

— Ma pomoc kontekstowa — odparl mag. — Wystarczy, no… otworzyc wieczko.

Ku jego zgrozie w dloni klienta magicznie pojawil sie bardzo cienki noz i nacisnal zaczep.

Wieczko odskoczylo. Maly zielony chochlik poderwal sie na nogi.

— Bingely-bingely-bi…

Zamarl. Nawet stworzenie zbudowane z czastek biothaumicznych zawaha sie, czujac noz na gardle.

— Co to jest, do demona? — zdziwil sie pan Szpila. — Mowilem, ze chce czegos, co slucha!

— On slucha, bardzo uwaznie slucha — zapewnil pospiesznie mag. — Ale umie tez mowic.

— Niby jak? Bingely-bingely?

Chochlik odchrzaknal nerwowo.

— Gratuluje! — powiedzial. — Stales sie szczesliwym nabywca De-Terminarza Mk II, najnowoczesniejszego produktu biothaumaturgicznego, wyposazonego w niezliczone uzyteczne funkcje i calkiem niepodobnego do Mk I, ktory mogles niechcacy zniszczyc, nadeptujac na niego calym ciezarem.

I dodal:

— Urzadzenie to dostarczane jest bez zadnej gwarancji dotyczacej jego niezawodnosci, dokladnosci, istnienia lub nie oraz przydatnosci do dowolnego konkretnego celu, a Produkty Bioalchemiczne w szczegolnosci nie gwarantuja, poreczaja, sugeruja ani nie wyrazaja opinii na temat uzytkowania swego produktu do jakichkolwiek zastosowan, jak rowniez nie ponosza zadnej odpowiedzialnosci prawnej ani materialnej wobec ciebie ani dowolnej innej osoby, istoty czy bostwa za jakiegokolwiek rodzaju straty czy zniszczenia spowodowane przez to urzadzenie lub obiekt albo przez jakiekolwiek proby zniszczenia go metoda uderzania o sciane, zrzucania do glebokiej studni lub dowolnymi innymi srodkami, a ponadto stwierdzaja, ze zgode na niniejsza umowe albo dowolna inna umowe, ktora ja zastapi, wyrazasz, zblizajac sie na odleglosc do pieciu mil od produktu, obserwujac go przez potezne teleskopy lub dowolna inna metoda, poniewaz jestes kretynem, ktory tak latwo daje sie zagadac, ze przy kawalku zlomu z wysoka cena z radoscia akceptuje aroganckie i jednostronne warunki, ktorych nie przyjalby nawet przy torbie psich chrupek i uzywany jest na wylaczne ryzyko nabywcy. Chochlik odetchnal gleboko.

— Czy moge teraz zaprezentowac ci, Tu Wstaw Swoje Imie, pozostala czesc szerokiego wyboru moich interesujacych i zabawnych dzwiekow?

Pan Szpila zerknal na pana Tulipana.

— Dobrze.

— Na przyklad moge mowic „Tra-la!”.

— Nie.

— Rozweselajacy glos trabki?

— Nie.

— „Ding!”?

— Nie.

— Moge tez przyjac instrukcje, by podczas wykonywania rozmaitych czynnosci wyglaszac smieszne i rozpraszajace komentarze.

— Dlaczego?

— No… niektorzy lubia, kiedy mowimy na przyklad „Wroce tu, kiedy znowu otworzysz pudelko” albo cos w tym rodzaju…

— A czemu w ogole wydajesz dzwieki? — zapytal pan Szpila.

— Ludzie lubia dzwieki.

— My nie — oswiadczyl pan Szpila.

— Doskonale! Moge zagwarantowac mnostwo ciszy — obiecal chochlik. Ale samobojcze oprogramowanie zmusilo go, by mowil dalej. — A czy masz ochote na inny schemat kolorystyczny?

— Co?

— Jaki mam miec kolor? Czego bys chcial? — Kiedy to mowil, jedno z dlugich uszu powoli zmienilo barwe na fioletowa, a nos nabral nieco irytujacego odcienia blekitu.

— Nie chcemy zadnych kolorow — rzekl pan Szpila. — Nie chcemy dzwiekow. Nie chcemy wesolosci. Chcemy tylko, zebys robil, co ci sie powie.

— A moze poswiecicie krotka chwile i wypelnicie karte rejestracyjna? — zaproponowal desperacko chochlik.

Cisniety z predkoscia atakujacego weza noz wytracil mu karte z dloni i przybil ja do lady.

— Ale mozecie tez odlozyc to na pozniej…

— Ten czlowiek… — zaczal pan Szpila. — Gdzie on sie podzial? Pan Tulipan siegnal pod lade i wyciagnal maga.

— Ten czlowiek twierdzi, ze jestes z tych chochlikow, ktore umieja powtorzyc wszystko, co slyszaly.

— Tak, panie Tu Wstaw Swoje Imie.

— I niczego nie wymyslasz?

— One nie moga nic dodac od siebie. — Mag oddychal z trudem. — Absolutnie nie maja wyobrazni.

— Wiec jesli ktos tego wyslucha, bedzie na pewno wiedzial, ze to prawda?

— Tak, na pewno.

— Wyglada na to, ze wlasnie czegos takiego szukalismy — uznal pan Szpila.

— A jak beda panowie placic? — zainteresowal sie mag.

Pan Szpila pstryknal palcami. Pan Tulipan wypial piers, wyprostowal ramiona i z trzaskiem zacisnal piesci, ktore przypominaly dwie torby rozowych orzechow.

— Zanim zaczniemy mowic o …onej zaplacie — rzekl — chcielibysmy pogadac z typem, ktory ulozyl te … ona gwarancje.

* * *

To, o czym William musial teraz myslec jak o swoim gabinecie, bardzo sie zmienilo. Dawne wieszaki z pralni, rozczlonkowane konie na biegunach i inne smieci zniknely bez sladu, a na srodku pomieszczenia staly dwa zsuniete biurka.

Byly bardzo stare i odrapane, a zeby powstrzymac je od kiwania, nalezalo — wbrew zdrowemu

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату