czego zie od niej oczekuje. Tutaj vszakze inni tylko patrza na czlovieka dzivnie.

— No dobrze. To magiczne swiatlo, ktore robi niesamowite obrazki — podsumowala Sacharissa.

— To bardzo… codziennikarskie ujecie — odparl grzecznie Otto. Pokazal jej ikonogram. — Prosze na to popatrzec. Chcialem zrobic obrazek kraznoluda pracujacego w gabinecie Patrycjusza, a dostalem to…

Obrazek pokrywaly mazy i wiry. Sacharissa dostrzegla slaby kontur postaci lezacego na podlodze i ogladajacego cos krasnoluda. Na jego sylwetke nakladal sie calkiem wyrazny obraz lorda Vetinariego. A nawet dwa obrazy lorda Vetinariego spogladajace na siebie nawzajem.

— No, to przeciez jego gabinet. On zawsze tam siedzi — stwierdzila. — Czy to… to magiczne swiatlo wychwycilo jego wczesniejsza obecnosc?

— Mozlive — zgodzil sie Otto. — Viemy, ze to, co tam jest fizycznie, niekoniecznie jest tam napravde. Prosze spojrzec na ten…

Pokazal jej inny obrazek.,

— O, ladnie wyszedl William — zauwazyla. — W tej piwnicy. A… to chyba lord de Worde, ktory stoi tuz za nim, prawda?

— Tak? Nie znam tego czlovieka. Viem tyle, ze nie bylo go v pivnicy, kiedy robilem ten obrazek. Ale… wystarczy przeciez chvile tylko porozmaviac z panem Villiamem, a od razu vidac, ze w pevnym sensie ojciec stale zaglada mu przez ramie…

— Dreszcze czlowieka przechodza…

Sacharissa rozejrzala sie po piwnicy. Kamienne sciany byly stare i brudne, ale z pewnoscia nie poczernialy od ognia.

— Przed chwila widzialam… ludzi. Walczacych ludzi. Plomienie. I… srebrny deszcz. Jak moze padac pod ziemia?

— Nie viem. Dlatego badam ciemne sviatlo.

Halas na gorze zasugerowal, ze wrocili William z Dobrogorem.

— Nie wspominalabym o tym nikomu — poradzila Sacharissa, podchodzac do drabiny. — I tak mamy dosyc na glowie… A to… ot przyprawia o gesia skorke.

* * *

Przed barem nie wisial zaden szyld, gdyz ci, ktorzy wiedzieli, co to za lokal, zadnego nie potrzebowali. Ci, ktorzy nie wiedzieli, nie powinni wchodzic. Ankhmorporscy nie — umarli byli zasadniczo grupa dosc praworzadna, chocby dlatego ze zdawali sobie sprawe z dosc szczegolnej uwagi, jaka prawo im poswieca. Ale jesli ktos wszedl do lokalu znanego jako Katafalki w ciemna noc i nie mial tam zadnego interesu, to kto mogl sie o czymkolwiek dowiedziec?

Dla wampirow[10] bylo to miejsce, gdzie mogly sie napic w spokoju. Wilkolaki mogly tutaj przestac sie jezyc. Strachy mogly wyjsc z szaf. A dla ghouli robili tu niezle paszteciki i frytki.

Wszystkie oczy — a nie bylo ich tyle, ile wynosi liczba glow pomnozona przez dwa — zwrocily sie w strone drzwi, ktore otworzyly sie ze skrzypieniem. Nowo przybylych obserwowano ze wszystkich ciemnych katow. Ubrali sie na czarno, ale to nic nie znaczylo. Kazdy moze ubrac sie na czarno.

Podeszli do baru i pan Szpila zabebnil palcami o poplamione drewno.

Barman skinal glowa. Najwazniejsze, jak sie juz przekonal, to dopilnowac, zeby zwykli ludzie od razu placili za drinki. Pozwolic im pic na rachunek to zly interes. A takze dowod nieuzasadnionego optymizmu co do ich przyszlosci.

— Czym moge… — zdazyl powiedziec, zanim pan Tulipan chwycil go za kark i mocno walnal jego glowa o bar.

— Nie mam dzis najlepszego dnia — oswiadczyl pan Szpila, zwracajac sie do swiata. — A ten oto pan Tulipan cierpi z powodu nierozwiazanych konfliktow osobowosci. Sa pytania?

Niewyrazna dlon uniosla sie w mroku.

— Jakiego kucharza? — odezwal sie glos.

Pan Szpila otworzyl juz usta, by odpowiedziec, ale obejrzal sie na kolege, ktory przegladal barowy zestaw bardzo dziwnych drinkow. Wszystkie koktajle sa lepkie; te w Katafalkach zwykle lepily sie bardziej.

— Tam stoi „Zabic kucharza!!!” — wyjasnil glos.

Pan Tulipan wbil dwa dlugie szpikulce do kebabu w lade, gdzie zaczely wibrowac.

— A jakich kucharzy tu macie? — zapytal.

— To niezly fartuch — oswiadczyl glos w mroku.

— Jest obiektem …onej zazdrosci wszystkich moich przyjaciol — warknal pan Tulipan.

Wsrod ciszy pan Szpila naprawde slyszal, jak niewidoczni goscie oceniaja prawdopodobna liczbe przyjaciol pana Tulipana. Nie byly to rachunki, przy ktorych nawet ktos niewprawny w mysleniu musialby zdejmowac skarpety.

— Aha. To w porzadku — powiedzial ktos.

— No wiec nie chcemy tu zadnych klopotow — zapewnil pan Szpila. — Nie w scislym sensie. Chcemy tylko spotkac jakiegos wilkolaka.

— Po co? — zabrzmial z ciemnosci inny glos.

— Mamy dla niego robote.

W mroku rozlegl sie przytlumiony smiech i jakis osobnik ciezko wyszedl naprzod. Wzrostu mniej wiecej pana Szpili, mial spiczaste uszy i dziwna fryzure — ciagnela sie pod obszarpanym ubraniem az po kostki nog. Kepki wlosow wystawaly przez dziury w koszuli i gesto porastaly grzbiety dloni.

— Jestem w czesci wilkolakiem — powiedzial.

— W ktorej czesci?

— Bardzo zabawny zart.

— Umiesz rozmawiac z psami?

Zadeklarowany czesciowy wilkolak obejrzal sie na niewidoczna publicznosc i pan Szpila po raz pierwszy poczul uklucie niepokoju. Widok wolno obracajacego sie oka i pulsujacego czola pana Tulipana nie przynosil zwyklych rezultatow. W mroku slychac bylo szelesty. Byl pewien, ze zabrzmialo tez parskniecie.

— Tak — stwierdzil krotko wilkolak.

Do demona z tym, pomyslal pan Szpila. Jednym wycwiczonym ruchem wyrwal spod marynarki pistoletowa kusze i uniosl ja na cal od oka wilkolaka.

— Ma srebrny grot — ostrzegl.

Zaskoczyla go szybkosc tamtego. Dlon chwycila go nagle za szyje i poczul na gardle piec ostrych czubkow wbijajacych sie w skore.

— A te nie sa srebrne — oswiadczyl wilkolak. — Zobaczymy, kto pierwszy nacisnie, co?

— Tak, akurat — wtracil pan Tulipan, ktory takze cos trzymal.

— To tylko widelec do grilla — stwierdzil wilkolak, ledwie rzuciwszy okiem.

— Chcesz zobaczyc, jak szybko moge rzucic tym …onym widelcem? — zapytal pan Tulipan.

Pan Szpila usilowal przelknac sline, ale musial zrezygnowac. Wiedzial, ze martwi nie sciskaja tak mocno, ale od drzwi dzielilo go co najmniej dziesiec krokow i z kazdym uderzeniem serca dystans wydawal sie wiekszy.

— Chwila… — powiedzial. — Przeciez to niepotrzebne, nie? Wszyscy sie troche uspokojmy. I wiesz, na pewno latwiej by mi sie rozmawialo, gdybys przybral normalna postac…

— Zaden problem, przyjacielu.

Wilkolak zrobil dziwny grymas i zadrzal, jednak ani na moment nie wypuscil szyi pana Szpili. Jego twarz wykrzywila sie tak bardzo, ze nawet pan Szpila, ktory normalnie lubil takie widoki, musial odwrocic wzrok.

To pozwolilo mu zobaczyc cien na scianie. A cien, wbrew oczekiwaniom, rosl. Podobnie jak jego uszy.

— Jakies fytania? — odezwal sie wilkolak.

Zeby powaznie utrudnialy mu mowe. A oddech cuchnal bardziej niz marynarka pana Tulipana.

— Ach… — westchnal pan Szpila, stojac na czubkach palcow. — Mysle, ze trafilismy w niewlasciwe miejsce.

— Tez tak fysle.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату