— Macie jeszcze pudelko, w ktore byl zapakowany? — Pan Tulipan obracal lichtarz w dloniach. — On robil piekne szkatulki na te lichtarze. Wisniowe drewno.
— Nie, chyba nie…
— …ona szkoda.
— Ale… nadal jest cos wart? Wydaje mi sie, ze gdzies jeszcze mamy drugi.
— Dla kolekcjonera moze cztery tysiace …onych dolarow. Ale mysle, ze dostaniecie i dwanascie tysiecy, jesli macie drugi do …onej pary. Fregarz jest teraz bardzo poszukiwany.
— Dwanascie tysiecy… — wybelkotal staruszek. W oczach blysnal mu grzech glowny.
— Moze i wiecej. — Pan Tulipan kiwnal glowa. — To …one cudo. Czuje sie zaszczycony, ze moglem je zobaczyc. — Spojrzal surowo na pana Szpile. — A pan chcial tego uzyc jako …onego tepego narzedzia!
Z szacunkiem odstawil lichtarz na stol i ostroznie przetarl go rekawem. Potem odwrocil sie i opuscil piesc na glowe kaplana, ktory osunal sie z cichym westchnieniem.
— A oni to zwyczajnie trzymali w tej …onej szafce — burknal. — Slowo daje, az mnie roznosi.
— Chce pan zabrac ten lichtarz? — zapytal pan Szpila, ladujac ubrania do worka.
— Nie, wszyscy tutejsi paserzy pewnie by go od razu przetopili na srebro — stwierdzil pan Tulipan. — Nie chce miec czegos takiego na …onym sumieniu. Poszukajmy tego …onego psa i wynosmy sie z tego smietnika, co? Bo …one przygnebienie mnie tu dobije.
William odwrocil sie, obudzil i szeroko otwartymi oczami patrzyl w sufit.
Dwie minuty pozniej pani Arcanum zeszla do kuchni, uzbrojona w lampe, pogrzebacz i — co najwazniejsze — papiloty we wlosach. Ta kombinacja mogla pokonac intruza o najwytrzymalszym zoladku.
— Panie de Worde! Co pan tu robi! Jest polnoc!
William rzucil na nia okiem, po czym wrocil do przeszukiwania kredensow.
— Przepraszam, pani Arcanum, wywrocilem rondle. Zaplace za wszelkie szkody. Gdzie jest waga?
— Waga?
— Tak. Waga kuchenna! Gdzie jest?
— Panie de Worde, ja…
— Gdzie ta przekleta waga, pani Arcanum? — spytal William rozpaczliwie.
— Panie de Worde! Jak panu nie wstyd?
— Wazy sie przyszlosc tego miasta, pani Arcanum!
Zdumienie z wolna bralo gore nad surowym oburzeniem.
— Jak to? Na mojej wadze?
— Tak! Tak! To calkiem prawdopodobne!
— No… ehm… Jest w spizarni przy worku z maka. Calego miasta, powiada pan?
— Zupelnie mozliwe!
William czul, jak obwisla mu marynarka, kiedy wcisnal do kieszeni duze mosiezne odwazniki.
— Prosze wziac stary worek po ziemniakach — doradzila pani Arcanum, bardzo podniecona obrotem wydarzen.
William zlapal worek, wrzucil do niego wage z odwaznikami i pobiegl do drzwi.
— Uniwersytet i rzeka, i wszystko? — zapytala nerwowo gospodyni.
— Tak! Tak wlasnie!
— Prosze tylko potem porzadnieja umyc, jasne?! — zawolala surowo w strone oddalajacych sie plecow.
William zwolnil pod koniec trasy. Wielka zelazna waga kuchenna i pelny zestaw odwaznikow nie byly lekkim brzemieniem. Ale przeciez o ciezar wlasnie chodzilo…! Biegl, szedl, wlokl worek przez zimna, mglista noc, az dotarl na Blyskotna.
W budynku „SuperFaktow” wciaz palily sie swiatla. Jak dlugo trzeba siedziec, jesli wymysla sie nowiny na biezaco? — zastanawial sie William. Ale to, co on mial na mysli, bylo prawdziwe. A nawet przygniatajace.
Dobijal sie do drzwi „Pulsu”, dopoki nie otworzyl mu jakis krasnolud — ktory patrzyl zdumiony, jak William de Worde przebiega obok i rzuca na biurko wage i odwazniki.
— Prosze zbudzic pana Dobrogora. Musimy wypuscic nastepne wydanie! I czy moglbym dostac dziesiec dolarow?
Dopiero Dobrogor opanowal sytuacje, kiedy w nocnej koszuli — ale nadal w helmie na glowie — wygramolil sie po drabinie z piwnicy.
— Nie. Dziesiec dolarow — tlumaczyl zdziwionym krasnoludom William. — Dziesiec dolarowych monet. A nie kwote dziesieciu dolarow.
— Czemu?
— Zeby sprawdzic, ile wazy siedemdziesiat tysiecy dolarow.
— Nie mamy siedemdziesieciu tysiecy dolarow!
— Sluchajcie, wystarczy nawet jedna dolarowka — wyjasnial cierpliwie William. — Dziesiec da wieksza dokladnosc, to wszystko. Wylicze to sobie.
Wydobyto wreszcie z krasnoludziego kufra dziesiec monet i William zwazyl je starannie. Potem otworzyl swoj notes na czystej stronicy i pograzyl sie w goraczkowych obliczeniach. Krasnoludy przygladaly mu sie z powaga, jakby przeprowadzal eksperyment alchemiczny. Wreszcie uniosl glowe znad liczb, a w oczach gorzal mu blask objawienia.
— To prawie trzecia czesc tony — oznajmil. — Tyle wazy siedemdziesiat tysiecy dolarowych monet. Przypuszczam, ze dobry kon moglby uniesc to i jeszcze jezdzca, ale… Vetinari chodzi o lasce, widzieliscie przeciez. Cala wiecznosc by trwalo, nim zaladowalby te pieniadze na konia. I nawet gdyby uciekl, nie moglby jechac szybko. Vimes musial to zauwazyc. Mowil, ze te fakty to glupie fakty!
Dobrogor stal juz przed rzedami pudelek.
— Gotow, szefie.
— No dobrze…
William sie zawahal. Znal fakty, ale co z nich wynikalo?
— No to… uloz tytul: „Kto wrobil lorda Vetinariego?”. Teraz tekst… — Obserwowal dlonie krasnoluda sunace nad przegrodkami i wyjmujace litery. — No… jakby… „Straz Miejska Ankh-Morpork jest przekonana, ze przynajmniej jeszcze jedna osoba byla zamieszana w… w…”.
— Zamet? — podpowiedzial Gunilla.
— Nie.
— Burde?
— „…w atak, jaki wtorkowego ranka mial miejsce w palacu”.
William odczekal, az krasnolud go dogoni. Coraz latwiej przychodzilo mu czytac ukladane slowa, kiedy Dobrogor przesuwal dlonie od jednej przegrodki do drugiej:
— Wstawiles m zamiast n — powiedzial.
— A rzeczywiscie. Przepraszam. Mow dalej.
— No wiec… „Dowody sugeruja, ze lord Vetinari wcale nie zaatakowal swojego urzednika, jak sie uwaza, ale mogl odkryc popelniane wlasnie przestepstwo”…
Dlonie sunely nad czcionkami…
Znieruchomialy.
— Jestes tego pewien? — zapytal Dobrogor.
— Nie, ale to teoria rownie dobra jak inne — odparl William.
— Ten kon nie zostal osiodlany do ucieczki. Zostal osiodlany, by go odkryto. Ktos mial jakis plan, ktory sie nie udal. Tego jestem pewny. Dobrze… od nowego wiersza. „Kon w stajniach mial w jukach ladunek monet o wadze jednej trzeciej tony, jednakze w obecnym stanie zdrowia Patrycjusz…”.
Ktorys z krasnoludow rozpalil w piecu. Inny zdzieral czcionki z form zawierajacych ostatnie wydanie „Pulsu”. Hala wracala do zycia.
— Razem jakies osiem cali plus naglowek — stwierdzil Dobrogor, gdy William skonczyl dyktowac. — To powinno ludzmi wstrzasnac. Mam dodac cos jeszcze? Panna Sacharissa napisala kawalek o balu u lady Selachii.