— Macie jeszcze pudelko, w ktore byl zapakowany? — Pan Tulipan obracal lichtarz w dloniach. — On robil piekne szkatulki na te lichtarze. Wisniowe drewno.

— Nie, chyba nie…

— …ona szkoda.

— Ale… nadal jest cos wart? Wydaje mi sie, ze gdzies jeszcze mamy drugi.

— Dla kolekcjonera moze cztery tysiace …onych dolarow. Ale mysle, ze dostaniecie i dwanascie tysiecy, jesli macie drugi do …onej pary. Fregarz jest teraz bardzo poszukiwany.

— Dwanascie tysiecy… — wybelkotal staruszek. W oczach blysnal mu grzech glowny.

— Moze i wiecej. — Pan Tulipan kiwnal glowa. — To …one cudo. Czuje sie zaszczycony, ze moglem je zobaczyc. — Spojrzal surowo na pana Szpile. — A pan chcial tego uzyc jako …onego tepego narzedzia!

Z szacunkiem odstawil lichtarz na stol i ostroznie przetarl go rekawem. Potem odwrocil sie i opuscil piesc na glowe kaplana, ktory osunal sie z cichym westchnieniem.

— A oni to zwyczajnie trzymali w tej …onej szafce — burknal. — Slowo daje, az mnie roznosi.

— Chce pan zabrac ten lichtarz? — zapytal pan Szpila, ladujac ubrania do worka.

— Nie, wszyscy tutejsi paserzy pewnie by go od razu przetopili na srebro — stwierdzil pan Tulipan. — Nie chce miec czegos takiego na …onym sumieniu. Poszukajmy tego …onego psa i wynosmy sie z tego smietnika, co? Bo …one przygnebienie mnie tu dobije.

* * *

William odwrocil sie, obudzil i szeroko otwartymi oczami patrzyl w sufit.

Dwie minuty pozniej pani Arcanum zeszla do kuchni, uzbrojona w lampe, pogrzebacz i — co najwazniejsze — papiloty we wlosach. Ta kombinacja mogla pokonac intruza o najwytrzymalszym zoladku.

— Panie de Worde! Co pan tu robi! Jest polnoc!

William rzucil na nia okiem, po czym wrocil do przeszukiwania kredensow.

— Przepraszam, pani Arcanum, wywrocilem rondle. Zaplace za wszelkie szkody. Gdzie jest waga?

— Waga?

— Tak. Waga kuchenna! Gdzie jest?

— Panie de Worde, ja…

— Gdzie ta przekleta waga, pani Arcanum? — spytal William rozpaczliwie.

— Panie de Worde! Jak panu nie wstyd?

— Wazy sie przyszlosc tego miasta, pani Arcanum!

Zdumienie z wolna bralo gore nad surowym oburzeniem.

— Jak to? Na mojej wadze?

— Tak! Tak! To calkiem prawdopodobne!

— No… ehm… Jest w spizarni przy worku z maka. Calego miasta, powiada pan?

— Zupelnie mozliwe!

William czul, jak obwisla mu marynarka, kiedy wcisnal do kieszeni duze mosiezne odwazniki.

— Prosze wziac stary worek po ziemniakach — doradzila pani Arcanum, bardzo podniecona obrotem wydarzen.

William zlapal worek, wrzucil do niego wage z odwaznikami i pobiegl do drzwi.

— Uniwersytet i rzeka, i wszystko? — zapytala nerwowo gospodyni.

— Tak! Tak wlasnie!

— Prosze tylko potem porzadnieja umyc, jasne?! — zawolala surowo w strone oddalajacych sie plecow.

William zwolnil pod koniec trasy. Wielka zelazna waga kuchenna i pelny zestaw odwaznikow nie byly lekkim brzemieniem. Ale przeciez o ciezar wlasnie chodzilo…! Biegl, szedl, wlokl worek przez zimna, mglista noc, az dotarl na Blyskotna.

W budynku „SuperFaktow” wciaz palily sie swiatla. Jak dlugo trzeba siedziec, jesli wymysla sie nowiny na biezaco? — zastanawial sie William. Ale to, co on mial na mysli, bylo prawdziwe. A nawet przygniatajace.

Dobijal sie do drzwi „Pulsu”, dopoki nie otworzyl mu jakis krasnolud — ktory patrzyl zdumiony, jak William de Worde przebiega obok i rzuca na biurko wage i odwazniki.

— Prosze zbudzic pana Dobrogora. Musimy wypuscic nastepne wydanie! I czy moglbym dostac dziesiec dolarow?

Dopiero Dobrogor opanowal sytuacje, kiedy w nocnej koszuli — ale nadal w helmie na glowie — wygramolil sie po drabinie z piwnicy.

— Nie. Dziesiec dolarow — tlumaczyl zdziwionym krasnoludom William. — Dziesiec dolarowych monet. A nie kwote dziesieciu dolarow.

— Czemu?

— Zeby sprawdzic, ile wazy siedemdziesiat tysiecy dolarow.

— Nie mamy siedemdziesieciu tysiecy dolarow!

— Sluchajcie, wystarczy nawet jedna dolarowka — wyjasnial cierpliwie William. — Dziesiec da wieksza dokladnosc, to wszystko. Wylicze to sobie.

Wydobyto wreszcie z krasnoludziego kufra dziesiec monet i William zwazyl je starannie. Potem otworzyl swoj notes na czystej stronicy i pograzyl sie w goraczkowych obliczeniach. Krasnoludy przygladaly mu sie z powaga, jakby przeprowadzal eksperyment alchemiczny. Wreszcie uniosl glowe znad liczb, a w oczach gorzal mu blask objawienia.

— To prawie trzecia czesc tony — oznajmil. — Tyle wazy siedemdziesiat tysiecy dolarowych monet. Przypuszczam, ze dobry kon moglby uniesc to i jeszcze jezdzca, ale… Vetinari chodzi o lasce, widzieliscie przeciez. Cala wiecznosc by trwalo, nim zaladowalby te pieniadze na konia. I nawet gdyby uciekl, nie moglby jechac szybko. Vimes musial to zauwazyc. Mowil, ze te fakty to glupie fakty!

Dobrogor stal juz przed rzedami pudelek.

— Gotow, szefie.

— No dobrze…

William sie zawahal. Znal fakty, ale co z nich wynikalo?

— No to… uloz tytul: „Kto wrobil lorda Vetinariego?”. Teraz tekst… — Obserwowal dlonie krasnoluda sunace nad przegrodkami i wyjmujace litery. — No… jakby… „Straz Miejska Ankh-Morpork jest przekonana, ze przynajmniej jeszcze jedna osoba byla zamieszana w… w…”.

— Zamet? — podpowiedzial Gunilla.

— Nie.

— Burde?

— „…w atak, jaki wtorkowego ranka mial miejsce w palacu”.

William odczekal, az krasnolud go dogoni. Coraz latwiej przychodzilo mu czytac ukladane slowa, kiedy Dobrogor przesuwal dlonie od jednej przegrodki do drugiej: r-a-m-k-a…

— Wstawiles m zamiast n — powiedzial.

— A rzeczywiscie. Przepraszam. Mow dalej.

— No wiec… „Dowody sugeruja, ze lord Vetinari wcale nie zaatakowal swojego urzednika, jak sie uwaza, ale mogl odkryc popelniane wlasnie przestepstwo”…

Dlonie sunely nad czcionkami… p-o-p-e-l-n-i-a-n-e-spacja-w-l-a-s-n-i-e…

Znieruchomialy.

— Jestes tego pewien? — zapytal Dobrogor.

— Nie, ale to teoria rownie dobra jak inne — odparl William.

— Ten kon nie zostal osiodlany do ucieczki. Zostal osiodlany, by go odkryto. Ktos mial jakis plan, ktory sie nie udal. Tego jestem pewny. Dobrze… od nowego wiersza. „Kon w stajniach mial w jukach ladunek monet o wadze jednej trzeciej tony, jednakze w obecnym stanie zdrowia Patrycjusz…”.

Ktorys z krasnoludow rozpalil w piecu. Inny zdzieral czcionki z form zawierajacych ostatnie wydanie „Pulsu”. Hala wracala do zycia.

— Razem jakies osiem cali plus naglowek — stwierdzil Dobrogor, gdy William skonczyl dyktowac. — To powinno ludzmi wstrzasnac. Mam dodac cos jeszcze? Panna Sacharissa napisala kawalek o balu u lady Selachii.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату