Jest tez kilka drobiazgow.

William ziewnal. Ostatnio za malo sypial.

— Dolacz je — postanowil.

— Dotarl tez sekar z Lancre. Przyniesli, kiedy poszedles juz do domu — poinformowal krasnolud. — To bedzie kosztowalo dodatkowe piecdziesiat pensow dla poslanca. Pamietasz, ze po poludniu wysylales sekara? O wezach? — dodal, widzac niezrozumienie Williama.

William przeczytal tekst na arkusiku cienkiego papieru. Wiadomosc zostala starannie zapisana rownym pismem operatora — prawdopodobnie najdziwniejsza wiadomosc, jaka przekazano dotad za pomoca nowej technologii.

Krol Verence z Lancre takze przyswoil sobie fakt, ze sekary pobieraly oplate od slowa.

KOBIETY LANCRE NIE POWT NIE MAJA ZWYCZAJU RODZIC WEZY STOP DZIECI URODZONE TEGO MIESIACA WILLIAM TKACZ KONSTANCJA DEKARZ KATASTROFA WOZNICA WSZYSTKIE PLUS RACZKI NOZKI MINUS LUSKI KLY

— Ha! Mamy ich! — zawolal William. — Daj mi piec minut, to zloze z tego jakis tekst. Juz wkrotce sie przekonamy, czy miecz prawdy pokona smoka klamstw!

Boddony spojrzal na niego lagodnie.

— Nie mowil pan, ze klamstwo obiegnie swiat dookola, zanim prawda zdazy wciagnac buty?

— Ale to przeciez jest prawda.

— No…? Gdzie ma te buty?

Dobrogor skinal na pozostale krasnoludy, ktore zaczynaly ziewac.

— Wracajcie do lozek, chlopcy. Sam poskladam reszte. Patrzyl, jak znikaja kolejno w piwnicy. Potem usiadl, wyjal z kieszeni male srebrne pudeleczko i podsunal je Williamowi.

— Tabaki? Najlepsza rzecz, jaka wynalezli ludzie. Czerwona Palona od Watsona. Oczyszcza umysl jak zloto. Nie?

William pokrecil glowa.

— Musze spytac… Dlaczego pan to robi, panie de Worde? — Dobrogor wciagnal do obu nozdrzy po wielkiej porcji tabaki.

— O co ci chodzi?

— Nie mowie, ze nie jestesmy wdzieczni, zaznaczam — tlumaczyl Dobrogor. — Dzieki temu ciagle plyna pieniadze. Bo strumyk zamowien z dnia na dzien wysycha. Wydaje sie, ze kazdy warsztat grawerski juz czekal, zeby sie zajac drukiem. My tylko otworzylismy droge dla mlodych. Ale w koncu i tak nas zalatwia. Za nimi stoja pieniadze. Przyznam, ze niektorzy z chlopcow chcieliby sprzedac wszystko i wracac do kopalni olowiu.

— Nie mozecie tego zrobic!

— No coz… Chcesz pewnie powiedziec, ze ty bys tego nie chcial. Rozumiem. Ale odkladalismy pieniadze. Powinnismy wyjsc na swoje. Sadze, ze udaloby sie pchnac komus prase. Moglibysmy zabrac do domu niezla sumke. O to nam tylko chodzilo. O pieniadze. Ale czemu ty to robisz?

— Ja? Poniewaz…

William zamilkl. Wlasciwie nie postanowil, ze bedzie cokolwiek robic. Przez cale zycie nigdy swiadomie nie podjal takiej decyzji. Jedna sprawa delikatnie wiodla go do nastepnej, a potem nagle pojawila sie prasa wymagajaca karmienia. Czekala teraz… Czlowiek ciezko pracowal, zywil ja, a w godzine pozniej byla znowu glodna i cala robota zmierzala do pojemnika numer szesc na placu Sika Harry’ego. A to dopiero poczatek klopotow. Nagle mial stala prace i stale godziny urzedowania, a mimo to wszystko, co robil, bylo rownie trwale jak zamki z piasku na plazy, gdzie siega przyplyw.

— Sam nie wiem — przyznal. — Mysle, ze nie potrafie robic nic innego. A teraz nie moge sobie nawet wyobrazic, ze robie cokolwiek innego.

— Ale slyszalem, ze twoja rodzina ma cale worki pieniedzy.

— Panie Dobrogor… jestem calkiem bezuzyteczny. Zostalem wyksztalcony tak, by byc bezuzyteczny. Od pokolen mielismy tylko obijac sie, dopoki nie wybuchnie jakas wojna, a wtedy zrobic cos naprawde idiotycznie bohaterskiego i w efekcie dac sie zabic. I na ogol zajmowalismy sie kurczowym trzymaniem roznych rzeczy. Glownie idei.

— Czyli nie dogadujecie sie…

— Naprawde nie potrzebuje rozmowy od serca na ten temat, rozumiesz? Moj ojciec nie jest milym czlowiekiem. Mam ci naszkicowac jego portret? Nie lubi mnie i ja tez go nie lubie. Kiedy sie nad tym zastanowic, to on wlasciwie nikogo specjalnie nie lubi. A zwlaszcza krasnoludow i trolli.

— Zadne prawo nie nakazuje lubienia krasnoludow i trolli — zauwazyl Dobrogor.

— Tak, ale powinno byc jakies, ktore zakazuje nielubienia ich w taki sposob, jak on to robi.

— Aha… Teraz naszkicowales mi jego portret.

— Moze spotkales sie z okresleniem „rasy nizsze”?

— A teraz dodales kolory.

— On nawet nie chce juz mieszkac w Ankh-Morpork. Twierdzi, ze jest zanieczyszczone.

— Celne spostrzezenie…

— Nie, chodzi mi…

— Och, wiem, o co ci chodzilo — przerwal mu Gunilla. — Spotykalem juz takich ludzi.

— I mowisz, ze zalezalo wam tylko na pieniadzach? — upewnil sie William. — To prawda?

Krasnolud skinal glowa w strone bryl olowiu ulozonych rowno obok prasy.

— Chcielismy zamienic olow w zloto — powiedzial. — Mamy duzo olowiu. Ale potrzebujemy zlota.

William westchnal.

— Moj ojciec czesto mawial, ze krasnoludy potrafia myslec wylacznie o zlocie.

— Mniej wiecej. — Gunilla znow zazyl tabaki. — Ale ludzie myla sie pod jednym wzgledem… Widzisz, jesli czlowiek mysli tylko o zlocie, to jest chciwcem. Jesli krasnolud mysli tylko o zlocie, po prostu jest krasnoludem. To calkiem co innego. Jak nazywacie tych czarnych ludzi, ktorzy zyja w Howondalandzie?

— Wiem, jak ich nazywa moj ojciec — odparl William. — Ale ja mowie o nich „ludzie, ktorzy zyja w Howondalandzie”.

— Naprawde? W kazdym razie slyszalem, ze jest tam takie plemie, w ktorym jesli mezczyzna chce sie ozenic, musi wczesniej zabic lamparta i dac kobiecie jego skore. To podobna sytuacja. Zeby zawrzec malzenstwo, krasnolud potrzebuje zlota.

— Znaczy… jakby posagu? Ale zawsze myslalem, ze krasnoludy nie rozrozniaja miedzy…

— Nie, nie… Zanim dwa krasnoludy sie pobiora, kazdy z nich wykupuje tego drugiego od rodzicow.

— Wykupuje? — zdziwil sie William. — Jak mozna kupowac ludzi?

— Widzisz, moj chlopcze? Znowu kulturowe nieporozumienie. Wychowanie mlodego krasnoluda az do dojrzalosci kosztuje spore pieniadze. Wyzywienie, ubranie, kolczuga… wszystko to sumuje sie przez lata. I trzeba splacic dlug. W koncu przeciez ten drugi krasnolud otrzymuje cenny towar. No a splacac nalezy w zlocie. Taka tradycja. Albo w klejnotach… Klejnoty tez sa uznawane. Na pewno slyszales powiedzenie, ze ktos jest wart tyle zlota, ile sam wazy. Naturalnie, jesli krasnolud pracowal dla swoich rodzicow, tez sie to uwzglednia po drugiej stronie rachunku. Krasnoludowi, ktory dlugo odkladal malzenstwo, rodzice pewnie sa winni spora kwote wyplat… Wciaz mi sie dziwnie przygladasz…

— Po prostu my to zalatwiamy inaczej — stwierdzil William.

Dobrogor spojrzal na niego ostro.

— Inaczej, tak? — powiedzial. — Doprawdy? A czego uzywacie?

— No… chyba wdziecznosci — wymamrotal William. Wolalby, zeby ta rozmowa skonczyla sie natychmiast. Prowadzila wprost na cienki lod.

— A jak sieja wylicza?

— No… wlasciwie sie nie wylicza…

— To nie powoduje problemow?

— Czasami.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату