milemu panu Lipwigowi. Swiat lsnil jak szpilki ulozone rowno na rozwinietym filcu. Stanley moze i pachnial troche serem, mial grzybice stop siegajaca do kolan, ale w tej chwili szybowal na srebrnych skrzydlach pod migotliwym niebem.
Groat siedzial przy piecyku, obgryzal paznokcie i mruczal cos do siebie. Stanley nie zwracal na to uwagi, gdyz tematem tych pomrukow nie byly szpilki.
— …mianowany, tak? Niewazne, co mowi bractwo! Kazdego moze awansowac, tak? To znaczy, ze nalezy mi sie dodatkowy zloty guzik na rekawie i pensja, tak? Zaden z wczesniejszych nie nazwal mnie starszym listonoszem! A na dodatek, nie ma co ukrywac, dostarczyl list. Mial go ze soba, zobaczyl adres i doreczyl, tak po prostu. Moze ma w sobie krew listonosza… I odzyskal te metalowe litery! Litery, listy… To znak, jasna sprawa! Ha, potrafi czytac slowa, ktorych nie ma! — Groat wyplul kawalek paznokcia i zmarszczyl czolo. — Tylko… bedzie chcial sie dowiedziec o nowym pi. Na pewno. Ale… to byloby jak drapanie strupa. Moze byc niedobrze. Bardzo niedobrze. No… ale jak chytrze odzyskal nasze litery… bardzo dobry. Moze to prawda, ze pewnego dnia znow bedziemy tu mieli prawdziwego poczmistrza, tak jak jest powiedziane: „Oto zgniatal bedzie pod butami Porzucone Wrotki, a Psy Tego Swiata polamia na nim swe Zeby!”. No i pokazal nam znak, prawda? Owszem, czesc znaku wisiala nad modnym zakladem damskich fryzur, trudno zaprzeczyc, tylko jesli to takie oczywiste, kazdy mogl go pokazac. — Kolejny skrawek paznokcia uderzyl o piecyk, gdzie zaskwierczal. — No a ja nie robie sie przeciez mlodszy, taka jest prawda. Okres probny za to nie jest dobry, zupelnie nie jest. A co sie stanie, jesli juz jutro wyzione ducha, co? Stane wobec moich przodkow, a oni spytaja: „Jestes li starszym inspektorem pocztowym Groatem?”, ja powiem nie, wiec oni spytaja: „Z pewnoscia jestes zatem inspektorem pocztowym Groatem?”, a ja na to, ze chyba jednak nie, na co oni powiedza „Jestes wiec starszym listonoszem Groatem”, na co ja powiem, ze scisle rzecz biorac tez nie, wiec oni zakrzykna: „Niech cie rozdziobia kruki i wrony, Tolliverze, chcesz nam wmowic, ze nie awansowales powyzej mlodszego listonosza?! Co z ciebie za Groat?!”, a ja bede caly czerwony na twarzy i stane po kolana w kaluzy sromoty. Niewazne, ze sam prowadze ten urzad od lat, o nie. Trzeba miec zloty guzik!
Zapatrzyl sie w plomienie. Gdzies spod jego splatanej brody na powierzchnie probowal sie wydostac usmiech.
— Moglby sprobowac utorowac sobie przejscie przez Tor. Nikt nie bedzie protestowal, jesli utoruje Tor. A wtedy bede mogl mu powiedziec wszystko! Bedzie dobrze! A gdyby nie dotarl do samego konca, to i tak nie nadawal sie na poczmistrza! Stanley! Stanley!!!
Stanley przebudzil sie z marzen o szpilkach.
— Tak, panie Groat?
— Mam dla ciebie kilka zlecen, moj chlopcze.
A jesli nie nadaje sie na poczmistrza, dodal Groat w samotnosci swego skrzypiacego mozgu, to umre jako mlodszy listonosz…
Trudno zapukac do drzwi, kiedy czlowiek rozpaczliwie usiluje nie wydawac zadnego dzwieku. W koncu Crispin Horsefry zrezygnowal z drugiego celu i mocniej uderzyl kolatka.
Stuk poniosl sie po pustej ulicy, ale nikt nie podszedl do okna. Nikt w tej eleganckiej dzielnicy nie wyjrzalby przez okno, nawet gdyby na zewnatrz kogos mordowano. W biedniejszych ludzie przynajmniej wyszliby, zeby popatrzec albo wlaczyc sie do akcji.
Drzwi sie otworzyly.
— Dobry wieczor, fir…
Horsefry przecisnal sie obok krepej postaci do mrocznego przedpokoju. Goraczkowo pomachal reka na sluzacego.
— Zamykaj drzwi, czlowieku, zamykaj szybciej! Mogli mnie sledzic… Na niebiosa, jestes Igorem, prawda? Gilta stac na Igora?
— Brawo, fir — pochwalil go Igor. Wyjrzal w przedwieczorny zmierzch. — Okolica czyfta, fir.
— Zamknij drzwi, na litosc bogow! — jeknal Horsefry. — Musze sie zobaczyc z panem Giltem.
— Pan wydaje wlafnie jedno ze fwoich fuare, fir — poinformowal go Igor. — Fprawdze, czy mozna mu teraz przefkadzac.
— Czy jest tu ktos z pozostalych? Czy oni tez… Co to jest fuare?
— Takie niewielkie fpotkanie, fir. — Igor pociagnal nosem. Przybysz cuchnal alkoholem.
— Soiree?
— Otoz to, fir — potwierdzil Igor z niezmaconym spokojem. — Czy moge wziac panfki niezwykle rzucajacy fie w oczy dlugi plafcz z kapturem, fir? Zechce pan pojfc za mna do faloniku…
I nagle Horsefry znalazl sie sam w wielkim pokoju pelnym cieni, blasku swiec i wpatrzonych w niego oczu, a drzwi zamknely sie powoli.
Oczy nalezaly do portretow w szerokich, zakurzonych ramach, przeslaniajacych sciany od rogu do rogu. Plotka glosila, ze Gilt nabyl je wszystkie, i nie tylko obrazy — podobno wykupil tez pelne prawa do tych dawno zmarlych, przepisal na siebie ich nazwiska i w ten sposob w ciagu jednej nocy wyposazyl sie w dumny rodowod. Budzilo to niejasny lek nawet u Horsefrya. Wszyscy klamali na temat swoich przodkow, to normalne, jednak kupowanie ich wydawalo sie dosc niepokojace, choc ten mroczny, oryginalny pomysl swietnie pasowal do Reachera Gilta.
Na temat Reachera Gilta krazylo wiele plotek; powstaly, gdy tylko ludzie zauwazyli go i zaczeli pytac: „Kto to taki, ten Reacher Gilt? I co to w ogole za imie, Reacher?”. Wydawal okazale przyjecia, to pewne. Ten rodzaj bankietow trafial do miejskiej mitologii (To prawda z ta siekana watrobka? Byliscie tam? A wtedy, kiedy sprowadzil trollowa striptizerke i trojka gosci wyskoczyla przez okno? Byliscie tam? A ta historia z patera slodyczy? Byliscie tam? Widzieliscie to? To prawda? Byliscie tam!?). Bywala tam chyba polowa Ankh-Morpork, dryfowala od stolu przez bufet, parkiet taneczny do stolikow gier hazardowych, majac uczucie, ze za kazdym podaza milczacy i uprzejmy lokaj z ciezka od drinkow taca. Niektorzy twierdzili, ze gospodarz ma kopalnie zlota, inni przysiegali, ze byl piratem. Z cala pewnoscia wygladal na pirata z tymi dlugimi kedzierzawymi wlosami, przystrzyzona brodka i opaska na oku. Podobno mial nawet papuge. Teoria piracka tlumaczyla jego pozornie nieograniczona fortune oraz fakt, ze nikt, absolutnie nikt nie wiedzial o nim niczego sprzed przybycia do miasta. Moze sprzedal swoja przeszlosc, zartowali, tak samo jak kupil sobie nowa.
Bez watpienia w interesach zachowywal sie po piracku. Horsefry wiedzial o tym dobrze…
— Dwanascie i pol procent! Dwanascie i pol procent! — uslyszal niespodziewanie.
Kiedy juz sie upewnil, ze nie dostal ataku serca, ktorego przez caly dzien sie spodziewal, przeszedl przez pokoj, kolyszac sie lekko jak czlowiek, ktory wypil kieliszeczek czy dwa dla uspokojenia nerwow. Uniosl ciemnoczerwona plachte, ktora — jak sie okazalo — ukrywala klatke z papuga kakadu podskakujaca goraczkowo na zerdce.
— Dwanascie i pol procent! Dwanascie i pol procent!
Horsefry sie usmiechnal.
— Ach, poznales juz Alfonsa — rzekl Reacher Gilt. — Ale czemuz to zawdzieczam te nieoczekiwana przyjemnosc, Crispinie?
Drzwi za nim zamknely sie powoli, domykajac wyklejona filcem rame. Odciely dalekie dzwieki muzyki.
Horsefry odwrocil sie. Krotka chwila rozbawienia ulotnila sie natychmiast, jego dusza powrocila do stanu nerwowego zametu. Gilt, z reka w kieszeni pieknego smokingu, przygladal mu sie z zainteresowaniem.
— Szpieguja mnie, Reacher! — wybuchnal Horsefry. — Vetinari naslal na mnie jednego z…
— Prosze, usiadz, Crispinie. Sadze, ze przyda ci sie solidna brandy. — Zmarszczyl nos. — Kolejna solidna brandy, trzeba chyba powiedziec.
— Nie odmowie! Musialem wypic kieliszek, rozumiesz, zeby ukoic nerwy. Co za dzien! — Horsefry opadl na skorzany fotel. — Wiesz, ze przed bankiem prawie cale popoludnie stal jakis straznik?
— Grubas? Sierzant? — Gilt podal mu kieliszek.
— Gruby, tak. Nie zauwazylem rangi. — Horsefry pociagnal nosem. — Nigdy nie mialem do czynienia ze straza.
— Za to ja mialem. — Gilt skrzywil sie, widzac znakomita brandy pita w sposob, w jaki pil ja Horsefry. — I jak rozumiem, sierzant Colon zwykle walesa sie w poblizu duzych budynkow, nie dlatego, zeby nikt ich nie ukradl,