ale lubi czasem zapalic osloniety od wiatru. To blazen i nie trzeba sie go obawiac.

— Tak, ale dzis rano jeden z urzednikow skarbowych odwiedzil tego starego durnia, Cheeseborougha…

— To takie niezwykle, Crispinie? — zapytal kojacym tonem Gilt. — Pozwol, ze ci doleje…

— No, przychodza raz czy dwa razy w miesiacu — przyznal Horsefry, wyciagajac dlon z pustym kieliszkiem. — Ale…

— Czyli nic nadzwyczajnego. Boisz sie wlasnego cienia, drogi Crispinie.

— Vetinari mnie szpieguje! — wybuchnal Horsefry. — Jakis czlowiek w czerni przez caly wieczor pilnowal mojego domu! Uslyszalem szelesty, wyjrzalem i zobaczylem go w kacie ogrodu!

— Moze to zlodziej?

— Nie, wnioslem w gildii wszystkie oplaty. I jestem pewien, ze ktos byl dzisiaj w moim domu! Poprzesuwal rzeczy w moim gabinecie! Boje sie, Reacher! To ja mam tu najwiecej do stracenia! Gdyby przeprowadzili audyt…

— Wiesz, ze nie bedzie audytu, Crispinie. — Glos Gilta byl niczym miod.

— Tak, ale ciagle nie moge dostac do reki wszystkich papierow, jeszcze nie, dopoki stary Cheeseborough nie przejdzie na emeryture. A Vetinari ma mnostwo takich no, jakze sie oni… urzednikow, no wiesz, ktorzy nic innego nie robia, tylko przygladaja sie malym kawalkom papieru! Oni to rozpracuja, zobaczysz! Kupilismy Wielki Pien za jego wlasne pieniadze!

Gilt poklepal go po ramieniu.

— Uspokoj sie, Crispinie. Nic nie moze sie nie udac. Myslisz o pieniadzach w staroswieckim stylu. Pieniadze nie sa rzecza, nie sa nawet procesem. To rodzaj wspolnego marzenia. Snimy, ze maly dysk zwyklego metalu wart jest solidnego posilku. Kiedy juz przebudzisz sie z tego snu, mozesz plywac po morzu pieniedzy.

Glos brzmial niemal hipnotycznie, ale Horsefrya nie opuszczalo przerazenie. Czolo lsnilo mu od potu.

— W takim razie Greenyham sika do wody! — warknal, a w jego malych oczkach blysnela desperacka zlosliwosc. — Pamietasz te wieze na opak od Lancre, z ktora pare miesiecy temu mielismy tyle problemow? Kiedy nam tlumaczyli, ze to przez czarownice, ktore wpadaja na konstrukcje? Ha! Tylko za pierwszym razem to byla czarownica! Potem Greenyham przekupil paru nowych z obsady, zeby zglosili awarie, a jeden z nich pognal konno do wiezy w dole rzeki i wyslal mu dane handlowe z Genoi dobre dwie godziny wczesniej, niz dostal je ktokolwiek inny! W ten sposob Greenyham opanowal cale suszone krewetki. A takze suszone rybie pecherze i paste krewetkowa. I nie pierwszy raz wycial taki numer! Ten gosc nas oszukuje!

Gilt przygladal sie Horsefryowi i zastanawial, czy zabicie go w tej chwili nie byloby najlepszym rozwiazaniem. Vetinari jest sprytny. Ktos, komu brakuje sprytu, nie pozostaje dlugo wladca takiego fermentujacego, gnijacego miasta. Jesli ktos widzial jego szpiega, to znaczy, ze szpieg chcial byc widziany. Czlowiek wiedzial, ze Vetinari naprawde ma na niego oko, jesli nagle odwracal sie bardzo szybko i nikogo za soba nie widzial.

I niech bogowie przeklna tego Greenyhama. Niektorzy nie mieli stylu, nie mieli pojecia. Byli tacy… mali.

Takie wykorzystanie sekarow bylo niemadre, ale dopuszczenie, by wykryl to taki mulozerca jak Horsefry, to juz rzecz niewybaczalna. Glupia. Mali, glupi ludzie okazuja arogancje krolow, usmiechaja sie do tych, ktorych okradaja… i zupelnie nie rozumieja pieniedzy.

A ten glupi, prosiaczkowaty Horsefry przybiegl tutaj… To komplikowalo sprawe. Drzwi byly dzwiekoszczelne, dywan latwy do wymiany, a oczywiscie Igory znane sa z dyskrecji. Ale prawie na pewno ktos niezauwazony widzial, ze Horsefry tu wchodzi; rozsadek zatem nakazywal dopilnowac, by rowniez wyszedl.

— D-dobry s ssiebie chop, Reacher…

Horsefry czknal i niepewnie pomachal znow prawie pustym kieliszkiem do brandy. Z pijacka starannoscia odstawil go na niski stolik, poniewaz jednak byl to niewlasciwy z trzech obrazow plywajacych w jego polu widzenia, szklo roztrzaskalo sie na dywanie.

— Szeprasz-szam za to — wybelkotal. — Dobry chop s ssiebie, wies si to dam. Nie moge szymac tego w domu, no nie moge, nie s tymi szpiegami Ve-Vetinariego. Ss-spalis tez nie moge, bo mam tam szszysko. Szyskie male… trasaksje. Barzzo wazne. Nie ufam reszsie, bo mnie nienawizza. Szypilnujesz tego, so?

Wyjal pomiety czerwony notes i wreczyl niepewnie Giltowi. Gilt wzial od niego notes i otworzyl. Przebiegl wzrokiem po stronicach.

— Wszystko spisywales, Crispinie — zauwazyl. — Dlaczego?

Crispin wydawal sie zdumiony.

— Szeba prowazic re-estry, Reacher. Nie mozesz zacierac sladow, jesli nie wiesz, zie je zosstawiles. A potem mozna… szyssko oddac na miejsce, rozumiesz, i nie ma zadnego szestepstwa. — Sprobowal stuknac sie palcem w bok nosa i chybil.

— Zajme sie tym z wielka starannoscia, Crispinie — obiecal mu Gilt. — Bardzo madrze uczyniles, przynoszac mi te notatki.

— To wiele la mie znaszy, Reacher — oswiadczyl Crispin, zmierzajac do stanu roztkliwienia nad soba. — Ty mnie bierzesz powaznie, nie jak Greenyham i jego kumple. Ja sie narazam, a oni mnie traktuja jak smiesia! Smiecia znaczy. Ale z siebie to porzadny faset… Smiszna sprawa, ze masz tu Igora, taki rowny gosc jak ty… — Odbilo mu sie poteznie. — Bo slyszalem, ze Igory to prasuja tylko dla oblakanych typow, no wiesz, wampirow i roznych takich, co to im paru klepek brakuje. Ale niss nie mam do twojego, wyglada na solidnego typa, ha, na paru s-solidnych typow. Ha, ha!

Reacher Gilt delikatnie postawil go na nogach.

— Jestes pijany, Crispinie — stwierdzil. — I zbyt gadatliwy. No wiec teraz zawolam tu Igora…

— Flucham, fir — odezwal sie Igor za jego plecami.

Na taka sluzbe niewielu moglo sobie pozwolic.

— …a on zabierze cie do domu moim powozem. Dopilnuj, zeby bezpiecznie przekazac go lokajowi, Igorze. Aha, a kiedy juz to zalatwisz, sprobuj odnalezc mojego kolege, pana Gryle’a. Przekaz, ze mam dla niego niewielkie zlecenie. Dobranoc, Crispinie. — Gilt poklepal goscia po tlustym policzku. — I nie martw sie. Sam sie przekonasz, ze jutro wszystkie te drobne leki po prostu znikna…

— Porzadny goss — wymamrotal zadowolony Horsefry. — Jak na suzoziemsa…

* * *

Igor zawiozl Crispina do domu. Przez ten czas jego podopieczny osiagnal stan „wesolego pijanicy” i spiewal ten rodzaj piosenek, ktory jest zabawny tylko dla graczy w rugby i dzieci w wieku ponizej jedenastu lat. Dostarczenie go do domu musialo obudzic wszystkich sasiadow, zwlaszcza ze stale powtarzal wers o wielbladzie.

Potem Igor wrocil do siebie, odstawil powoz, zadbal o konia, po czym udal sie do niewielkiego golebnika za domem. Mieszkaly w nim duze, pulchne golebie, nie takie zwykle, zakazone dachowe szczury tego miasta. Wybral jednego tlustego, fachowo wsunal mu na nozke srebrna obraczke z wiadomoscia i rzucil nim w gore.

Golebie w Ankh-Morpork sa calkiem inteligentne jak na golebie. Glupota w tym miescie zyje raczej krotko. Ten ptak z pewnoscia szybko dotrze do dachowej kwatery pana Gryle’a. Igora denerwowalo tylko, ze golebie nigdy stamtad nie wracaja…

* * *

Moist szedl gniewnie, a czasem brnal gniewnie miedzy stosami kopert przez opuszczone pomieszczenia poczty. Byl w takim nastroju, ze mial ochote kopniakami wybijac dziury w scianach. Znalazl sie w pulapce. Prawdziwej pulapce. Zrobil, co mogl, prawda? Moze nad tym miejscem naprawde ciazyla klatwa… A dobra nazwa dla niej bylby Groat.

Pchnal drzwi i znalazl sie na wielkim dziedzincu wozowni, wokol ktorego budynek poczty wyginal sie jak litera U. Wozownia wciaz byla w uzyciu. Kiedy padly uslugi pocztowe, dylizanse przetrwaly, jak mowil Groat. Byly uzyteczne, mialy klientow, a poza tym posiadaly dziesiatki koni. Koni nie mozna wcisnac pod podloge ani pochowac w workach na strychu. Trzeba je karmic. I tak, bardziej czy mniej bezkonfliktowo, woznice przejeli interes i nadal prowadzili linie pasazerskie.

Moist przygladal sie, jak zaladowany dylizans wytacza sie z dziedzinca, gdy nagle jego wzrok przyciagnal

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату