List mowil dalej, tak starannie, ze czlowiek wyczuwal niemal biblioteczke przy biurku i polki pelne ksiazek prawniczych. Tymczasem pojawila sie trzecia linia:
Droga pani Clark, z glebokim zalem informuje, ze we wczorajszym starciu z nieprzyjacielem maz pani, C. Clark, walczyl meznie, ale…
I nagle wszystkie listy odezwaly sie naraz. Glosy dziesiatkami, setkami, tysiacami wypelnialy uszy. Nie krzyczaly, po prostu rozwijaly slowa, az jego glowe wypelnil dzwiek formujacy nowe slowa — jak instrumenty w orkiestrze, ktore dzwonia i piszcza, by doprowadzic do kulminacji…
Moist usilowal krzyknac, ale koperty wciskaly mu sie w usta.
Wtedy czyjas dlon zamknela sie na jego kostce i znalazl sie na powietrzu, wiszac glowa w dol.
— Ach, Pan Lipvig! — zahuczal glos pana Pompy. — Badal Pan Budynek! Witam W Panskim Nowym Gabinecie!
Moist wyplul papier i wciagnal powietrze do piekacych pluc.
— One… zyja — wysapal. — One zyja! I sa zle. Mowia! To nie byla halucynacja! Miewalem juz halucynacje i one nie bola! Juz wiem, jak zgineli pozostali!
— Ciesze Sie Wraz Z Panem, Panie Lipvig! — Pompa odwrocil go glowa do gory i ruszyl przez pokoj, zanurzony w poczcie po piersi. Za nimi przez otwor w stropie sciekala do pokoju cienka struzka listow.
— Nie rozumiesz! One mowia! One chca… — Moist sie zawahal. Wciaz slyszal szepty w glowie… Powiedzial glosno, zarowno do siebie, jak i do golema: — Calkiem jakby chcialy… byc przeczytane.
— Taka Jest Funkcja Listu — odparl spokojnie Pompa. — Przekona Sie Pan, Ze Prawie Oczyscilem Panskie Mieszkanie.
— Sluchaj, przeciez to papier! A jednak mowily!
— Tak — zadudnil golem. — To Miejsce Jest Grobowcem Niewysluchanych Slow. Staraja Sie Byc Uslyszane.
— Nie, daj spokoj! Listy to tylko papier. Nie moga mowic!
— Ja Jestem Tylko Glina, A Slucham — odparl Pompa z tym samym, doprowadzajacym do szalu spokojem.
— Tak, ale ty masz dodana jakas abrakadabre…
Czerwony plomien rozjarzyl sie w oczach golema, ktory odwrocil sie i spojrzal groznie na Moista.
— Przenioslem sie… wstecz w czasie. Tak mysle — wymruczal Moist i cofnal sie. — Ale… w glowie. To tak zginal Sideburn. Spadl ze schodow, ktorych w przeszlosci tam nie bylo. A pan Ignavia umarl z przerazenia. Jestem tego pewien! Ale bylem tez wewnatrz listow! I musiala tam byc taka… dziura w podlodze albo co… I ja… spadlem i… — Urwal. — Ten budynek potrzebuje kaplana albo maga. Kogos, kto zna sie na takich sprawach. Nie mnie!
Golem nabral w obie rece listow, ktore jeszcze niedawno przysypywaly jego podopiecznego.
— Pan Jest Poczmistrzem, Panie Lipvig.
— To tylko sztuczka Vetinariego! Nie jestem listonoszem, jestem oszustem…
— Panie Lipwig… — odezwal sie nerwowy glos z tylu, od strony drzwi.
Moist odwrocil sie i zobaczyl mlodego Stanleya, ktory drgnal, widzac jego mine.
— Tak? — burknal Moist. — Czego, do demona… O co chodzi, Stanley? W tej chwili jestem troche zajety…
— Jest tu kilku ludzi — wyjasnil Stanley z niepewnym usmiechem. — Czekaja na dole. Kilku ludzi.
Moist popatrzyl gniewnie, ale Stanley najwyrazniej juz skonczyl.
— A ci ludzie chca…? — ponaglil Moist.
— Chca pana spotkac, panie Lipwig — oznajmil Stanley. — Powiedzieli, ze chca sie widziec z czlowiekiem, ktory chce byc poczmistrzem.
— Wcale nie chce… — zaczal Moist i urwal. Nie powinien przeciez odgrywac sie na chlopaku.
— Przepraszam, Panie Poczmistrzu — odezwal sie za nim golem. — Chcialbym Dokonczyc Przydzielone Mi Zadanie.
Moist odsunal sie, a gliniany osobnik wyszedl na korytarz. Stare deski jeczaly pod jego ogromnymi stopami. Na zewnatrz widac bylo, w jaki sposob zdolal oproznic gabinet. Sciany innych pokojow wyginaly sie na zewnatrz niemal do granic eksplozji. Kiedy golem wciska gdzies jakies rzeczy, pozostaja wcisniete.
Widok brnacej wielkiej postaci troche Moista uspokoil. W panu Pompie bylo cos niezwykle… no… niezwykle przyziemnego.
W tej chwili bardzo potrzebowal normalnosci, rozmowy z normalnymi ludzmi, normalnych zadan do wykonania, by przepedzic z glowy tamte glosy. Strzepnal skrawki papieru z coraz brudniejszego garnituru.
— No dobrze — rzekl, rozgladajac sie za krawatem, ktory znalazl wiszacy na plecach. — Zobacze, czego chca.
Czekali na polpietrze glownych schodow. Byli starymi ludzmi, chudymi i przygarbionymi, jakby nieco starszymi kopiami Groata. Nosili takie same stare uniformy i bylo w nich cos dziwnego.
Kazdy nosil tez szkielet golebia przymocowany do czapki z daszkiem.
— Czy jestzes Czlowiekiem Nieofrankowanym? — zapytal chrapliwie jeden z nich, kiedy Moist sie zblizyl.
— Co? Kto? Kim jestem? — zdumial sie Moist. Nadzieja na normalnosc zaczela sie nagle rozwiewac.
— Tak, jest pan, sir — szepnal stojacy obok Stanley. — Musi pan powiedziec, ze tak, sir. O rany, sir, szkoda ze nie ja to robie.
— Co robisz?
— Po raz drugi: czy jestzes Czlowiekiem Nieofrankowanym? — zapytal staruszek z zagniewana mina.
Moist zauwazyl, ze brakuje mu czubkow srodkowych palcow prawej dloni.
— Przypuszczam, ze tak. Skoro nalegacie…
Nie spotkalo sie to z aprobata.
— Po raz ostatni wiec: czy jestzes Czlowiekiem Nieofrankowanym? — Tym razem w glosie zadzwieczala grozba.
— Tak, niech bedzie! Dla celow tej konwersacji, tak! Jestem Czlowiekiem Nieofrankowanym! — wykrzyknal Moist. — A teraz czy mozemy…
Cos czarnego opadlo mu z tylu na glowe; poczul, jak sznurek zaciska sie wokol szyi.
— Czlowiek Nieofrankowany jest opieszaly — zaskrzypial inny starczy glos. — Zaden to listonosz.
— Wszystko bedzie dobrze, sir — odezwal sie glos Stanleya. Moist probowal sie wyrwac. — Niech pan sie nie martwi, pan Groat panem pokieruje. Latwo da pan sobie rade, sir.
— Z czym? Pusccie mnie, wy stare tepaki!
— Czlowiek Nieofrankowany leka sie Toru! — syknal jeden z napastnikow.
— Tak, Czlowiek Nieofrankowany niepredko bedzie Zwrocony do Nadawcy — stwierdzil inny.
— Czlowiek Nieofrankowany musi zostac zwazony — uznal trzeci.
— Stanley, sprowadz tu zaraz pana Pompe! — krzyknal Moist, ale worek na glowie byl gruby i ciasny.
— Nie moge tego zrobic, sir — odparl Stanley. — Calkiem nie moge. Wszystko bedzie dobrze, sir. To tylko… tylko test, sir. To Zakon Pocztowy, sir.
Smieszne czapki, przypomnial sobie Moist i uspokoil sie. Zawiazywanie oczu i grozby… Znam to wszystko. To mistycyzm rzemieslnikow. Nie ma chyba na swiecie miasta bez swego Lojalnego, Pradawnego, Sprawiedliwego czy Hermetycznego Stowarzyszenia malych ludzi, ktorzy wierza, ze posiada starozytne tajemnice w zamian za pare godzin co czwartek — i ktorzy nie zdaja sobie sprawy, jak glupio wygladaja w dlugich szatach. Powinienem sie domyslic… do kilkunastu sam przystapilem. Zaloze sie, ze maja tajne powitanie. Znam wiecej tajnych powitan