To bedzie… ironiczne. Naprawde udalo im sie zdobyc lipwigzery!

Moist czekal, az w blasku latarni zobaczy oczy psow, po czym powiedzial:

— Schlat!

Psy zahamowaly i spojrzaly na niego. Wyraznie uznaly, ze cos sie tu nie zgadza. Moist westchnal i zsunal sie z cokolu.

— Posluchajcie — rzekl. Polozyl rece na obu zadach i lekko pchnal ku dolowi. — Fakt, o ktorym wiedza wszyscy, to ten, ze zadnym sukom lipwigzerow nigdy nie pozwolono opuscic kraju. To pozwala utrzymac wysoka cene zwierzat… Schlat, mowie!… A kazdy szczeniak jest nauczony lipwigzanskich rozkazow! To stary kraj do was przemawia, chlopcy! Schlat!

Psy siadly natychmiast.

— Grzeczne pieski — powiedzial Moist.

To prawda, co mawiali tacy ludzie jak jego dziadek: kiedy juz czlowiek przebije sie przez te ich zdolnosc odgryzienia nogi jednym klapnieciem, sa to bardzo mile zwierzaki.

Zlozyl dlonie kolo ust i krzyknal:

— Panowie! Mozecie juz podejsc bezpiecznie!

Listonosze nasluchiwali, to pewne. Czekali na wrzaski i warkot.

Dalekie drzwi otworzyly sie znowu.

— Podejdzcie! — rzucil Moist.

Psy obejrzaly sie, by popatrzec na zblizajaca sie gromadke listonoszy. Zawarczaly przy tym — dlugi, nieprzerwany turkot wydobyl sie z paszczy.

Teraz mogl dobrze sie przyjrzec tajemniczemu zakonowi. Nosili dlugie szaty, oczywiscie, bo bez takich szat nie moze dzialac zadne tajne stowarzyszenie. Teraz zdjeli kaptury i kazdy z podstarzalych mezczyzn[4] mial na glowie czapke z daszkiem, a na niej umocowany ptasi szkielet.

— No wiec, drogi panie, wiedzielismy, ze Tolliver wsunie panu psi gwizdek…

— To? — Moist otworzyl dlon. — Nie uzylem go. On tylko je zlosci.

Listonosze patrzyli na siedzace psy.

— Ale sklonil je pan, zeby usiadly, sir…

— Moge kazac im robic co innego. Wystarczy, ze powiem slowo.

— Eee… Na zewnatrz czeka dwoch chlopcow z kagancami, jesli nie ma pan nic przeciw temu, sir — wtracil Groat, gdy zakon wycofywal sie powoli. — Bo my sie dzi-dzi-dziecznie obawiamy psow. To cecha listonoszy.

— Moge was zapewnic, ze moj glos trzyma je w tej chwili pod kontrola mocniej niz stal — zapewnil Moist.

Prawdopodobnie byla to bzdura, ale dobra bzdura. Warkot jednego z psow nabral tonu, jaki pojawial sie zwykle tuz przed przemiana zwierzecia w pocisk z zebata glowica.

— Vodit! — krzyknal Moist. — Przepraszam za to, panowie — dodal. — Wasza obecnosc chyba je niepokoi. Potrafia wyczuc strach, jak panowie zapewne wiecie.

— Prosze posluchac, naprawde przepraszamy, zgadza sie? — odezwal sie ktos, kto mial glos sugerujacy, ze nalezy do Czcigodnego Mistrza. — Musielismy byc pewni, zgadza sie?

— Czyli jestem poczmistrzem? — spytal Moist.

— Absolutnie, sir. Zaden problem. Badz pozdrowiony, o poczmistrzu!

Szybko sie uczy, pomyslal Moist.

— Sadze, ze tylko… — zaczal, gdy na koncu hali otworzyly sie podwojne drzwi.

Wkroczyl pan Pompa, niosac duze pudlo. Otwieranie ciezkich drzwi, kiedy niesie sie cos oburacz, powinno byc dosc trudne — ale nie jesli jest sie golemem. Golemy zwyczajnie przechodza, a drzwi moga sie otworzyc albo probowac pozostac zamkniete, to juz ich wybor.

Psy wystartowaly jak fajerwerki. Listonosze wystartowali w przeciwnym kierunku i wspieli sie na podium za Moistem z szybkoscia godna podziwu u osob w tym wieku.

Pan Pompa szedl naprzod, miazdzac stopami resztki Toru. Zakolysal sie, gdy zwierzeta uderzyly w niego, po czym spokojnie odstawil pudlo i podniosl oba psy za karki.

— Na Zewnatrz Czekaja Jacys Dzentelmeni Z Siatkami, W Rekawicach I Niezwykle Grubej Odziezy, Panie Lipvig — powiedzial. — Twierdza, Ze Pracuja Dla Pana Harry’ego Krola. Chca Wiedziec, Czy Juz Pan Skonczyl Z Tymi Psami.

— Harry’ego Krola? — powtorzyl Moist.

— To wazny handlarz odpadkami, sir — wyjasnil Groat. — Przypuszczam, ze psy sa wypozyczone od niego. Noca wypuszcza je wolno na swoje place.

— Zaden zlodziej sie tam nie dostanie, co?

— Mysle, ze jest zadowolony, jesli sie jakis dostanie, sir. Oszczedza na karmie dla psow.

— Ha! Prosze je zabrac, panie Pompa — polecil Moist.

Lipwigzery… To bylo takie proste…

Kiedy golem odwrocil sie, trzymajac pod pachami po skamlacym psie, Moist dodal jeszcze:

— Panu Krolowi musi dobrze isc w interesach, jesli trzyma lipwigzery jako zwykle psy straznicze.

— Lipwigzery? U Harry’ego Krola? Wielkie nieba, sir, stary Harry w zyciu by nie kupil modnych zagranicznych psow, kiedy moze kupic mieszance. Nie on — zapewnil Groat. — Prawdopodobnie maja w sobie czesc krwi lipwigzera, i to tej najgorszej. Ha, rasowy lipwigzer nie wytrzymalby pewnie i pieciu minut przeciw niektorym kundlom z naszych zaulkow. Niektore maja w sobie troche krokodyla.

Zapadla cisza. Po chwili Moist odezwal sie nieobecnym glosem:

— Czyli… to stanowczo nie byly importowane rasowe egzemplarze?

— Recze glowa, sir. To jakis klopot, sir?

— Co? Ehm… nie. Nie, skad.

— Bo mowi pan, jakby byl pan rozczarowany, sir. Albo co…

— Nie, w porzadku. Zaden problem — stwierdzil zamyslony Moist. — Wie pan, naprawde musze oddac rzeczy do prania. I moze kupic nowe buty…

Drzwi otworzyly sie po raz kolejny, odslaniajac nie powracajace psy, ale znow pana Pompe. Podniosl pudlo, ktore wczesniej zostawil, i ruszyl w strone Moista.

— No, na nas juz pora — stwierdzil Czcigodny Mistrz. — Milo bylo pana poznac, panie Lipwig.

— I to wszystko? Nie ma jakiejs ceremonii albo czegos takiego?

— Och, to pomysly Tollivera, nic wiecej — wyjasnil Czcigodny Mistrz. — Przyjemnie zobaczyc, ze stary urzad pocztowy nadal stoi, naprawde przyjemnie, ale dzisiaj licza sie tylko sekary, zgadza sie? Mlody Tolliver uwaza, ze da sie to wszystko znowu uruchomic, ale byl dzieciakiem, kiedy system sie zalamal. Pewnych rzeczy nie mozna naprawic, panie Lipwig. Jasne, moze sie pan tytulowac poczmistrzem, ale od czego pan zacznie, zeby tu wszystko znowu dzialalo? To skamielina, drogi panie, tak samo jak my.

— Panskie Nakrycie Glowy, Sir — oznajmil pan Pompa.

— Co takiego?

Moist sie obejrzal. Golem stal cierpliwie przy podescie i trzymal w rekach czapke.

To byla pocztowa czapka z daszkiem, zlota, ze zlotymi skrzydelkami. Moist wzial ja i zobaczyl, ze zloto to tylko farba, popekana i zluszczona, a skrzydelka to wysuszone skrzydla prawdziwego golebia, ktore rozsypaly sie niemal od dotkniecia. Kiedy golem trzymal ja w swietle, lsnila jak przedmiot ze starozytnego grobowca. W rekach Moista trzeszczala cicho, pachniala strychem i sypala zlocistymi platkami. Wewnatrz, na brudnej metce, dostrzegl slowa: „Boult Locke, Uniformy Militarne i Ceremonialne, ul. Zapiekanki Brzoskwiniowej, A-M, Rozmiar: 7 ?”.

— Jest Tez Para Butow Ze Skrzydelkami — poinformowal pan Pompa. — Oraz Cos W Rodzaju Elastycznego…

— Daruj sobie ten element! — przerwal mu podniecony Groat. — Gdzie to znalazles? Szukalismy wszedzie! Przez lata!

— Lezalo Pod Listami W Gabinecie Poczmistrza, Panie Groat.

— Niemozliwe, to niemozliwe! Przesiewalismy te listy dziesiatki razy! Widzialem kazdy cal dywanu w tym gabinecie!

— Wiele poczty, eee… przemiescilo sie dzisiaj — wtracil Moist.

— To Prawda — potwierdzil golem. — Pan Lipvig Wpadl Przez Sufit.

— I w ten sposob to wszystko znalazl, tak?! — zawolal radosnie Groat. — Widzicie? Wszystko zaczyna sie

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату