sprawdzac! Przepowiednia!
— Nie ma zadnej przepowiedni, Tolliverze. — Czcigodny Mistrz ze smutkiem pokrecil glowa. — Wiem, ty uwazasz, ze jest. Ale pragnienie, zeby ktos pojawil sie pewnego dnia i uporzadkowal ten chaos, to nie to samo co przepowiednia. Nie tak naprawde.
— Znowu slyszelismy, jak listy mowia! Szepcza po nocach. Musielismy czytac regulamin, zeby je uciszyc. Tak jak powiedzial ten mag!
— No tak, pewnie… Wiesz przeciez, co dawniej mawialismy: trzeba byc wariatem, zeby tutaj pracowac — westchnal Czcigodny Mistrz. — To juz skonczone, Tolliverze. Naprawde skonczone. To miasto juz nawet nas nie potrzebuje.
— Prosze wlozyc te czapke, panie Lipwig! — poprosil Groat. — Los przyslal ja akurat w tej chwili. Niech ja pan wlozy i zobaczymy, co sie stanie!
— Jesli wszyscy sa tego zdania… — mruknal Moist. Uniosl czapke nad glowa i zawahal sie. — Nic sie nie stanie, prawda? Bo mam za soba bardzo dziwny dzien…
— Nie, nic sie nie stanie — stwierdzil Czcigodny Mistrz. — Nigdy nic sie nie staje. Och, kiedys wszyscy myslelismy inaczej. Za kazdym razem, kiedy ktos mowil, ze zawiesili z powrotem kandelabry albo ze ktos doreczyl poczte, myslelismy: Moze juz sie skonczylo, moze tym razem naprawde sie uda. A ten oto mlody Tolliver byl szczesliwy, kiedy na budynku znow pojawil sie napis. To go podekscytowalo. Pomyslal, ze moze tym razem sie uda. Ale nigdy sie nie udaje, bo to miejsce jest przeklette.
— To znaczy przeklete z dodatkowym te?
— Zgadza sie, sir. Najgorszy rodzaj klatwy. A teraz niech pan wlozy czapke. Przynajmniej ochroni przed deszczem.
Moist gotow byl wsadzic czapke na glowe, kiedy zauwazyl, ze starzy listonosze sie cofaja.
— Nie jestescie pewni! — krzyknal i pogrozil im palcem. — Nie jestescie wcale tacy pewni, tak? Wy wszyscy! Myslicie sobie: Hm, moze tym razem sie uda, tak? Wstrzymujecie oddech! Widze to! Nadzieja to straszna rzecz, panowie!
Wlozyl czapke.
— Czuje pan cos? — spytal po chwili Groat.
— Troche… drapie — wyznal Moist.
— Ach, to pewnie wycieka niezwykla mistyczna moc, co? — zapytal desperacko Groat.
— Nie sadze. Przykro mi.
— Wiekszosc poczmistrzow, pod ktorymi pracowalem, nienawidzila noszenia tej czapki — oswiadczyl Czcigodny Mistrz, kiedy wszyscy odetchneli z ulga. — Chociaz ma pan odpowiedni wzrost, zeby dobrze w niej wygladac. Poczmistrz Atkinson mial tylko piec stop i cal, wiec wygladal jak kwoka. — Poklepal Moista po ramieniu. — Nie martw sie, synu. Zrobiles, co mogles.
Koperta odbila sie od jego glowy. Strzepnal ja, a wtedy nastepna wyladowala mu na ramieniu i zsunela sie w dol.
Wokol nich listy spadaly na podloge niczym ryby upuszczone przez przelatujace tornado. Moist spojrzal w gore. Listy splywaly z ciemnosci, a ich deszcz zmienial sie szybko w ulewe.
— Stanley? Czy… majstrujesz cos tam na gorze? — zapytal Groat, prawie niewidoczny w strumieniach papieru.
— Zawsze uwazalem, ze te sale maja za slabe podlogi! — jeknal Czcigodny Mistrz. — To znow listowa burza! Narobilismy za duzo halasu i tyle. Szybciej, wyniesmy sie stad, poki jeszcze mozemy!
— Ale pogascie latarnie! — krzyknal Groat. — To nie jest bezpieczne oswietlenie!
— Bedziemy bladzic po omacku, chlopcze!
— Aha, wiec wolicie raczej widziec przy swietle plonacego dachu, tak?
Latarnie pogasly… a przy ciemnosci, ktora teraz promieniowaly, Moist von Lipwig zobaczyl napis na scianie, a w kazdym razie wiszacy w powietrzu tuz przed nia. Ukryte pioro zataczalo petle i luki, formujac za soba lsniace blekitne litery.
— Eee… tak?
— Sluchaj, nie jestem tym, ktorego szukacie!
— Ale ja… nie jestem godzien!
Moist spojrzal w dol, na zlocisty blask wokol swych stop. Swiatlo zaiskrzylo sie przy czubkach palcow i zaczelo z wolna wypelniac go od wewnatrz, niczym dobre wino. Czul, ze jego stopy odrywaja sie od podlogi, jakby slowa uniosly go i obrocily lagodnie.
— Jestem poczmistrzem! — krzyknal Moist.
— Przemieszcze listy!
— Tak! Obiecuje!
— Tak?
Slowa naplynely jak szkwal, az w roziskrzonym blasku zawirowaly koperty, a budynek zadrzal od fundamentow po dach.
Rozdzial szosty
Male obrazki
— Panie Lipvig — odezwal sie pan Pompa.
Moist spojrzal w rozjarzone oczy golema. Musi przeciez istniec jakis lepszy sposob na poranne budzenie. Niektorzy radza sobie z zegarem, na milosc bogow!
Lezal na nagim materacu, pod butwiejacym kocem w swoim niedawno odkopanym mieszkaniu, ciagle pachnacym starozytnymi papierami. Bolala go kazda czesc ciala.
Slowa Pompy docieraly do jego zamglonej swiadomosci:
— Listonosze Czekaja, Sir. Inspektor Pocztowy Groat Powiedzial, Ze Zapewne Zechce Pan Ich W Tym Waznym Dniu Odprawic Nalezycie.
Moist zamrugal, wpatrzony w sufit.
— Inspektor pocztowy? Awansowalem go na inspektora pocztowego?
— Tak, Prosze Pana. Byl Pan Bardzo Impulsywny.
Wspomnienia zeszlej nocy stloczyly sie zdradziecko, by zaczac stepowac w swoich numerach ze slynnego spektaklu Wielkiego Klopotliwego Przypomnienia.
— Listonosze?
— Bractwo Obrzadku Pocztowego. To Starzy Ludzie, Sir, Lecz Twardzi. Sa Juz Emerytami, Ale Wszyscy Zglosili Sie Jako Ochotnicy. Sa Tu Od Wielu Godzin I Sortuja Poczte.
Zatrudnilem bande dziadkow starszych nawet od Groata…
— Czy robilem cos jeszcze?