Ktorys z listonoszy podniosl reke.

— Slucham? — Umiejetnosc zapamietywania nazwisk byla u Moista o wiele lepiej rozwinieta niz umiejetnosc zapamietania czegokolwiek innego z wczorajszej nocy. — Starszy listonosz Thompson, tak?

— Tak jest, sir! Ale co mamy robic, gdyby ludzie dawali nam listy, sir?

Moist zmarszczyl czolo.

— Slucham? Myslalem, ze to wy doreczacie poczte, prawda?

— Nie, Bill ma racje — wtracil Groat. — Co mamy robic, jesli ludzie sprobuja nam dawac nowa poczte?

— Eee… A co zwykle robiliscie?

Listonosze spojrzeli po sobie.

— Bralismy od nich po pensie na ostemplowanie i przynosilismy tutaj, zeby ostemplowac oficjalnym stemplem. Potem byly sortowane i doreczane.

— Czyli… ludzie musza czekac, dopoki nie zobacza listonosza? To raczej…

— Och, za dawnych czasow mielismy dziesiatki mniejszych urzedow. Ale stracilismy je, kiedy wszystko zaczelo sie rozsypywac.

— No dobrze. Zrobmy cos z zalegla poczta, a nad innymi kwestiami bedziemy sie zastanawiac, kiedy sie pojawia — zdecydowal Moist. — Jestem przekonany, ze pojawia sie odpowiednie pomysly. A teraz, panie Groat, mial mi pan wyjawic pewien sekret…

* * *

Klucze Groata dzwonily na kolku, kiedy staruszek prowadzil Moista przez piwnice gmachu, az wreszcie stanal przed metalowymi drzwiami. Moist zauwazyl na podlodze kawalek czarno-zoltego sznura. Straz tez tu byla.

Drzwi otworzyly sie z cichym trzaskiem. Wewnatrz cos jarzylo sie na niebiesko, akurat tak slabo, by denerwowac, na granicy pola widzenia pozostawiac fioletowe plamy i wywolywac lzawienie.

— Voil-ah — rzekl Groat.

— Czy to… jakas odmiana organow teatralnych? — spytal Moist.

Trudno bylo rozroznic kontury maszyny na srodku pokoju, ale stala tam z wdziekiem katowskiego kola. Niebieskie lsnienie wydobywalo sie mniej wiecej z jej srodka. Z oczu Moista plynely juz strumienie lez.

— Niezle skojarzenie, sir! Tak naprawde to Machina Sortujaca — odparl Groat. — Przeklenstwo Urzedu Pocztowego, sir! Kiedys miala w srodku chochliki, zeby czytaly adresy na kopertach, ale wszystkie wyparowaly juz wiele lat temu. I dobrze.

Moist zmierzyl wzrokiem siatkowe polki, zajmujace cala sciane duzego pomieszczenia. Odkryl tez wyrysowane kreda na podlodze ksztalty. Kreda jarzyla sie w dziwnym swietle. Ksztalty byly calkiem male. Jeden z nich mial piec palcow.

— Wypadek przy pracy… — mruknal Moist. — No dobrze, panie Groat. Niech pan mowi.

— Prosze sie nie zblizac do tego blasku, sir. To samo mowilem panu Whobblebury’emu. Ale on pozniej sie tu zakradl calkiem samiutki. Och, drogi panie, to biedny mlody Stanley przyszedl i go znalazl, sir, kiedy zobaczyl biednego malego Pieszczocha wlokacego cos po korytarzu. I jego oczom ukazala sie scena rzezi. Nie moze pan sobie nawet wyobrazic, sir, jak tu wygladalo.

— Chyba moge…

— Watpie, czy pan moze, sir.

— Naprawde moge.

— Jestem przekonany, ze pan nie moze, sir.

— Moge! Zrozumiano?! — krzyknal Moist. — Mysli pan, ze nie widze wszystkich tych malych ksztaltow wyrysowanych kreda? A czy teraz mozemy przejsc dalej, zanim zwymiotuje?

— Eee… racja, sir — zgodzil sie Groat. — Slyszal pan kiedys o Bezdennie Glupim Johnsonie? Calkiem slawny w naszym miescie.

— On budowal rozne maszyny, prawda? I zawsze cos w nich bylo nie tak? Chyba czytalem gdzies o nim…

— To wlasnie on, sir. Budowal bardzo wiele roznych maszyn, ale, trzeba ze smutkiem przyznac, zawsze mialy jakas powazna usterke.

W umysle Moista zaskoczyl jakis neuron.

— Czy to nie on specyfikowal ruchome piaski jako material budowlany, bo chcial zaoszczedzic na transporcie?

— Tak jest, sir. Zwykle powazna usterka bylo to, ze konstruktorem byl Bezdennie Glupi Johnson. Usterka, mozna powiedziec, bedaca kluczowym elementem calosci. Co prawda trzeba szczerze przyznac, ze sporo rzeczy, ktore on wymyslil, calkiem dobrze dzialalo, tyle ze nie robily tego, co powinny. To urzadzenie, sir, istotnie zaczelo swoj zywot jako organy, ale skonczylo jako machina do sortowania poczty. Co mialo polegac na tym, ze wysypuje sie do tej szuflady worek listow, a one sa szybko porozkladane na te polki. Poczmistrz Cowerby chcial dobrze, przynajmniej tak mowia. Byl strasznym maniakiem szybkosci i wydajnosci. Dziadek mi opowiadal, jak to Urzad Pocztowy wydal fortune, zeby wdrozyc to urzadzenie do pracy.

— I stracil pieniadze, co? — domyslil sie Moist.

— Alez skad, sir. Machina dzialala. O tak, dzialala znakomicie. Tak swietnie, ze pod koniec ludzie dostawali obledu.

— Niech zgadne… Listonosze musieli za ciezko pracowac?

— Och, listonosze zawsze za ciezko pracuja, sir. — Groat nawet nie mrugnal. — Nie. Ludzi martwilo raczej to, ze na tacach sortera znajdowali listy na rok przed tym, jak powinny byc napisane.

Zapadla cisza. W tej ciszy Moist wyprobowal w myslach kilka mozliwych odpowiedzi, od „Sprobuj pan innego, ten az dzwoni” po „To niemozliwe” — i uznal, ze wszystkie brzmia glupio. Groat wydawal sie smiertelnie powazny. Powiedzial wiec:

— Jak?

Stary listonosz wskazal niebieskie lsnienie.

— Niech pan zerknie do srodka, sir. Moze pan to zobaczyc. Tylko prosze nad nia nie stawac, cokolwiek by sie dzialo.

Moist podszedl blizej i zajrzal do wnetrza machiny. Z trudem odroznil — w samym sercu blasku — male kolko. Obracalo sie powoli.

— Wychowalem sie na poczcie — odezwal sie Groat zza jego plecow. — Urodzilem sie w sortowni, wazyli mnie na oficjalnej wadze, czytac uczylem sie na kopertach, liczyc ze starych rejestrow, gegrafie poznalem, ogladajac mapy miasta, a historie od starych ludzi. To lepsze od wszystkich szkol, sir. Lepsze od szkol… Ale nigdy nie nauczylem sie gemetrii, sir. Normalnie mialem taka dziure w rozumie, jesli chodzi o te wszystkie katy i rozne takie. A tutaj, sir, chodzi o pi…

— Znaczy co? Skrot od pisania, czy jak? — Moist odsunal sie od zrodla zlowieszczego blasku.

— Nie, nie, sir. Pi jak w gemetrii.

— Och, chodzi panu o pi, te liczbe, ktora sie uzyskuje, kiedy…

Moist urwal. Jego znajomosc matematyki byla dosc przypadkowa. Inaczej mowiac, potrafil blyskawicznie oceniac szanse i przeliczac waluty. W jego podreczniku szkolnym byl rozdzial poswiecony geometrii, ale nie widzial w tym sensu. Mimo to sprobowal.

— To ma zwiazek z tym, no… z liczba, jaka powstaje, kiedy promien kola… nie, dlugosc brzegu kola jest trzy i kawalek razy wieksza niz… hm…

— Cos w tym rodzaju, zapewne, sir, cos w tym rodzaju. Trzy i kawalek, o to wlasnie chodzi. Tylko ze Bezdennie Glupi Johnson uznal, ze to nieporzadnie, wiec zbudowal takie kolko, w ktorym pi wynosi dokladnie trzy. I ono tam jest.

— Przeciez to niemozliwe! Nie da sie tego zrobic! Pi jest tak jakby… wbudowane! Nie mozna go zmienic! Trzeba by zmienic caly wszechswiat!

— Tak jest, sir. I tlumaczyli mi, ze to wlasnie sie stalo — stwierdzil spokojnie Groat. — A teraz pokaze panu sztuczke, sir. Prosze sie odsunac.

Wyszedl na chwile z piwnicy, po czym wrocil z kawalkiem drewna.

— Niech pan sie cofnie jeszcze troche, sir — poradzil.

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату