— To zawsze byl pewien problem, sir, rzeczywiscie…
— Ale dlaczego listonosz ma stemplowac listy? Dlaczego po prostu nie sprzedaje ludziom stempla?
— Bo zaplaca pensa, a potem beda stemplowac bez konca, sir — stwierdzil rozsadnie Groat.
W maszynerii wszechswiata tryby nieuchronnosci szczeknely, blokujac sie na pozycjach…
— No dobrze… — Moist patrzyl w zadumie na kartke. — A moze… moze stempel, ktorego mozna uzyc tylko raz?
— Znaczy jak niby? Dac malo tuszu? — Groat zmarszczyl czolo, przez co jego tupecik zsunal sie na bok.
— Znaczy… Gdyby odbic taki stempel wiele razy na papierze, potem wyciac te odbicia… — Moist wpatrywal sie w cos oczyma duszy, chocby po to, by uniknac rzeczywistego widoku tupecika, ktory wpelzal powoli na miejsce. — Cena doreczenia listu pod dowolny adres w miescie to jeden pens, tak?
— Oprocz Mrokow, sir. Tam kosztuje piec pensow, z powodu uzbrojonego straznika.
— Dobrze. No ta-ak… Mam chyba pewien pomysl… — Moist zerknal na pana Pompe, ktory tlil sie w kacie gabinetu. — Panie Pompa, prosze uprzejmie pojsc pod Kozla i Ducha Spokoju przy Kwoki i Kurczakow i poprosic oberzyste o skrzynke pana Robinsona. Moze chciec dolara. A przy okazji, po drodze jest drukarnia, Teemer Spools. Prosze im zostawic wiadomosc, ze naczelny poczmistrz chcialby omowic bardzo duze zlecenie.
— Teemer Spools? Sa bardzo kosztowni, sir — zauwazyl Groat. — Robia te wszystkie aliganckie druki dla bankow.
— Demonicznie ciezko ich podrobic, wiem dobrze — odparl Moist. — Tak mi przynajmniej mowiono — dodal szybko. — Znaki wodne, specjalne fale na papierze i inne takie sztuczki. Ehm… Czyli… ostemplowanie za pensa i ostemplowanie za piec pensow… Co z przesylkami do innych miast?
— Piec pensow do Sto Lat. Dziesiec albo pietnascie do innych. Ha, jeszcze trzy dolary za cala droge do Genoi. Te musielismy wypisywac recznie.
— Czyli bedziemy potrzebowali stempla za dolara. — Moist zaczal bazgrac cos na papierze.
— Stempel za dolara! A kto taki kupi?
— Kazdy, kto chce wyslac list do Genoi. W koncu kupia po trzy, ale na razie obnizam cene do jednego dolara.
— Jeden dolar? To przeciez tysiace mil, sir! — zaprotestowal Groat.
— Owszem. Prawdziwa okazja, co?
Groat wygladal jak czlowiek rozdarty miedzy euforia a rozpacza.
— Przeciez mamy tylko grupe starych ludzi, sir! Owszem, calkiem zwawych, przyznaje, ale… No przeciez trzeba nauczyc sie chodzic, sir, zanim czlowiek sprobuje biegac.
— Nie! — Moist uderzyl piescia w stol. — Nigdy tego nie mow, Tolliverze! Nigdy! Biegaj, zanim zaczniesz chodzic! Lataj, zanim zaczniesz pelzac! Ale zawsze naprzod! Myslisz, ze powinnismy stworzyc sensowna sluzbe pocztowa w miescie. Ja uwazam, ze musimy sprobowac dostarczac listy do kazdego miejsca na swiecie! Jesli padniemy, bedzie to wspanialy upadek! Wszystko albo nic, Tolliverze!
— Oj, sir! — westchnal Groat.
Moist rzucil mu swoj promienny, sloneczny usmiech, ktory niemal odbil sie od kostiumu.
— Do roboty! Potrzebujemy wiecej personelu, inspektorze pocztowy Groat. O wiele wiecej. Uszy do gory, czlowieku! Urzad Pocztowy powrocil!
— Tajest, sir! — Groat byl pijany z entuzjazmu. — Bedziemy… bedziemy dzialac w calkiem nowym stylu, w interesujacy sposob!
— Widze, ze zaczynasz lapac… — Moist przewrocil oczami.
Dziesiec minut pozniej Urzad Pocztowy odebral swoja pierwsza przesylke.
Byl to starszy listonosz Bates z twarza zalana krwia. Odstawilo go dwoch funkcjonariuszy strazy dzwigajacych nosze.
— Znalezlismy go walesajacego sie po ulicy, sir — poinformowal jeden z nich. — Sierzant Colon, sir, do uslug.
— Co mu sie stalo? — zapytal przerazony Moist.
Bates otworzyl oczy.
— Przepraszam, sir — wymamrotal. — Trzymalem mocno, ale przywalili mi w makowke czyms ciezkim.
— Paru zbojow go napadlo — wyjasnil sierzant Colon. — I wyrzucili jego torbe do rzeki…
— Czy to normalnie trafia sie listonoszom? — spytal Moist. — Och, nie…
Nowym, bolesnie powolnym przybyszem okazal sie starszy listonosz Aggy. Powloczyl noga, gdyz wlokl uczepionego do niej buldoga.
— Bardzo za to przepraszam, sir — rzekl, kustykajac blizej. — Obawiam sie, ze rozerwal mi oficjalne spodnie. Ogluszylem go torba, sir, ale te demony nijak nie chca puscic.
Buldog mial zamkniete oczy i zdawal sie myslec o czyms innym.
— Dobrze, ze mieliscie ten swoj pancerz, co?
— Nie ta noga, sir. Ale nie ma obawy, jestem naturalnie odporny w regionie lydek. I tak mam tam same blizny, mozna by o nie zapalac zapalki. Za to Jimmy Tropes ma prawdziwe klopoty, sir. Siedzi na drzewie w Rajd Parku.
Moist von Lipwig z ponura twarza kroczyl ulica Targowa. Okno wystawowe Powiernictwa Golemow nadal zakrywaly deski, ktore zdazyly juz uzyskac nowa warstwe graffiti. Farba na drzwiach byla przypalona i pokryta bablami.
Otworzyl drzwi, a instynkt kazal mu sie uchylic. Poczul, jak belt swisnal miedzy skrzydelkami czapki.
Panna Dearheart opuscila kusze.
— Na bogow, to pan! Przez moment sadzilam, ze na niebie pojawilo sie drugie slonce!
Widzac, ze panna Adora Belle odklada kusze, Moist wyprostowal sie ostroznie.
— W nocy probowali nas podpalic — oswiadczyla, co pewnie mialo tlumaczyc, czemu probowala strzelic mu w glowe.
— Ile golemow ma pani w tej chwili do wynajecia, panno Dearheart?
— Ile? No… moze z tuzin, mniej wiecej…
— Swietnie. Biore je. Nie musi pani pakowac. Maja jak najszybciej stawic sie w Urzedzie Pocztowym.
— Co? — Na twarz panny Dearheart powrocil zwykly wyraz wiecznej irytacji. — Nie moze pan tak sobie wejsc, pstryknac palcami i od razu rozkazywac dwunastu osobom…
— One wierza, ze sa wlasnoscia! — przypomnial Moist. — Tak mi pani mowila.
Patrzyli gniewnie na siebie. W koncu panna Dearheart pogrzebala niechetnie w dokumentach.
— Moge panu dac… pozwolic panu zatrudnic cztery — stwierdzila. — To beda Wrota 1, Pila 20, Dzwonnica 2 i… Anghammarad. W tej chwili tylko Anghammarad potrafi mowic. Wolne nie pomogly jeszcze pozostalym.
— Pomogly?
Panna Dearheart wzruszyla ramionami.
— Wiele kultur, ktore budowaly golemy, uwazalo, ze narzedzia nie powinny mowic. Nie maja jezykow.
— A powiernictwo wydziela im troche dodatkowej gliny?
— To troche bardziej mistyczne — odparla z powaga, rzucajac mu niechetne spojrzenie.
— No coz, moga byc nieme, byle nie glupie. — Moist staral sie mowic rzeczowo. — Ten Anghammarad ma imie? Nie tylko opis?
— Wiele bardzo starych ma imiona. Prosze powiedziec, co beda tam robic?
— Beda listonoszami.
— Pracujacymi w miejscach publicznych?
— Nie wydaje mi sie, zeby istnieli tajni listonosze… — Moist wyobrazil sobie szare postacie skradajace sie od drzwi do drzwi. — To jakis klopot?