— Kiedy bylem dzieckiem, myslalem, ze kohorta to element zbroi, panno Dearheart. — Usmiechnal sie. — Wyobrazalem sobie, jak zolnierze czyszcza je przez cala noc…

— Slodkie. — Pana Dearheart zapalila papierosa. — Obiecuje, ze jak najszybciej przysle pozostale golemy. Oczywiscie moga byc klopoty. Ale straz bedzie po panskiej stronie. Maja u siebie wolnego golema i jest dosc lubiany. Chociaz tutaj nie ma wielkiego znaczenia, z czego kto jest zrobiony, kiedy wstepuje do strazy, bo komendant Vimes dopilnuje, zeby stal sie solidnym… no tak, glina. To najbardziej cyniczny dran, jakiego nosi ta ziemia.

— Mysli pani, ze jest cyniczny?

— Tak. — Dmuchnela dymem. — I jak pan podejrzewa, to praktycznie zawodowa opinia. Ale dziekuje, ze zatrudnil pan chlopcow. Nie jestem pewna, czy rozumieja, co znaczy lubic cos, ale lubia pracowac. A Pompa 19 chyba dosyc pana szanuje.

— Dziekuje.

— Osobiscie uwazam, ze jest pan oszustem.

— Tak, spodziewalem sie, ze tak pani pomysli.

Na bogow, panna Dearheart wymagala ciezkiej pracy. Spotykal juz kobiety, ktorych nie potrafil oczarowac, ale byly niczym podnoza gor wobec lodowatych szczytow Mount Dearheart. To byla tylko rola. Musiala byc. To byla gra. Musiala byc.

Wyjal pakiet projektow znaczkow.

— Co pani o nich mysli, panno De… A wlasciwie jak nazywaja pania przyjaciele, panno Dearheart?

W myslach powiedzial do siebie „Nie wiem” dokladnie w chwili, kiedy ona odparla:

— Nie wiem. Co to jest? Nosi pan ze soba swoje ryciny, zeby nie tracic czasu?

Czyli to gra, a on byl zaproszony do udzialu.

— Mam nadzieje, ze to beda miedzioryty — odparl potulnie. — Zaprojektowalem nowe znaczki.

Wyjasnil jej idee, a ona przejrzala rysunki.

— Niezly Vetinari — pochwalila. — Mowia, wie pan, ze farbuje wlosy. A co to takiego? Ach, Wieza Sztuk… Jak bardzo po mesku. Dolar, tak? Hmm… Owszem, sa calkiem dobre. Kiedy zaczniecie ich uzywac?

— Wlasciwie to skoro chlopcy sa w terenie, zamierzalem wybrac sie do Teemera i Spoolsa, by omowic z nimi druk.

— Dobrze. To porzadna firma. Sluza 23 napedza ich maszyny. Utrzymuja go w czystosci i nie przylepiaja na nim notatek. Wie pan, co tydzien odwiedzam i sprawdzam wszystkie zatrudnione golemy. Wolnym bardzo na tym zalezy.

— Chca miec pewnosc, ze nie sa zle traktowane? — zapytal Moist.

— Chca miec pewnosc, ze nie beda zapomniane. Zdziwilby sie pan, ile firm w miescie ma golema pracujacego gdzies na zapleczu. Ale nie Wielki Pien — dodala. — Nie pozwolilabym im tam pracowac. — W jej glosie zabrzmialo rozdraznienie.

— Ee… dlaczego nie? — zdziwil sie Moist.

— Nawet golemy nie powinny pracowac w tym gownie — odparla. — To istoty moralne.

No dobrze, pomyslal Moist. Trafilismy w jakis drazliwy punkt…

— Czy zjadlaby pani dzis kolacje? — udalo mu sie powiedziec.

Przez ulamek sekundy panna Dearheart byla zaskoczona. Potem jej wrodzony cynizm znowu sie nadal.

— Chcialabym jesc kolacje codziennie. Z panem? Nie. Mam sporo zajec. Dziekuje za zaproszenie.

— Zaden klopot — zapewnil Moist z odrobina ulgi.

Rozejrzala sie po hali pelnej ech.

— Czy to pomieszczenie nie przyprawia pana o dreszcze? Moze pomoglyby tu kwieciste tapety i bomba zapalajaca?

— Wszystko zostanie posortowane — zapewnil. — Ale lepiej zaczac dzialac mozliwie jak najszybciej. Pokazac ludziom, ze wracamy.

Przygladali sie, jak Stanley z Groatem cierpliwie sortuja na brzegu stosu, jak poszukiwacze skarbow u stop pocztowej gory. Przy bialych kopcach wydawali sie tacy mali.

— Cala wiecznosc zajmie wam doreczenie tych listow, wie pan? — Panna Dearheart odwrocila sie do wyjscia.

— Tak, wiem — odparl Moist.

— Ale to wlasnie jest glowna cecha golemow. — Zatrzymala sie jeszcze w progu. — Nie obawiaja sie wiecznosci. Niczego sie nie obawiaja.

Rozdzial siodmy

Grobowiec slow

Wynalazek dziurki — Pan Lipwig opowiada — Mag w sloiku — Dyskusja o tylach lorda Vetinariego — Obietnica doreczenia — Borys pana Hobsona

Pan Spools w swoim zabytkowym, pachnacym olejem i tuszem gabinecie znalazl sie pod wrazeniem tego niezwyklego czlowieka w zlocistym stroju i czapce ze skrzydelkami.

— Musze przyznac, ze zna sie pan na papierze, panie Lipwig — stwierdzil, kiedy Moist przerzucal probki. — To przyjemnosc spotkac klienta, ktory wie, o czym mowi. Zawsze powtarzam, ze papier trzeba dobrac odpowiedni do funkcji.

— To wazne, by znaczki byly trudne do podrobienia — wyjasnil Moist. — Z drugiej strony jednak cena druku pensowego nie moze nawet sie zblizyc do pensa!

— Rozwiazaniem sa tutaj znaki wodne, panie Lipwig.

— Ale znaki wodne nie sa niemozliwe do sfalszowania — stwierdzil Moist. — Tak przynajmniej slyszalem.

— Och, znamy wszystkie sztuczki, panie Lipwig, moze mi pan wierzyc — uspokoil go Spools. — Mamy najnowoczesniejsza technike. Stopy chemiczne, cieniowanie thaumiczne, tusze terminowe, wszystko. Wykonujemy papier, grawerunek, a nawet druk dla wiodacych postaci tego miasta, choc oczywiscie nie wolno mi zdradzic, kim sa.

Usiadl wygodniej w wytartym skorzanym fotelu i przez chwile pisal cos w notatniku.

— No wiec mozemy zrobic dla pana dwadziescia tysiecy znaczkow pensowych, papier zwykly, z warstwa kleju, po dwa dolary za tysiac plus matryca — zaproponowal pan Spools. — Dziesiec pensow mniej za bezklejowy. Oczywiscie bedzie pan musial znalezc kogos, kto je potnie.

— Nie da sie tego zrobic jakas maszyna?

— Nie, panie Lipwig. Nie zadziala, nie na takie male kawalki.

Moist wyjal z kieszeni i pokazal mu skrawek brazowego papieru.

— Poznaje pan to, panie Spools?

— Zaraz… to papier szpilkowy? — Spools usmiechnal sie szeroko. — Wracaja wspomnienia z dziecinstwa… Wciaz mam gdzies na strychu swoja stara kolekcje. Zawsze myslalem, ze bylaby warta dolara czy dwa, gdybym tylko…

— Niech pan spojrzy, panie Spools…

Moist ostroznie chwycil papier. Stanley byl niemal bolesnie precyzyjny przy wbijaniu szpilek, nawet z mikrometrem nie mozna by zrobic tego lepiej.

Bardzo powoli papier rozdarl sie wzdluz linii dziurek. Moist zerknal na Spoolsa i uniosl brwi.

— Te dziurki sa wazne — powiedzial. — Niczego nie bedzie, jesli nie bedzie dziurek…

Minely trzy godziny. Poslano po majstrow. Powazni mezczyzni w roboczych kombinezonach zakrecili tokarkami, inni ludzie zlutowali jakies elementy, wyprobowali je, zmienili cos, rozwiercili cos jeszcze, potem rozlozyli mala reczna prase i zlozyli ja w inny sposob. Moist krazyl na peryferiach tej krzataniny, wyraznie znudzony, a powazni mezczyzni majstrowali, mierzyli, przebudowywali, dopasowywali, obnizali fragmenty, podwyzszali fragmenty, az w koncu, pod okiem Moista i pana Spoolsa, oficjalnie wyprobowali przerobiona prase…

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату