sufitem. Nikt, a juz najmniej magowie, nie wiedzial dlaczego — ale nalezalo go miec.

Pokoj byl pelen ksiazek i zbudowany z ksiazek. Nie wstawiono tu zadnego typowego umeblowania, to znaczy, ze biurko i krzesla zlozono z ksiazek. Chyba ostatnio ktos czesto do nich zagladal, gdyz lezaly otwarte, z innymi ksiazkami jako zakladkami.

— Zgaduje, ze chce sie pan czegos dowiedziec o swoim Urzedzie Pocztowym. — Pelc usiadl na stolku ze starannie poukladanych tomow od 1 do 41 synonimow slowa „tramp”.

— Tak, jesli mozna — potwierdzil Moist.

— Glosy? Dziwne zjawiska?

— Tak!

— Jak to ujac… — zadumal sie Pelc. — Slowa maja moc, rozumie pan. Lezy to w naturze wszechswiata. Nasza Biblioteka sama w sobie odksztalca czas i przestrzen na wielka skale. No wiec, kiedy Urzad Pocztowy zaczal akumulowac listy, zbieral slowa. I w efekcie powstalo cos, co mozemy nazwac gevaisa, czyli grobowcem zywych slow. Czy ma pan literackie zaciecie, panie Lipwig?

— Nie w scislym sensie…

Ksiegi byly dla Moista zamknieta ksiega.

— A czy spalilby pan ksiazke? — spytal Pelc. — Stara ksiazke, powiedzmy, podarta, prawie bez grzbietu, znaleziona w skrzyni z rupieciami?

— No… raczej nie — przyznal Moist.

— Dlaczego nie? Czy mysl o tym by pana niepokoila?

— Tak, chyba tak. Ksiazki sa… no, nie robi sie takich rzeczy. Eee… Czemu pan nosi sztuczna brode? Myslalem, ze magowie maja prawdziwe.

— Nie sa obowiazkowe, wie pan, ale kiedy wychodzimy na zewnatrz, publicznosc spodziewa sie brod. To jak nosic gwiazdy na szacie. Poza tym latem w prawdziwej jest za goraco. O czym to ja… Gevaisy. Tak. Wszystkie slowa maja jakas moc. Czujemy to instynktownie. Niektore, jak zaklecia magiczne albo prawdziwe imiona bogow, maja jej bardzo duzo. Musza byc traktowane z szacunkiem. W Klatchu jest gora z licznymi jaskiniami, a w tych jaskiniach pogrzebano ponad sto tysiecy ksiazek, w wiekszosci religijnych, kazda w bialym lnianym calunie. To moze dosc ekstremalne podejscie, ale ludzie inteligentni zawsze wiedzieli, ze przynajmniej niektorych slow nalezy sie pozbywac z najwyzsza ostroznoscia i respektem.

— A nie pakowac w workach do komorek… Ale chwileczke! Pewien golem nazwal Urzad Pocztowy „grobowcem niewysluchanych slow”.

— Wcale mnie to nie dziwi — zapewnil spokojnie profesor Pelc. — Stare gevaisy i biblioteki czesto zatrudnialy golemow, poniewaz jedyne slowa, jakie mialy moc wplywania na nie, to te w ich glowach. Slowa sa wazne. A kiedy zbierze sie je w masie krytycznej, zmieniaja nature wszechswiata. Czy mial pan jakies halucynacje?

— Tak. Cofnalem sie w czasie! Ale rownoczesnie bylem w terazniejszosci!

— To dosc powszechne. Wiele slow scisnietych razem oddzialuje na czasoprzestrzen.

— I mowily do mnie!

— Tlumaczylem strazy, ze listy chca byc doreczone — rzekl mag. — Dopoki list nie zostanie przeczytany, nie jest zupelny. Zrobi wszystko, by dac sie doreczyc. Ale one nie mysla tak, jak pan rozumie myslenie, i nie sa sprytne. Po prostu siegaja do kazdego dostepnego umyslu. Widze, ze zostal pan juz zmieniony w awatar.

— Nie potrafie latac!

— Awatar: zywy wizerunek boga — tlumaczyl cierpliwie profesor. — Czapka ze skrzydlami. Zloty stroj…

— Nie, to sie stalo przypadkiem…

— Jest pan pewien?

Zapadla cisza.

— Hm… Bylem, az do teraz.

— One nie probuja nikogo skrzywdzic, panie Lipwig. One tylko chca dopelnienia.

— Nigdy nie zdolam doreczyc ich wszystkich… To by zajelo lata.

— Na pewno pomoze sam fakt, ze dorecza pan jakies. — Profesor Pelc usmiechnal sie jak lekarz, tlumaczacy pacjentowi, ze jego choroba jest smiertelna tylko w osiemdziesieciu siedmiu procentach przypadkow. — Co jeszcze moge dla pana zrobic? — Wstal, dajac do zrozumienia, ze czas maga jest cenny.

— Chcialbym wiedziec, dokad trafily kandelabry — wyznal Moist. — Dobrze byloby je odzyskac. Symbolicznie, mozna powiedziec.

— Tu panu nie pomoge, ale na pewno potrafi to zrobic profesor Goitre. Jest posmiertnym profesorem chorobliwej bibliomancji. Mozemy zajrzec do niego w drodze do wyjscia. Jest w Spizarni Magow.

— Dlaczego posmiertny? — zainteresowal sie Moist, gdy wyszli juz na korytarz.

— Nie zyje — wyjasnil Pelc.

— Mialem nadzieje, ze to bedzie bardziej metaforyczne…

— Prosze sie nie martwic, zdecydowal sie na Przedwczesna Smierc. To byla bardzo dobra oferta.

— Ach! — westchnal Moist.

W takich chwilach bardzo wazne jest, by dostrzec wlasciwy moment do ucieczki. Niestety, dotarli tu przez labirynt mrocznych korytarzy, a uniwersytet nie byl miejscem, gdzie czlowiek chcialby sie zgubic. Cos mogloby go znalezc…

Zatrzymali sie przed drzwiami, zza ktorych dobiegal przytlumiony gwar glosow i czasem brzek szkla. Halas urwal sie, gdy tylko profesor Pelc pchnal drzwi — i trudno bylo zrozumiec, skad sie bral. Pomieszczenie okazalo sie rzeczywiscie spizarnia, calkiem bezludna. Sciany miala zastawione polkami, a polki zastawione sloikami. A w kazdym sloiku byl mag.

Teraz nalezy uciekac, pomyslal Moist, kiedy Pelc zdjal sloik, odkrecil pokrywke i siegnal do srodka po malutkiego maga.

— Och, to nie on — uspokoil profesor, widzac wyraz twarzy goscia. — Gospodyni wklada do srodka te malutkie szmaciane laleczki, by przypomniec kucharkom, ze nie wolno uzywac tych sloikow do niczego innego. Byl taki przykry incydent z maslem orzechowym… Musze jednak wyjac laleczke, zeby nie tlumila glosu.

— Ale… gdzie w takim razie jest profesor?

— Jest w sloiku, dla pewnej wartosci „w”. Trudno to wytlumaczyc laikowi. Jest martwy tylko…

— …dla okreslonej wartosci „martwego”? — domyslil sie Moist.

— Otoz to! I moze wrocic, zglaszajac to z tygodniowym wyprzedzeniem. Wielu starszych magow wybiera takie rozwiazanie. Bardzo odswiezajace, jak mowia, calkiem jak urlop naukowy. Tylko dluzszy.

— A dokad odchodza?

— Nikt nie jest wlasciwie pewien, ale slychac, jak dzwiecza tam sztucce. — Pelc uniosl sloik do ust. — Przepraszam, profesorze Goitre… Nie pamieta pan przypadkiem, co sie stalo z kandelabrami z Urzedu Pocztowego?

Moist spodziewal sie, ze odpowie cienki metaliczny glosik, ale kilka cali od jego ucha rozlegl sie dzwieczny, choc starczy glos.

— Co? Ach… Tak, pewnie. Jeden skonczyl w gmachu Opery, a drugi nabyla Gildia Skrytobojcow. Oho, serwuja juz pudding. Zegnam.

— Dziekuje, profesorze — rzekl z powaga Pelc. — Tutaj wszystko dobrze…

— Akurat mnie to obchodzi — burknal bezcielesny glos. — Nie przeszkadzaj, jemy!

— No to juz pan wie — powiedzial mag. Wlozyl z powrotem kukielke i zakrecil sloik. — Opera i Gildia Skrytobojcow. Mam wrazenie, ze odzyskanie ich moze byc trudne.

— Tak, mysle, ze odloze to na dzien czy dwa. — Moist wyszedl na korytarz. — To niebezpieczni ludzie i lepiej z nimi nie zadzierac.

— Rzeczywiscie. — Profesor zamknal drzwi, co bylo sygnalem, by znow zabrzmial gwar rozmow. — Slyszalem, ze niektore soprany kopia jak muly…

* * *

Moist snil o magach w sloikach. Wszyscy wykrzykiwali jego imie.

Wedlug najlepszej tradycji budzenia sie z koszmaru, wszystkie te glosy zlaly sie stopniowo w jeden,

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату