zgineli?
— O tak.
— On twierdzil, ze ta poczta w jakis sposob doprowadzila ich do obledu. Chociaz wlasciwie my tak napisalismy. To, co on twierdzil, bylo o wiele bardziej skomplikowane. Musze panu przyznac, panie Lipwig, ze przyjecie stanowiska, ktore zabilo wczesniej czterech ludzi, wymaga niezwyklych cech charakteru.
Owszem, pomyslal Moist. Ignorancji.
— Czy zauwazyl pan cos niezwyklego?
No wiec mysle, ze moje cialo przenioslo sie w czasie, ale podeszwy nie, chociaz nie jestem pewien, ile z tego bylo halucynacja; o malo co nie zabila mnie lawina pocztowa, a listy do mnie przemawiaja… — tak brzmialy slowa, ktorych Moist nie wypowiedzial, bo nie sa to rzeczy, ktore czlowiek mowi do otwartego notatnika.
W rzeczywistosci powiedzial wiec tylko:
— Alez nie. To piekny stary budynek i zamierzam przywrocic go do dawnej chwaly.
— Dobrze. Ile pan ma lat, panie Lipwig?
— Dwadziescia szesc. Czy to wazne?
— Lubimy byc dokladni. — Panna Cripslock usmiechnela sie slodko. — Poza tym przyda sie to, gdybysmy mieli pisac panski nekrolog.
Moist z Groatem usilujacym dotrzymac mu kroku przeszedl przez hale. Wyjal listy z kieszeni i wcisnal w pomarszczone dlonie inspektora pocztowego.
— Prosze je doreczyc. Adresowane do bogow trafiaja do swiatyni adresata. Inne dziwne przesylki prosze zostawic mi na biurku.
— Zebralismy nastepne pietnascie, sir. Ludzie uwazaja, ze to zabawne!
— Dali pieniadze?
— Tak, sir.
— Czyli to my smiejemy sie ostatni — oswiadczyl Moist stanowczo. — Niedlugo wroce. Ide sie spotkac z czarnoksieznikiem.
Zgodnie z prawem i tradycja, wielka Biblioteka Niewidocznego Uniwersytetu jest otwarta dla publicznosci, choc publicznosc nie ma prawa wstepu do magicznych polek. Nie zdaje sobie jednak z tego sprawy, poniewaz prawa czasu i przestrzeni ulegaja wewnatrz deformacji, wiec setki mil regalow latwo daje sie ukryc w przestrzeni mniej wiecej grubosci farby.
Mimo to ludzie przychodza tu czesto, szukajac odpowiedzi na pytania, na ktore tylko bibliotekarze zdolni sa odpowiedziec, takie jak „Czy tu jest pralnia?”, „Jak sie pisze trzcina?” oraz regularnie „Macie taka ksiazke, ktora kiedys czytalem? Byla w czerwonych okladkach, a na koncu sie okazalo, ze to blizniaki”.
I w scislym sensie, biblioteka miala te ksiazke… gdzies na polkach. Gdzies na polkach miala kazda ksiazke, jaka napisano, jaka zostanie napisana oraz, co wazne, kazda ksiazke, jaka mozna napisac. Te jednak nie leza na publicznie dostepnych regalach, by nieuwazne obchodzenie sie z nimi nie spowodowalo kolapsu wszystkiego, co tylko mozna sobie wyobrazic[5].
Moist, jak kazdy wchodzacy, popatrzyl w gore, na kopule. Wszyscy to robili. I zawsze sie zastanawiali, w jaki sposob Biblioteka — technicznie rzecz biorac, nieskonczonego rozmiaru — daje sie przykryc kopula o srednicy kilkuset stop. Pozwalano, by zastanawiali sie dalej.
Tuz ponizej kopuly spogladaly ze swoich wnek posagi Cnot: Cierpliwosc, Czystosc, Malomownosc, Szczodrobliwosc, Nadzieja, Tubso, Bisonomia[6] i Mestwo.
Moist nie mogl sie powstrzymac przed zdjeciem czapki i przeslaniem salutu Nadziei, ktorej tak wiele zawdzieczal. Potem, kiedy sie zastanowil, czemu Bisonomia trzyma kociolek i cos, co wyglada jak peczek pasternaku, zderzyl sie z kims, kto chwycil go za ramie i pociagnal za soba.
— Prosze nie mowic ani slowa, ani sloweczka… Ale szuka pan ksiazki, tak?
— No, ale wlasciwie…
Zgadywal, ze wpadl w szpony maga.
— …nie jest pan pewien, jaka to ksiazka! — dokonczyl mag. — Dokladnie. To zadanie bibliotekarza, by znalezc wlasciwa ksiazke dla wlasciwej osoby. Jesli zechce pan tu usiasc, bedziemy kontynuowac. Dziekuje. Prosze wybaczyc te pasy. To nie potrwa dlugo i jest praktycznie bezbolesne.
— Praktycznie?
Moist zostal wepchniety w glab duzego i skomplikowanego obrotowego fotela. Jego porywacz — czy tez asystent albo jeszcze ktos inny, kim moglby sie okazac — usmiechnal sie uspokajajaco. Inne, niewyrazne postacie pomogly mu przypiac Moista do fotela. Fotel, zasadniczo w klasycznym ksztalcie podkowy, ze skorzana tapicerka, otaczala… aparatura. Czesc jej byla wyraznie magiczna, typu gwiazd i czaszek, ale co powiedziec o sloiku korniszonow, kleszczach i zywej myszy w klatce zrobionej z…
Panika pochwycila Moista… nieprzypadkowo w tej samej chwili, co para wyscielanych plytek, ktore zamknely sie na jego uszach. Tuz przed wytlumieniem wszystkich dzwiekow uslyszal jeszcze:
— Moze pan doswiadczyc smaku jajek oraz wrazenia uderzenia w twarz jakims rodzajem ryby. To calkowicie…
A potem nastapil thlabber. To tradycyjny termin magiczny, choc Moist o tym nie wiedzial. Najpierw przychodzi moment, kiedy wszystko — nawet rzeczy, ktore nie daja sie rozciagac — wydaje sie rozciagniete. A potem moment, kiedy wszystko nagle wraca do stanu nierozciagniecia — znany wlasnie jako moment thlabberu.
Kiedy znow otworzyl oczy, fotel stal odwrocony w druga strone. Zniknely korniszony, kleszcze i mysz, ale pojawilo sie wiadro homarow z ciasta oraz pamiatkowy zestaw szklanych oczu.
Moist przelknal sline i wymruczal:
— Sandacz.
— Naprawde? — zdziwil sie ktos. — Wiekszosc ludzi mowi, ze dorsz. Ale rozne bywaja gusta.
Jakies rece odpiely Moista i pomogly mu wstac. Nalezaly do orangutana, lecz Moist powstrzymal sie od komentarzy. W koncu byl to uniwersytet magow.
Czlowiek, ktory pchnal go na fotel, stal teraz przy biurku i wpatrywal sie w jakies magiczne urzadzenie.
— Jeszcze chwile… — powiedzial. — Tylko chwileczke. Lada sekunda…
Wiazka czegos, co wygladalo na ogrodowe weze, prowadzila od biurka do sciany. Moist byl pewien, ze wybrzuszyly sie na moment jak zywy waz, ktory zjadl cos pospiesznie; maszyna zatrzesla sie i ze szczeliny wpadla karteczka.
— Aha… Juz mamy. — Mag porwal ja szybko. — Tak. Ksiazka, ktorej pan szuka, to „Historia kapeluszy” F.G. Smallfingera. Mam racje?
— Nie. Wlasciwie to nie szukam ksiazki…
— Na pewno? Mamy ich duzo.
Mag mial dwie rzucajace sie w oczy cechy. Jedna to… coz, dziadek Lipwig powtarzal, ze uczciwosc czlowieka mozna ocenic wedle rozmiaru jego uszu, a to byl bardzo uczciwy mag. Druga to ze broda, ktora nosil, byla ewidentnie falszywa.
— Szukalem maga o nazwisku Pelc — wyjasnil Moist.
Broda rozsunela sie nieco, odslaniajac usmiech.
— Wiedzialem, ze machina bedzie dzialac! — zawolal mag. — Szuka pan wlasnie mnie!
Tabliczka na drzwiach glosila: „Ladislav Pelc, dr ph. mag., przedsmiertny profesor chorobliwej bibliomancji”. Po wewnetrznej stronie byl hak, na ktorym mag powiesil swoja brode.
To byl gabinet maga, wiec oczywiscie mial czaszke ze swieca w srodku i wypchanego krokodyla pod