Moist sprobowal sie opanowac. Szepty troche przycichly.
— Przepraszam — powiedzial i odchrzaknal. — Tak, zamierzam dostarczyc cala te poczte. Jesli adresaci sie przeprowadzili, sprobujemy ich odszukac. Jesli umarli, sprobujemy doreczyc listy ich potomkom. Listy beda doreczone. Powierzono nam ich doreczanie i doreczac je bedziemy. Co jeszcze moglibysmy z nimi zrobic? Spalic je? Wyrzucic do rzeki? Otworzyc, zeby zdecydowac, ktore sa wazne? Nie. Listy powierzono naszej opiece. Doreczenie ich to jedyne rozwiazanie.
Szepty prawie calkiem zamilkly, wiec mowil dalej juz spokojniej.
— Poza tym potrzebujemy miejsca. Urzad Pocztowy znow sie odrodzi! — Wyjal arkusz znaczkow. — Z tym!
Przyjrzala sie zdziwiona.
— Male portreciki lorda Vetinariego?
— To znaczki, panno Cripslock. Jeden taki, przyklejony do listu, zagwarantuje doreczenie gdziekolwiek w granicach miasta. To arkusz probny, ale od jutra bedziemy je sprzedawac, perforowane i pokryte klejem dla latwosci uzytkowania. Zamierzam uproscic korzystanie z uslug pocztowych. To jasne, wciaz staramy sie zorientowac w sytuacji, ale juz wkrotce zamierzamy dostarczac listy kazdemu, w dowolnym punkcie na swiecie.
To bylo glupie, ale jezyk przejal nad nim wladze.
— Jest pan bardzo ambitny, panie Lipwig — zauwazyla.
— Przykro mi, nie potrafie byc inny.
— Wydawalo mi sie, ze mamy teraz sekary.
— Sekary? — powtorzyl Moist. — Nie zaprzecze, ze sekary to wspanialy wynalazek, jesli chce pani poznac dane z rynku krewetek w Genoi. Ale czy na sekarach wypisze pani Z.P.? Zapieczetuje pani sekary pocalunkiem? Czy zrosi pani sekary lzami, moze je pani powachac, dolaczyc zasuszony kwiat? List to cos wiecej niz sama wiadomosc. A sekary sa tak drogie, ze przecietny czlowiek z ulicy moze z trudem pozwolic sobie na nie tylko w chwili kryzysu. DZIADEK UMARL POGRZEB WTO. Dzienny zarobek, by wyslac wiadomosc tak pelna emocji i ciepla jak cisniety noz? Za to list jest prawdziwy.
Urwal. Panna Cripslock notowala jak szalona, a to zawsze niepokojace, widziec, ze codziennikarz zaczyna sie nagle bardzo interesowac tym, co czlowiek mowi… Zwlaszcza jesli czlowiek sam podejrzewa, ze to wszystko stos golebiego guana.
A jeszcze gorzej — kiedy codziennikarz sie usmiecha.
— Ludzie narzekaja, ze sekary staja sie coraz drozsze, wolne i zawodne — powiedziala panna Cripslock. — Co pan o tym sadzi?
— Moge tylko powiedziec, ze dzisiaj zatrudnilismy listonosza, ktory ma osiemnascie tysiecy lat. On nie popsuje sie tak latwo.
— A tak. Golemy. Niektorzy uwazaja…
— Jak pani na imie, panno Cripslock? — przerwal jej Moist.
Kobieta zarumienila sie, a po chwili powiedziala:
— Sacharissa.
— Dziekuje. Ja jestem Moist. Prosze sie nie smiac. Golemy… Smiejesz sie, Sacharisso…
— To byl tylko kaszel, naprawde… — Reporterka uniosla dlon do ust i zakaszlala nieprzekonujaco.
— Przepraszam, brzmialo to troche jak smiech. Sacharisso, potrzebni mi listonosze, urzednicy za lada, sorterzy… Potrzebuje wielu ludzi. Listy musi sie przemieszczac. Potrzebuje ludzi, ktorzy pomoga mi je przemiescic. Jakichkolwiek ludzi. Ach, dziekuje ci, Stanley.
Chlopak wszedl z dwoma niedopasowanymi kubkami herbaty. Na jednym przedstawiono wzruszajacego kociaka, jednak przypadkowe kolizje w misce do zmywania porysowaly go tak, ze mial teraz wyraz mordki zwierzaka w koncowym stadium wscieklizny. Drugi kubek zartobliwie informowal caly swiat, ze kliniczny obled nie jest konieczny do zatrudnienia, jednak wiekszosc slow wyblakla, pozostalo:
Ostroznie postawil je na biurku Moista. Stanley wszystko robil ostroznie.
— Dziekuje — powtorzyl Moist. — Ehm… Mozesz juz isc, Stanley. Pomoz przy sortowaniu, co?
— W hali jest wampir, panie Lipwig — oznajmil chlopak.
— To pewnie Otto — wyjasnila szybko Sacharissa. — Nie ma pan… nic przeciw wampirom, prawda?
— Skad! Jesli ma dwie rece i potrafi chodzic, moge mu dac prace!
— Juz ma. — Sacharissa rozesmiala sie wesolo. — To nasz naczelny ikonografik. Robil obrazki panskich ludzi przy pracy. Bardzo nam zalezy rowniez na panskim. Na pierwsza strone.
— Co? Nie! — zawolal Moist. — Prosze! Nie!
— Otto jest bardzo dobry!
— Tak, ale… ale… ale… — zaczal Moist, a w jego umysle dalszy ciag tego zdania brzmial: ale nie sadze, zeby nawet talent wygladania jak co drugi czlowiek z ulicy wystarczy wobec obrazka.
To, co powiedzial rzeczywiscie, brzmialo jednak:
— Nie chce byc wyrozniony sposrod wszystkich ciezko pracujacych mezczyzn i golemow, dzieki ktorym Urzad Pocztowy znowu staje na nogi! W koncu w zespole nie ma „ja”, prawda?
— Wlasciwie jest — uznala Sacharissa. — Poza tym to wlasnie pan nosi czapke ze skrzydelkami i zloty stroj. Niech pan nie przesadza, panie Lipwig.
— No dobrze juz, dobrze. Nie chcialem mowic, ale religia mi na to nie pozwala — powiedzial Moist, ktory mial czas, zeby sie troche zastanowic. — Zakazuje nam wykonywania jakichkolwiek wizerunkow. To niszczy czesc duszy.
— I pan w to wierzy? — zdumiala sie Sacharissa. — Naprawde?
— E… nie. Oczywiscie nie. Nie tak na powaznie. Ale… ale nie mozna traktowac wiary jak swego rodzaju bufetu, prawda? Znaczy, nie mozna powiedziec: tak, prosze, wezme troche Niebianskiego Raju i porcje Boskiego Planu, ale tylko odrobinka kleczenia, a z Zakazu Tworzenia Wizerunkow calkiem zrezygnuje, mam po nim wzdecia. To
Panna Cripslock przygladala mu sie, przechyliwszy glowe na ramie.
— Pracuje pan dla jego lordowskiej mosci, prawda?
— Tak, oczywiscie. To oficjalne stanowisko.
— I pewnie powie mi pan, ze poprzednio pracowal jako urzednik, nic specjalnego?
— Zgadza sie.
— Chociaz chyba naprawde nazywa sie pan Moist von Lipwig, bo nie uwierze, ze ktos wybralby sobie takie przybrane nazwisko.
— Bardzo dziekuje!
— Brzmi to dla mnie tak, jakby rzucal pan wyzwanie, panie Lipwig. Ostatnio mielismy najrozniejsze klopoty z sekarami. Pewne sprawy zaczely smierdziec… zwalniaja ludzi, a ci, ktorzy zostali, musza zapracowywac sie na smierc… I nagle pan pojawia sie jak znikad, pelen pomyslow.
— Nie zartuje, Sacharisso, ludzie juz teraz daja nam listy do dostarczenia. — Wyjal je z kieszeni i rozlozyl. — O prosze, to jest jeden do Siostr Dolly, jeden na Nastroszone Wzgorze, ten do… Slepego Io…
— Jest bogiem — zauwazyla. — Mozecie miec problem.
— Nie — odparl stanowczo Moist, chowajac listy do kieszeni. — Doreczamy nawet samym bogom. Io ma w miescie trzy swiatynie. To latwe.
I zapomnialas o obrazkach, hurra…
— Widze, ze jest pan czlowiekiem pomyslowym. Prosze mi zdradzic, panie Lipwig, czy wie pan cos o historii tego gmachu?
— Niezbyt wiele. Na pewno chcialbym odkryc, gdzie sie podzialy kandelabry.
— Nie rozmawial pan z profesorem Pelcem?
— A kto to taki?
— Jestem zaskoczona. Pracuje na uniwersytecie. Poswiecil temu budynkowi caly rozdzial w swojej ksiazce o… no, chodzilo o wielkie masy pisma myslace samodzielnie. Przypuszczam, ze slyszal pan o ludziach, ktorzy tutaj