— A kto inny? Golemy nie poruszaja sie dosc szybko, Stanley jest… no, Stanleyem, a wy wszyscy, panowie, jestescie sta… bogaci w lata. — Moist zatarl rece. — Zadnych dyskusji, pelniacy obowiazki poczmistrza! A teraz… sprzedajmy troche znaczkow!
Drzwi stanely otworem i tlum wpadl do srodka. Vetinari mial racje. Kiedy tylko cos sie dzialo, mieszkancy Ankh-Morpork chcieli brac w tym udzial. Pensowe znaczki przesuwaly sie nad zaimprowizowana lada. W koncu, rozumowali wszyscy, za jednego pensa dostaje sie cos warte pensa, tak? Czyli nawet jesli to zart, byl bezpieczny — prawie jak kupowanie pieniedzy. A w druga strone plynely koperty. Ludzie pisali listy na miejscu, w Urzedzie Pocztowym… Moist zanotowal w pamieci: koperty z kartka papieru wewnatrz i naklejonym od razu znaczkiem. Blyskawiczny Zestaw Listowy, wystarczy dodac atrament… To wazna zasada w kazdej grze: trzeba jak najbardziej ulatwic ludziom oddawanie pieniedzy.
Zaskoczyl go — choc pozniej zrozumial, ze wcale nie powinien — widok Drumknotta, ktory przecisnal sie przez tlum z nieduzym, ale ciezkim skorzanym pakietem zapieczetowanym ciezka woskowa pieczecia z herbem miasta i ciezkim V. Pakiet byl zaadresowany do burmistrza Sto Lat.
— Sprawa rzadowa — oznajmil znaczaco Drumknott.
— Chce pan kupic na to jakies znaczki? — spytal Moist.
— A jak pan uwaza, poczmistrzu? — zaciekawil sie urzednik.
— Stanowczo uwazam, ze sprawy rzadowe przyjmowane sa bez oplat.
— Dziekuje, panie Lipwig. Lord lubi takich, co szybko sie ucza.
Ale pozostale przesylki do Sto Lat zostaly oplacone. Wielu mialo tam przyjaciol albo interesy. Moist rozejrzal sie uwaznie. Ludzie pisali wszedzie, nawet opierajac notatniki o sciane. Znaczki, pensowe i dwupensowe, znikaly szybko. Na drugim koncu hali golemy sortowaly nieskonczone wzgorza poczty.
Trzeba przyznac, ze w pewnym niewielkim stopniu znowu zapanowala krzatanina.
„…Powinien pan to widziec, sir, powinien pan widziec to wszystko!”.
— Pan jestes Lipwig?
Ocknal sie z wizji kandelabrow i zobaczyl przed soba krepego mezczyzne. Rozpoznanie potrzebowalo chwili, ale w koncu podsunelo Moistowi informacje, ze to wlasciciel stajni Hobsona, najbardziej slawnego i oslawionego przedsiewziecia tego rodzaju w miescie. Prawdopodobnie stajnia nie byla osrodkiem dzialalnosci przestepczej, jak glosila plotka, jednakze dziwnie czesto przebywali tam brudni z wygladu ludzie, ktorzy nie mieli nic do roboty, tylko siedzieli bezczynnie i lypali oczami na przechodzacych. Stajnia zatrudniala tez Igora, co bylo rozsadne wobec zapotrzebowania na uslugi weterynaryjne, ale slyszalo sie to i owo[7]…
— O… Dzien dobry, panie Hobson — powiedzial Moist.
— Wychodzi na to, uwazasz pan, ze wynajmuje zmeczone i stare konie, tak? — burknal Willie Hobson.
Usmiech mial nie calkiem przyjazny. Za nim stal nerwowy Stanley. Hobson byl wielki i ciezki, ale wcale nie tlusty — byl tym, co by powstalo, gdyby ogolic niedzwiedzia.
— Dosiadalem kilku, ktore… — zaczal Moist, ale Hobson uniosl dlon.
— Sie zdaje, ze chcesz pan czegos buzujacego — rzekl. Jego usmiech sie rozciagnal. — No wiec zawsze daje klientom to, czego chca. I przyprowadzilem Borysa.
— Ach tak… A on zabierze mnie do Sto Lat. Tak?
— Och, co najmniej tam. Dobry z pana jezdziec?
— Jesli chodzi o wyjezdzanie z miasta, nie ma nikogo szybszego.
— To dobrze, bardzo dobrze — rzucil Hobson powoli. Jak ktos, kto bardzo ostroznie zagania ofiare w pulapke. — Borys ma kilka wad, ale taki doswiadczony jezdziec nie bedzie mial klopotow. No to gotow pan jestes? Czeka na dworze. Trzyma go moj czlowiek.
Okazalo sie, ze az czterech ludzi powstrzymuje wielkiego czarnego ogiera w sieci lin, gdy on tymczasem tanczyl, skakal, kopal i probowal gryzc. Piaty czlowiek lezal na ziemi — Borys nie wybaczal nieuwagi.
— Jak juz mowilem, moj panie, Borys ma pare wad, ale nikt go nie nazwie… zaraz, jak to bylo… podkrecona stara chabeta. Nadal chcesz pan konia, ktory buzuje?
Usmiech Hobsona mowil wszystko: tak traktuje zarozumialych cwokow, ktorzy probuja sie rzadzic. Zobaczymy, jak pan na nim jezdzisz, panie Wiem Wszystko o Koniach.
Moist popatrzyl na Borysa, ktory usilowal stratowac lezacego mezczyzne, a potem na tlum dookola. Niech demony porwa ten zloty stroj. Jesli jest sie Moistem von Lipwigiem, z tej sytuacji istnialo tylko jedno wyjscie: podniesc stawke.
— Zdejmijcie mu siodlo — polecil.
— Co takiego? — zdumial sie Hobson.
— Prosze mu zdjac siodlo, panie Hobson — powtorzyl stanowczo Moist. — Worek z poczta jest dosc ciezki, wiec zrezygnujemy z siodla.
Usmiech Hobsona pozostal na miejscu, ale reszta twarzy usilowala sie od niego dyskretnie odsunac.
— Miales pan juz wszystkie dzieci, ktore chcesz pan miec, co?
— Wystarczy mi koc i popreg, panie Hobson.
Usmiech Hobsona zniknal calkowicie. To nazbyt przypominalo morderstwo.
— Moze pan to sobie przemyslisz… W zeszlym roku Borys odgryzl czlowiekowi dwa palce. Jest tez kopaczem, tratowaczem, zdzieraczem i bedzie konblokowal, jesli uzna, ze mu to ujdzie. Ma w sobie demony i to jest fakt.
— Ale pobiegnie?
— Nie tylko pobiegnie, on sie rzuci, drogi panie. Urodzony potwor, nie ma co. Trzeba lomu, zeby go zmusic do zakretu. No wiec zyskales pan moje uznanie za uczciwa gre, ale przeciez mam inne…
Hobson drgnal, kiedy Moist rzucil mu swoj specjalny usmieszek.
— Pan mi go wybral, panie Hobson. I na nim pojade. Bede wdzieczny, jesli ci dzentelmeni skieruja go w strone Broad-Wayu, a ja pojde spakowac kilka waznych drobiazgow.
Wrocil do budynku, wbiegl po schodach do swojego gabinetu, wcisnal sobie do ust chusteczke i pojekiwal cicho przez kilka sekund, dopoki nie poczul sie lepiej. Pare razy jezdzil juz na oklep, kiedy sytuacja stawala sie naprawde ciezka. Ale Borys mial oczy oblakanego zabojcy.
Lecz jesli sie teraz wycofa, bedzie… no, po prostu durniem w blyszczacym ubraniu. Trzeba im dac pokaz, wizje, cos, co zapamietaja na dlugo. Musi przeciez zostac na koniu, tylko dopoki nie wyjedzie z miasta, a wtedy znalezc krzak odpowiedni, by w niego zeskoczyc. Tak, to zalatwi sprawe. Potem wejdzie chwiejnie do Sto Lat, wiele godzin pozniej, wciaz z cala poczta bohatersko obroniona przed bandytami. Uwierza mu, bo brzmi to, jakby bylo prawda. Bo zwyczajnie chca wierzyc w rozne rzeczy, poniewaz daje to dobra historie, poniewaz dostatecznie blyszczace szklo wydaje sie bardziej brylantowe niz sam brylant.
Kiedy znow stanal na schodach, zabrzmialy oklaski. Slonce, jak na dany znak, postanowilo w tej wlasnie chwili wynurzyc sie z mgiel i blysnac na skrzydelkach czapki.
Borys na pozor calkiem sie uspokoil i cos zul. Moist nie dal sie nabrac. Jesli kon podobny do Borysa nagle sie uspokaja, to znaczy, ze cos knuje.
— Panie Pompa, bedziesz potrzebny, zeby mnie podsadzic… — powiedzial, zarzucajac sobie na szyje worek z poczta.
— Tak, Panie Lipvig — odezwal sie golem.
— Panie Lipwig!
Moist obejrzal sie i zobaczyl biegnaca po ulicy Sacharisse Cripslock z notatnikiem w dloni.
— Zawsze cieszy mnie twoj widok, Sacharisso — zapewnil. — Ale w tej chwili jestem troche zajety…
— Slyszal pan, ze Wielki Pien znow jest nieczynny?
— Tak, bylo o tym w azecie. A teraz musze…
— Czyli rzuca pan wyzwanie kompanii sekarowej?
Jej olowek zawisl tuz nad kartka.
— Po prostu doreczam poczte, panno Cripslock, tak jak obiecywalem — oswiadczyl Moist stanowczym, meskim glosem.
— Ale to dziwne, prawda, ze czlowiek na koniu jest pewniejszy niz…
— Prosze, panno Cripslock! Jestesmy Urzedem Pocztowym! — zawolal Moist swym najlepszym, pelnym godnosci tonem. — Nie interesuje nas prymitywna rywalizacja. Przykro nam slyszec, ze nasi koledzy z sekarow maja przejsciowe trudnosci ze sprzetem, wyrazamy wspolczucie dla sytuacji, w jakiej sie znalezli, a gdyby tylko zechcieli, zebysmy dostarczyli ich wiadomosci, z radoscia sprzedamy im znaczki, juz wkrotce dostepne w