To wszystkie niemal calkowicie wypelnialo pierwsza strone, jesli nie liczyc informacji, ze straznicy miejscy poszukuja „tajemniczego zabojcy”, ktory rozszarpal jakiegos bankiera w jego wlasnym domu. Byli zagubieni, stwierdzal tekst. To nieco pocieszylo Moista — jesli ten ich oslawiony funkcjonariusz wilkolak nie potrafi wyweszyc krwawego mordercy, to moze nie znajdzie i Moista, kiedy nadejdzie czas. Mozg z pewnoscia moze wygrac z nosem.
Vetinari wydawal sie nieswiadomy obecnosci Moista, a Moist zaczal rozwazac, jaki skutek mialoby lekkie chrzakniecie.
Wtedy wlasnie azeta zaszelescila.
— Pisza tu w dziale Listow — odezwal sie Patrycjusz — ze fraza „wpasc z deszczu pod rynne” opiera sie na starozytnym powiedzonku efebianskim, majacym co najmniej dwa tysiace lat, a zatem wczesniejszym od rynien, choc nie od samego aktu wpadania. — Opuscil azete i spojrzal na Moista ponad jej krawedzia. — Nie wiem, czy sledzil pan te interesujaca etymologiczna dyskusje.
— Nie, wasza lordowska mosc — odparl Moist. — Jesli wasza lordowska mosc pamieta, ostatnie szesc tygodni spedzilem w celi smierci.
Jego lordowska mosc zamknal azete, zlozyl palce w piramidke i popatrzyl na Moista z uwaga.
— A tak. W samej rzeczy, panie Lipwig. No, no, no…
— Prosze mnie wysluchac. Naprawde mi przy…
— W dowolne miejsce na swiecie? Nawet bogom? Nasi listonosze nie psuja sie tak latwo? Nie mozna odrzucic historii? Imponujace, panie Lipwig. Wzbudzil pan fale… — Vetinari sie usmiechnal — …jak powiedziala ryba do czlowieka z olowianymi ciezarkami u nog.
— Nie mowilem tak calkiem…
— Wedlug moich doswiadczen panna Cripslock ma sklonnosc do notowania dokladnie tego, co sie jej mowi. To straszne, kiedy codziennikarze tak postepuja. Psuja cala zabawe. Czlowiek instynktownie wyczuwa, ze to jakies oszustwo. Jak zrozumialem, sprzedaje pan takze rodzaj skryptow dluznych.
— Co takiego?
— Znaczki, panie Lipwig. Zobowiazanie dostarczenia poczty o wartosci jednego pensa. Obietnica, ktora musi byc dotrzymana. Niech pan na to spojrzy… — Wstal i podszedl do okna, skad skinal na Moista. — Prosze podejsc, panie Lipwig.
W strachu, ze moze zostac wypchniety na bruk, Moist jednak podszedl.
— Widzi pan te wielka wieze sekarowa na Tumpie? — Vetinari wyciagnal reke. — Niewiele dzieje sie dzis rano w Wielkim Pniu. Problemy z wieza gdzies na rowninach, jak rozumiem. Nic nie przedostaje sie do Sto Lat i dalej. A teraz, jesli spojrzy pan nizej…
Chwile trwalo, nim Moist zrozumial, co widzi.
— Przed Urzedem Pocztowym stoi kolejka?
— Tak, panie Lipwig — przyznal Vetinari z posepna satysfakcja. — Po znaczki, zgodnie z informacja w azecie. Obywatele Ankh-Morpork maja instynkt… mozna powiedziec… wlaczania sie do zabawy. Niech pan dziala, panie Lipwig, z pewnoscia ma pan mnostwo pomyslow. Niech mi pan nie pozwoli sie zatrzymywac.
Vetinari wrocil do biurka i siegnal po azete. Jest przeciez na pierwszej stronie, pomyslal Moist. Nie mogl nie zauwazyc…
— Eee… W tej drugiej sprawie… — zaczal niepewnie, patrzac na rysunek.
— A jakaz to moze byc sprawa? — zdziwil sie lord Vetinari.
Przez moment trwala cisza.
— No… nic wlasciwie — rzekl Moist. — To ja juz pojde.
— Rzeczywiscie, niech pan idzie, poczmistrzu. Poczta musi trafic do celu, czyz nie?
Vetinari nasluchiwal trzasniecia dalekich drzwi, a potem podszedl do okna i stal tam, dopoki nie zobaczyl zlocistej postaci idacej szybko przez dziedziniec.
Wszedl Drumknott i wyjal zawartosc tacy dokumentow wychodzacych.
— Doskonale rozegrane, wasza lordowska mosc — stwierdzil cicho.
— Dziekuje ci, Drumknott.
— Widze, ze pan Horsefry nas opuscil…
— Tak zrozumialem, Drumknott.
Kiedy Moist przeszedl przez ulice, w tlumie zaczelo sie niewielkie poruszenie. Ku swej niewypowiedzianej uldze zobaczyl pana Spoolsa stojacego obok jednego z tych powaznych ludzi z drukarni. Spools podszedl do niego pospiesznie.
— Mam po kilka tysiecy obu zamowien — szepnal i wyjal pakiet spod plaszcza. — Pensowe i dwupensowe. Nie sa najlepszym produktem, na jaki nas stac, ale pomyslalem, ze pewnie bedzie ich pan potrzebowal. Slyszelismy, ze sekary znowu nie dzialaja.
— Zycie mi pan ratuje, panie Spools. Niech je pan wniesie do srodka. A przy okazji, ile kosztuje sekarowa wiadomosc do Sto Lat?
— Nawet kilka slow wyjdzie co najmniej trzydziesci pensow. Tak mi sie wydaje.
— Dziekuje. — Moist uniosl dlonie do ust. — Panie i panowie! — zawolal. — Urzad Pocztowy zostanie za chwile otwarty i rozpocznie sprzedaz pensowych i dwupensowych znaczkow! Dodatkowo przyjmujemy tez przesylki do Sto Lat. Pierwsza ekspresowa poczta do Sto Lat rusza za godzine i dotrze jeszcze dzis przed poludniem! Koszt to dziesiec pensow za standardowa koperte! Powtarzam, dziesiec pensow! Krolewska Poczta, panie i panowie! Nie zgadzajcie sie na nic innego!
Powstalo lekkie zamieszanie i kilka osob odeszlo szybkim krokiem.
Moist wprowadzil Spoolsa do budynku i uprzejmie zamknal drzwi przed czekajacymi. Poczul dreszcz, jak zawsze, kiedy rozpoczynala sie gra. Zycie powinno skladac sie wlasnie z takich chwil… Serce spiewalo mu radosnie, gdy wydawal polecenia.
— Stanley!
— Tak, panie Lipwig? — zapytal chlopak w glebi sali.
— Pobiegnij do stajni Hobsona i powiedz, ze potrzebny mi dobry szybki kon. Taki, ktoremu krew troche buzuje. Nie jakas podkrecona chabeta, a znam sie na tym! Chce go tu miec za pol godziny! Ruszaj zaraz. Panie Groat!
— Tak jest!
Groat naprawde zasalutowal…
— Niech pan przygotuje jakis stol, ktory posluzy jako lada. Za piec minut otwieramy, zeby przyjmowac poczte i sprzedawac znaczki! Ja zabiore przesylki do Sto Lat, a pan pelni obowiazki poczmistrza, dopoki nie wroce! Panie Spools!
— Stoje tuz obok, panie Lipwig. Nie musi pan krzyczec.
— Przepraszam pana. Wiecej znaczkow, bardzo prosze. Musze zabrac troche ze soba, gdyby byla jakas poczta z powrotem. A piatki i dolarowki beda mi potrzebne jak najszybciej… Dobrze sie pan czuje, panie Groat?
Staruszek chwial sie i bezglosnie poruszal ustami.
— Panie Groat… — powtorzyl Moist.
— Pelniacy obowiazki poczmistrza… — wymamrotal Groat.
— Zgadza sie, panie Groat.
— Zaden Groat nigdy nie pelnil obowiazkow poczmistrza… — Groat padl nagle na kolana i chwycil Moista za nogi. — Dziekuje panu! Nie zawiode pana, panie Lipwig! Moze pan na mnie polegac! Deszcz ni s ie, ni mrok…
— Tak, tak, dziekuje, panie pelniacy obowiazki poczmistrza, dziekuje, juz wystarczy, naprawde… — Moist probowal sie wyrwac. — Prosze wstac, panie Groat, panie Groat… prosze!
— Czy w czasie pana nieobecnosci moge nosic skrzydlata czapke, sir? — poprosil Groat. — Wiele by to dla mnie znaczylo…
— Jestem pewien, ze wiele, panie Groat, ale nie dzisiaj. Dzisiaj czapka frunie do Sto Lat.
Groat wstal.
— Czy powinien pan osobiscie dostarczac tam poczte, sir?