— No… nie. Oczywiscie, ze nie. Tylko ze ludzie troche sie robia nerwowi i podkladaja ogien pod biuro. Przyprowadze je jak najszybciej. — Zastanowila sie. — Rozumie pan, oczywiscie, ze posiadane golemy musza miec jeden dzien wolny w tygodniu? Czytal pan te broszure, prawda?
— Wolny dzien? — zdziwil sie Moist. — A po co im wolne? Mlotek nie potrzebuje wolnego, prawda?
— Aby byc golemami. Prosze nie pytac, co wtedy robia… Podejrzewam, ze siedza w jakiejs piwnicy. Chodzi o pokazanie, ze jednak nie sa mlotkiem, panie Lipwig. Te zakopane czasem o tym zapominaja. Wolne ich ucza. Ale prosze sie nie martwic, przez reszte tygodnia nie musza nawet spac.
— Czyli… pan Pompa tez wkrotce bedzie mial dzien wolnego? — spytal Moist.
— Oczywiscie — potwierdzila panna Dearheart, a Moist zanotowal to w pamieci pod naglowkiem „warto wiedziec”.
— Dobrze. Dziekuje.
Moze zjemy dzis razem kolacje? Moist zwykle nie mial klopotow ze slowami, te jednak jakby przylgnely do jezyka. Panna Dearheart miala w sobie cos kolczastego, jak ananas. I cos w wyrazie jej twarzy mowilo: Nie istnieje nic, czym zdolalbys mnie zaskoczyc; wiem o tobie wszystko.
— Cos jeszcze? — spytala. — Bo stoi pan tak z rozdziawionymi ustami…
— E… nie. Wszystko w porzadku. Dziekuje — wymamrotal.
Usmiechnela sie do niego i fragmenty Moista zamrowily.
— No to niech pan idzie, panie Lipwig — powiedziala. — Niech pan rozjasni ten swiat jak promyk slonca.
Czterech z pieciu listonoszy bylo tymi, ktorych pan Groat nazywal
W kazdym razie zrobil wrazenie. Podobnie jak buldog. Ale trudno zaprzeczyc, ze dostarczono troche poczty. Trudno tez zaprzeczyc, ze listy byly spoznione o lata — ale ruszyly. Czulo sie to w powietrzu. Gmach nie wydawal sie juz grobowcem.
Moist wycofal sie do gabinetu i zajal kreatywnoscia.
— Herbaty, panie Lipwig?
Podniosl glowe znad biurka i spojrzal na odrobine dziwna twarz Stanleya.
— Dziekuje, Stanley — powiedzial, odkladajac pioro. — Widze, ze tym razem udalo ci sie prawie cala utrzymac w kubku! Piekny wyczyn!
— Co pan rysuje, panie Lipwig? — Chlopak wyciagnal szyje. — Wyglada jak Urzad Pocztowy!
— Doskonale. Bedzie na stemplu, Stanley. Popatrz tutaj… Co myslisz o pozostalych? — Wreczyl mu reszte szkicow.
— Jej, niezly z pana rysownik, panie Lipwig. Ten wyglada calkiem jak Vetinari!
— To stempel za pensa — wyjasnil Moist. — Skopiowalem jego wizerunek z jednopensowki. Herb miasta na dwupensowym, Morporkia z widlami na piatce, a Wieza Sztuk na duzym, jednodolarowym stemplu. Myslalem tez o stemplu dziesieciopensowym.
— Bardzo ladne, panie Lipwig — przyznal Stanley. — Tyle szczegolow… Jak male obrazy. Jak sie nazywaja te cienkie linie?
— Sianko. Dzieki temu bardzo trudno je podrobic. A kiedy list ze stemplem trafia do Urzedu Pocztowego, rozumiesz, bierzemy ktorys ze starych gumowych stempli i przybijamy na nowym stemplu… Nie, lepiej nazwe je znaczkami, bo oznaczaja oplacenie poczty, a stempel i tak trzeba przybic. Wiec przybijamy na znaczku, zeby nie dalo sie go uzyc drugi raz…
— No tak, bo one wlasciwie sa jak pieniadze — stwierdzil z satysfakcja chlopak.
— Slucham? — Moist znieruchomial z kubkiem w drodze do ust.
— Jak pieniadze. Te znaczki sa jakby pieniedzmi. Bo znaczek za pensa to wlasciwie pens, jesli sie zastanowic. Dobrze sie pan czuje, panie Lipwig? Ma pan taka zabawna mine…
— E… co? — Moist z dziwnym, rozmarzonym usmiechem wpatrywal sie w sciane.
— Dobrze sie pan czuje, sir?
— Co? Och… Tak, tak, oczywiscie. Hm… Potrzebny nam bedzie wiekszy znaczek? Jak myslisz? Moze pieciodolarowy?
— Ha… Za te pieniadze mozna by wyslac gruby list az do Czteriksow, panie Lipwig!
— Warto myslec o przyszlosci… Skoro juz projektujemy znaczki i w ogole…
Ale Stanley podziwial teraz skrzynke pana Robinsona. Byla starym przyjacielem Moista. Nigdy nie uzywal aliasu „pan Robinson” — jedynie po to, by umiescic ja pod opieka jakiegos poluczciwego kupca czy oberzysty, by nic jej nie zagrozilo, nawet gdyby on sam musial w pospiechu opuscic miasto. Skrzynka taka byla dla oszusta i falszerza tym, czym dla wlamywacza jest zestaw wytrychow — tyle ze jej zawartoscia mogl otwierac ludzkie umysly.
Mozna ja bylo uznac za dzielo sztuki. Miala przegrodki unoszace sie i rozsuwajace po otworzeniu. Wewnatrz tkwily piora i atramenty, oczywiscie, ale tez male sloiczki farb, pigmentow, barwnikow i rozpuszczalnikow. A takze, zlozone plasko, trzydziesci szesc rodzajow papieru, niektore bardzo trudne do zdobycia. Papier jest wazny. Jesli czlowiek pomyli ciezar albo polysk, zaden talent nie zdola juz go ocalic. Latwiej ujdzie brak opanowania piora niz blad w doborze papieru. Prawde mowiac, bledy przy piorze czesto lepiej dzialaly niz caly tydzien pracowitych nocy, poswieconych na dokladne odtworzenie najdrobniejszych szczegolow. To dlatego, ze cos w ludzkich mozgach zauwazalo jakis niewielki detal, ktory nie jest taki, jak byc powinien, a rownoczesnie uzupelnialo elementy zasugerowane tylko kilkoma starannymi pociagnieciami. Postawa, sugestia i prezentacja sa wszystkim, co sie liczy.
Tak jak ze mna, pomyslal.
Ktos zastukal do drzwi i otworzyl je jednym ruchem.
— Tak? — rzucil Moist, nie patrzac. — Jestem zajety projektowaniem pie… znaczkow!
— Przyszla jakas dama — wysapal Groat. — Z golemami!
— Aha, to pewnie panna Dearheart. — Moist odlozyl pioro.
— Tak jest, sir. Powiedziala „Przekaz panu Promykowi, ze przyprowadzilam mu listonoszy”, sir. Chce pan uzywac golemow jako listonoszy, sir?
— Tak. Czemu nie? — Moist spojrzal na niego surowo. — Chyba nie przeszkadza panu pan Pompa?
— No nie, on jest w porzadku — wymamrotal Groat. — Znaczy, sprzata tutaj i zawsze okazuje szacunek… Mowie, co mysle, sir. Ludzie czasem dziwnie reaguja na golemy, sir, z tymi ich ognistymi oczami i w ogole, i tym, ze nigdy nie odpoczywaja. Chlopcy nie beda chyba zachwyceni, sir, tyle tylko chcialem powiedziec.
Moist patrzyl na niego… Golemy byly dokladne, niezawodne i na bogow, sluchaly polecen. Bedzie mial kolejna szanse, zeby panna Dearheart sie do niego usmiechnela…
Mysl o golemach! Golemy, golemy, golemy!
Usmiechnal sie…
— Nawet jesli udowodnie, ze sa prawdziwymi poczciarzami?
Dziesiec minut pozniej golem Anghammarad przebil reka skrzynke na listy i kilka cali kwadratowych drewna.
— Poczta Doreczona — oznajmil i znieruchomial. Oczy mu przygasly.
Moist obejrzal sie na grupke ludzkich listonoszy i skinal na zaimprowizowany Tor Listonosza, ktory ustawil w glownej hali.
— Zauwazcie, panowie, zgnieciona wrotke. Zauwazcie stosik sproszkowanego szkla w miejscu, gdzie lezala butelka po piwie. Musze tez zaznaczyc, ze pan Anghammarad caly czas mial na glowie worek.
— Tak, ale jego oczy wypalily w nim dziury — zauwazyl Groat.
— Nic nie mozemy poradzic na to, jacy zostalismy stworzeni — oswiadczyla z godnoscia Adora Belle