— Co?
— Tak to nazywaja — wyjasnil Harry. — Nie doslownie, oczywiscie. Ale przesylaja jego imie od jednego konca Pnia na drugi, i koncza w wiezy najblizszej jego domu.
— Tak, ale mowia, ze czasem taki czlowiek zostaje jakos w wiezach — dodal Jim. — „Zycie w narzucie systemowym”, tak to nazywaja.
— Ale zwykle sa narabani, kiedy to mowia — zauwazyl Harry.
— Tak, zwykle narabani, to przyznaje — zgodzil sie jego brat. — Za bardzo nimi oraja. Teraz nie ma juz godziny umarlych, dostaja tylko dwadziescia minut. Zatrudniaja mniej ludzi. Zwykle w oktodni pracowali wolniej, teraz przez caly czas z pelna szybkoscia, tyle ze wieze sie psuja. Widzielismy chlopakow, ktorzy wychodza z tych wiez, przewracajac oczami, rece im sie trzesa i nie umieja odroznic ranka od wieczora. Wariuja tam. Co? Jak demony!
— Tylko ze oni od poczatku sa zwariowani. Trzeba byc wariatem, zeby pracowac w tych wiezach.
— No to wariuja tak, ze nawet normalnie zwariowani uwazaja ich za wariatow.
— To fakt. Ale i tak zawsze wracaja. Sekary sciagaja ich z powrotem. Sekary wladaja nimi, przesiakaja im w dusze — oswiadczyl Harry. — Firma prawie nic im nie placi, ale zaloze sie, ze tkwiliby w tych wiezach i za darmoche.
— Wielki Pien napedzany jest teraz krwia… odkad przejela go ta nowa banda — westchnal Jim. — Zabija ludzi dla pieniedzy.
Harry dopil herbate.
— Nie chcemy miec z tym nic wspolnego — rzekl. — Bedziemy wozic panska poczte, panie Lipwig, mimo ze nosisz pan te swoja glupia czapke.
— Powiedzcie — odezwal sie Moist — slyszeliscie kiedys nazwe Dymiace Gnu?
— Nie wiem za wiele — odpowiedzial Jim. — Paru chlopakow wspomnialo kiedys o nich. Jacys nielegalni sygnalisci czy jak… Maja cos wspolnego z narzutem.
— Co to jest ten narzut? Eee… umarli w nim zyja?
— Panie Lipwig, my tylko sluchamy — odparl Jim. — Gadamy z nimi milo i grzecznie, bo kiedy schodza z wiez, sa tak nieprzytomni, ze wlezliby czlowiekowi pod kola…
— To przez kolysanie od wiatru — wyjasnil Harry. — Chodza jak marynarze.
— Wlasnie. Narzut systemowy? No wiec oni mowia, ze wiele wiadomosci, jakie przekazuja sekary, dotyczy samych sekarow, jasne? Polecenia z firmy, wiadomosci robocze, wiadomosci o wiadomosciach…
— …imiona martwych ludzi… — dodal Moist.
— No tak, one tez. No i Dymiace Gnu tez gdzies tam jest — dokonczyl Jim. — Tyle wiem. Powoze dylizansami, panie Lipwig. Nie jestem taki bystry jak ci w wiezach. Ha… Jestem tak glupi, ze wole stapac twardo po ziemi!
— Opowiedz panu Lipwigowi o Wiezy 93 — zaproponowal Harry. — Az ciarki przechodza.
— No… Slyszales pan o niej? — spytal Jim, zerkajac chytrze na Moista.
— Nie. A co sie stalo?
— Tylko dwoch ludzi tam bylo, chociaz powinno byc trzech. Jeden wyszedl na wichure, zeby odblokowac zacieta przeslone, czego nie powinien robic, spadl, a lina bezpieczenstwa owinela mu sie na szyi. Wiec ten drugi pobiegl go wyciagnac, bez liny bezpieczenstwa, czego nie powinien robic, i uwazaja, ze zdmuchnelo go z wiezy.
— To okropne — przyznal Moist. — Ale nie takie, zeby ciarki przechodzily.
— Aha, chcesz pan tego kawalka z ciarkami? Dziesiec minut po tym, jak juz obaj nie zyli, wieza nadala wezwanie pomocy. Poslane reka martwego. — Jim wstal i wcisnal na glowe trojgraniasty kapelusz. — Moj dylizans musi wyjechac za dwadziescia minut, panie Lipwig. Milo bylo poznac, panie Lipwig. — Otworzyl szuflade odrapanego biurka i wyjal kawal olowianej rurki. — To dla zbojow — wyjasnil, po czym wyjal duza, srebrna, plaska butelke. — A to dla mnie — dodal z wyraznie wieksza satysfakcja. — Co? Jak demony!
A wydawalo mi sie, ze to Urzad Pocztowy jest pelen wariatow, pomyslal Moist.
— Dziekuje — powiedzial, wstajac. I wtedy przypomnial sobie o dziwnym liscie w kieszeni. Moze jednak do czegos sie przyda? — Macie kurs, ktory zatrzymuje sie jutro w Pseudopolis?
— Tak, o dziesiatej — potwierdzil Harry.
— Przygotujemy dla niego worek.
— Warto? — zdziwil sie Jim. — To ponad piecdziesiat mil, a slyszalem, ze naprawili juz Pien. Ten dylizans ma sporo przystankow, dojedzie tam dopiero przed zmrokiem.
— Musimy sie starac, Jim — odparl Moist.
Woznica spojrzal na niego z lekkim blyskiem w oku, co sugerowalo, ze domysla sie, iz Moist cos planuje. Ale powiedzial tylko:
— Przyznaje, twardo pan walczysz, panie Lipwig. Dobra, zaczekamy na ten panski worek i zycze szczescia. Musze juz leciec.
— Jaki kurs pan prowadzi? — spytal Moist.
— Pierwsze dwa odcinki nocnego ekspresu do Quirmu, wyjazd o siodmej. Jesli ciagle ma wszystkie kola.
— Juz prawie siodma?
— Za dwadziescia.
— Spoznie sie!
Obaj woznice patrzyli, jak pedzi przez dziedziniec, a za nim podazaja wolno pan Pompa i Gladys.
Jim w zadumie wciagnal grube skorzane rekawice.
— Wiesz, jak czasem nachodzi czlowieka takie dziwne uczucie? — zwrocil sie do brata.
— Chyba wiem, Jim.
— I tez ci sie zdaje, ze sekary nawala jutro gdzies miedzy tutaj a Pseudopolis?
— Zabawne, ze o tym wspominasz, Jim. Chociaz sadzac po tym, co sie ostatnio dzialo, szansa na to jest i tak dwa do jednego. Moze on lubi hazard, Jim?
— Taa… — mruknal Jim. — Tak, co? Jak demony!
Moist zrzucil zlocisty stroj. Byl dobry jako reklama, trudno zaprzeczyc, a kiedy mial go na sobie, czul, ze styl wylewa mu sie uszami. Ale isc w czyms takim pod Zalatany Beben… To jakby oglaszal, ze chce oberwac stolkiem w glowe, a o tym, co wtedy wyplynie mu przez uszy, naprawde lepiej nie myslec.
Rzucil skrzydlata czapke na lozko i wciagnal na siebie drugi uszyty przez golema garnitur. Prosil o cos ciemniejszego… Trzeba przyznac, ze golemowi krawcy realizowali zamowienia — material byl tak czarny, ze gdyby przyproszyc go gwiazdami, sowy by na niego wpadaly. Moist potrzebowal wiecej czasu, ale Adora Belle Dearheart raczej nie byla osoba, ktorej mozna kazac na siebie czekac.
— Swietnie pan wyglada, sir — zapewnil Groat.
— Dziekuje, dziekuje… — Moist zmagal sie z krawatem. — Pan tu teraz dowodzi, panie Groat. Wieczorem powinno byc spokojnie. I prosze pamietac, jutro od samego rana cala poczta do Pseudopolis po dziesiec pensow od sztuki. Jasne?
— Jak pan kaze, sir. Czy moge teraz nosic czapke? — poprosil Groat.
— Co? Co? — Moist patrzyl w lustro. — Prosze spojrzec, czy nie mam szpinaku miedzy zebami.
— A Czy Jadl Pan Dzisiaj Szpinak? — spytal pan Pompa.
— Nie jadlem szpinaku, odkad bylem juz dosc duzy, zeby pluc — odparl Moist. — Ale w takich chwilach ludzie zawsze sie o to martwia. Myslalem, ze zwyczajnie jakos sie pojawil. No wiesz… jak mech. O co pytales, Tolliverze?
— Czy moge nosic czapke, sir? — powtorzyl cierpliwie Groat. — Jako ze jestem pana zastepca, a pan wlasnie wychodzi, sir.
— Przeciez urzad jest zamkniety!
— Tak, ale… No bo… po prostu chcialbym nosic te czapke. Na jakis czas, sir. Tylko troche, sir. Jesli to panu nie przeszkadza. — Groat przestapil z nogi na noge. — Znaczy, przeciez ja mam tutaj zarzadzac…
Moist westchnal.
