skoncza, mozna na nich drukowac wszystko. Sa zadziwiajace. Moga przemieszczac listy, a potem mozna je wsadzic do zeszytu, rowniutko i porzadnie. No i nie zrobi sie od nich „lebkarski kciuk”.

Czytal o takim uczuciu w szpilkowych magazynach. Mowili, ze czlowiek moze sie… odpiac. W tym kontekscie wymieniane byly czesto dziewczeta i malzenstwa. Czasem jakis ekslebkarz sprzedawal cala swoja kolekcje, tak po prostu. Czasem na szpilkowym spotkaniu ktos rzucal swoje szpilki w powietrze i uciekal, krzyczac: „Aargh, to przeciez tylko szpilki!”. Az do teraz takie rzeczy byly dla Stanleya nie do pomyslenia.

Przyjrzal sie swemu woreczkowi niesortowanych. Pare dni temu sama mysl o spedzonym przy nich wieczorze budzila w nim cudowne, przyjemne cieplo. Teraz jednak nadszedl czas, by wyzbyc sie dziecinnych szpilek.

Cos wrzasnelo.

Krzyk byl chrapliwy, gardlowy, byl niczym zlosc i glod, ktore zyskaly glos. Dawno temu male, ryjowkowate stworzonka kulily sie, slyszac takie krzyki nad mokradlami.

Po chwili pradawna groza minela. Stanley podkradl sie cicho i otworzyl drzwi.

— H-hej! — zawolal w jaskiniowa ciemnosc korytarza. — Jest tam kto?

Na szczescie nie padla zadna odpowiedz, choc cos skrobalo w gorze pod dachem.

— Urzad jest zamkniety, znaczy — wyjakal Stanley. — Ale otwieramy znowu o siodmej, oferujac pelen zakres znaczkow oraz wspaniala znizke na przesylki do Pseudopolis. — Zwolnil i zmarszczyl czolo, usilujac sobie przypomniec wszystko, co mowil pan Lipwig. — Pamietaj, moze nie jestesmy najszybsi, ale zawsze docieramy na miejsce. Czemu nie napiszesz do swojej babci staruszki?

— Zjadlem swoja babke — odpowiedzial mu glos z gory. — Rozgryzlem jej kosci.

Stanley zakaszlal. Nie uczyl sie sztuki reklamy.

— Ach… — zawahal sie. — Eee… To moze do ciotki?

Zmarszczyl nos. Dlaczego powietrze cuchnelo olejem do lamp?

— Hej! — zawolal znowu.

Cos spadlo z ciemnosci, odbilo sie od jego ramienia i z wilgotnym plasnieciem wyladowalo na podlodze. Stanley schylil sie, pomacal wokol i znalazl golebia. A w kazdym razie polowke golebia. Byla wciaz ciepla i bardzo lepka.

* * *

Pan Gryle siedzial na belce wysoko ponad hala. Zoladek mu plonal. To bez sensu, ale nudno sie pozbyc starych nawykow — sa wyryte bardzo gleboko. Cos cieplego i pierzastego zatrzepocze przed twarza i oczywiscie trzeba to zlapac. Golebie w Ankh-Morpork mialy swoje grzedy na kazdej rynnie, gzymsie czy posagu. Nawet rezydentne gargulce nie mogly ich wytepic. Zdazyl zjesc szesc, zanim wlecial do wnetrza przez rozbita kopule, a wtedy kolejna wielka, ciepla i pierzasta chmura wzbila mu sie na spotkanie i czerwona mgla przeslonila wzrok.

Byly takie smakowite… Nie mogl powstrzymac sie po jednym! A piec minut pozniej przypomnial sobie, dlaczego powinien.

To byly dzikie, miejskie ptaki, zywiace sie wszystkim, co znalazly na ulicach. W dodatku ulicach Ankh- Morpork. Byly jak podfruwajace, gruchajace siedliska zarazy. Rownie dobrze mogl zjesc lajnoburgera i popic to megakubkiem z kolektora sciekow.

Pan Gryle jeknal. Najlepiej skonczyc tu robote, wydostac sie i zwymiotowac nad ruchliwa ulica. Rzucil w ciemnosc butelke oliwy i zaczal szukac zapalek. Jego gatunek pozno odkryl ogien, poniewaz gniazda plonely zbyt latwo, ale teraz docenial ten wynalazek.

* * *

Plomienie wykwitly wysoko nad drugim koncem hali. Splynely z belek na stosy listow. Zahuczalo, gdy zajela sie oliwa; blekitne macki ognia popelzly po scianach…

Stanley spojrzal w dol. O kilka stop od niego, oswietlona sunacym po listach plomieniem, lezala skulona postac. A obok niej zlocista skrzydlata czapka…

Uniosl wzrok; w blasku ognia oczu jarzyly mu sie czerwienia… Jakas istota zanurkowala ku niemu z krokwi, z rozwarta paszcza…

I wtedy wszystko zaczelo sie panu Gryle’owi zle ukladac, gdyz dla Stanleya nadeszla akurat jedna z tych jego Trudnych Chwil.

* * *

Postawa jest wszystkim. Moist studiowal te postawe. Miewali ja czasem przedstawiciele starej arystokracji. Polegala na absolutnym braku watpliwosci, ze sprawy potocza sie wlasnie tak, jak czlowiek sobie zyczy.

Maitre d’ bez chwili wahania wskazal im stolik.

— Naprawde stac pana na to z panstwowej pensji, panie Lipwig? — spytala panna Dearheart, kiedy usiedli. — Czy tez bedziemy wychodzic przez kuchnie?

— Sadze, ze dysponuje odpowiednimi funduszami — uspokoil ja Moist.

Wiedzial, ze prawdopodobnie nie dysponuje. Restauracja, ktora nawet do musztardy ma oddzielnego kelnera, winduje ceny wysoko. Ale w tej chwili nie przejmowal sie rachunkiem. Sa sposoby radzenia sobie z rachunkami, a najlepiej to robic przy pelnym zoladku.

Zamowili przystawki, kosztujace zapewne wiecej niz tygodniowe wydatki na jedzenie przecietnego mezczyzny. Nie warto bylo szukac w karcie najtanszych potraw. Najtansze potrawy teoretycznie istnialy, ale chocby czlowiek nie wiadomo jak sie wpatrywal w menu, nie udawalo sie ich tam znalezc. Natomiast bylo tam wiele potraw najdrozszych.

— Chlopcy dobrze sobie radza? — zapytala panna Dearheart.

Chlopcy, pomyslal Moist.

— O tak. Anghammarad naprawde sie wciagnal. To urodzony listonosz.

— Mial dluga praktyke.

— A co to za pudelko, ktore nosi umocowane do ramienia?

— Pudelko? To wiadomosc, ktora mial doreczyc. Chociaz nie oryginalna, wypalana gliniana tabliczka, jak rozumiem. Musial dwa albo trzy razy wykonac kopie, a z punktu widzenia golema braz blyskawicznie sie niszczy. To wiadomosc do krola Heta z Thut od jego astrologow na ich swietej gorze. Informowali go, ze bogini morza sie gniewa i jakie ceremonie musi odprawic, zeby ja uglaskac.

— Ale czy Thut i tak nie zapadlo sie w morzu? Zdawalo mi sie, ze tak mowil…

— Tak, tak. Anghammarad dotarl za pozno, porwala go ogromna fala, a wyspa zatonela.

— Wiec…? — spytal Moist.

— Wiec co? — zdziwila sie panna Dearheart.

— Wiec… czy nie wydaje mu sie, ze doreczenie tej wiadomosci teraz moze byc troche spoznione?

— Nie. Nie wydaje mu sie. Nie potrafi pan myslec jak golem. Golemy wierza, ze wszechswiat ma ksztalt paczka.

— Takiego paczka z marmolada czy takiego, ktory ma dziure w srodku?

— Takiego z dziura, jak pierscien, ale prosze juz nie naciskac o szczegoly kulinarne, bo widze, ze chce pan sobie zazartowac. One uwazaja, ze wszechswiat nie ma poczatku ani konca. Krazymy tylko w kolo bez przerwy. Ale nie musimy za kazdym razem podejmowac tych samych decyzji.

— Na przyklad na spotkanie z aniolem docierac tym trudnym sposobem — mruknal Moist.

— Nie zrozumialam…

— Eee… Czyli on czeka, az cala ta historia z fala znowu sie zdarzy, ale tym razem on dotrze na miejsce wczesniej?

— Tak. I nie musi pan wskazywac wszystkich usterek tego planu. Jemu wystarcza.

— Przeciez bedzie musial czekac miliony, dlugie miliony lat! — zdziwil sie Moist.

— Dla golema to nie jest usterka, tylko kwestia czasu. One sie nie nudza. Same sie naprawiaja i bardzo trudno je rozbic. Moga przetrwac na dnie morza albo w plynacej lawie. Kto wie, moze mu sie uda. A tymczasem

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату