znajduje sobie jakas prace. Jak pan, panie Lipwig. Ostatnio byl pan bardzo zapracowany…
Znieruchomiala nagle, spogladajac ponad jego ramieniem. Zauwazyl, ze prawa reka przebiera goraczkowo w sztuccach i chwyta noz.
— Ten dran wlasnie wszedl na sale! — syknela. — Reacher Gilt! Zabije go tylko i wroce przed deserem.
— Nie moze pani tego robic! — szepnal z naciskiem Moist.
— O… A dlaczego?
— Bo wziela pani nieodpowiedni noz. Ten jest do ryby! Wpakuje sie pani w klopoty!
Popatrzyla na niego gniewnie, ale rozluznila palce, a na jej twarzy pojawilo sie cos zblizonego do usmiechu.
— Czy maja tu noze do zakluwania bogatych morderczych sukinsynow? — spytala.
— Podaja do stolu do zamowienia — odparl z naciskiem Moist. — Prosze sie opanowac! To nie jest Beben, gdzie po prostu wyrzucaja zwloki do rzeki! Tutaj wzywaja straz! Prosze wziac sie w garsc! Siebie, nie noz! I niech pani bedzie gotowa do ucieczki!
— Dlaczego?
— Bo zeby nas tu wprowadzic, podrobilem jego podpis na papierze listowym Wielkiego Pnia. Wlasnie dlatego.
Moist odwrocil sie, by po raz pierwszy spojrzec na tego wielkiego czlowieka. Gilt byl poteznym mezczyzna o niedzwiedziej sylwetce; mial na sobie surdut dostatecznie obszerny dla dwoch osob oraz wyszywana zlotem kamizelke. I rzeczywiscie trzymal na ramieniu papuge, choc kelner spieszyl juz ku niemu z lsniacym mosieznym drazkiem oraz — prawdopodobnie — karta orzechow i ziarna.
Giltowi towarzyszyla grupa dobrze ubranych mezczyzn. I kiedy szli przez sale, caly lokal zaczynal krecic sie wokol niego — zloto jest bardzo ciezkie i generuje wlasne pole grawitacyjne. Kelnerzy krzatali sie przy nim, klaniali, z niezwykla powaga robili rzeczy calkiem niewazne i bylo tylko kwestia czasu, nim ktorys z nich powie Giltowi, ze jego inni goscie siedza juz przy stoliku. Moist przeszukiwal wzrokiem pozostala czesc sali, w poszukiwaniu… o, tam sa. Co jest takiego w wynajetych miesniakach, ze nie da sie dobrac dla nich garniturow?
Jeden pilnowal drzwi, drugi obserwowal sale. Z cala pewnoscia przynajmniej jeden siedzial tez w kuchni.
…i rzeczywiscie, maitre d’ zarabial na swoj napiwek, zapewniajac wielkiego czlowieka, ze jego przyjaciol przyjeto z nalezna starannoscia…
…wielka glowa z lwia grzywa odwrocila sie, by spojrzec w strone stolika Moista…
…panna Dearheart szepnela:
— O bogowie, idzie tutaj!
…a Moist wstal. Wynajete piesci zmienily pozycje. Oczywiscie, tutaj nie zrobia niczego, ale tez nikt sie nie zmartwi, jesli szybko i stanowczo wyprowadza go stad na krotka rozmowe w jakims zaulku. Gilt zblizal sie miedzy stolikami, pozostawiwszy za soba zaskoczonych gosci.
To byla sytuacja wymagajaca umiejetnosci interpersonalnych albo skoku przez okno. Ale Gilt musi przeciez byc chocby sladowo uprzejmy. Ludzie sluchaja.
— Pan Reacher Gilt? — zapytal Moist.
— Rzeczywiscie, drogi panie. — Gilt usmiechnal sie, choc bez odrobiny humoru. — Ale wydaje sie, ze ma pan nade mna przewage.
— Mam nadzieje, szanowny panie, ze nie.
— Jak sie okazuje, prosilem te restauracje, zeby znalazla dla pana stolik, panie… Lipwig?
— Naprawde, panie Gilt? — spytal Moist tonem, jak wiedzial, bardzo przekonujaco niewinnym. — Przyszlismy tu w nadziei, ze znajdzie sie wolny stolik, i dowiedzielismy sie ze zdumieniem, ze tak!
— W takim razie przynajmniej z jednego z nas zrobiono glupca, panie Lipwig. Ale prosze powiedziec… czy naprawde jest pan Moistem von Lipwigiem, poczmistrzem?
— Tak.
— Bez panskiej czapki?
Moist odkaszlnal.
— Wlasciwie to nie jest obowiazkowa — wyjasnil.
Wielka twarz przygladala mu sie w milczeniu. A potem do przodu wysunela sie dlon podobna do hutniczej rekawicy.
— Bardzo mi przyjemnie, ze moge pana poznac, panie Lipwig. Mam nadzieje, ze nadal bedzie panu sprzyjac szczescie.
Moist ujal te dlon, ale — zamiast miazdzacego kosci uscisku, jakiego sie spodziewal — poczul mocny, stanowczy uscisk czlowieka honorowego. I spojrzal w otwarte, szczere, jednookie spojrzenie Reachera Gilta.
Moist ciezko pracowal, by opanowac swoj fach, i uwazal, ze calkiem dobrze mu idzie. Ale gdyby w tej chwili mial na glowie swoja czapke, zdjalby ja natychmiast. Albowiem stanal wobec mistrza. Czul to w tej dloni, widzial w rozkazujacym oku. Gdyby okolicznosci byly inne, zapewne pokornie by blagal, by Gilt przyjal go do terminu, pozwolil szorowac swoje podlogi, szykowac jedzenie… W zamian Moist moglby siedziec u stop geniusza i uczyc sie, jak wykonywac sztuczke z trzema kartami, uzywajac do tego bankow. Jesli mialby to oceniac, to stojacy przed nim czlowiek byl najwiekszym oszustem, jakiego spotkal w zyciu. I oglaszal to. To prawdziwa… klasa. Pirackie loki, opaska na oku, nawet ta nieszczesna papuga. Dwanascie i pol procent, na milosc bogow, czy ktokolwiek to zauwazyl? Mowil im wprost, czym jest, a oni smiali sie i kochali go za to. Moist czul, ze zapiera mu dech w piersiach. Tak by sie czul zawodowy zabojca, gdyby poznal czlowieka, ktory wymyslil sposob niszczenia calych cywilizacji.
Wszystko to Moist odgadl w jednej chwili, w jednej eksplozji zrozumienia, w jednym blysku oka. Ale tuz wczesniej przemknelo cos jeszcze, jakby mala rybka przed rekinem.
Gilt byl zaszokowany, nie zdziwiony. Ten krotki moment nie dalby sie pewnie zmierzyc zadnym zegarem, ale przez ten moment wlasnie swiat przestal Reacherowi Giltowi sprzyjac. Ten moment zostal zatarty calkowicie i pozostala z niego jedynie pewnosc Moista, ze sie zdarzyl. Ale ta pewnosc byla niewzruszona.
Bardzo niechetnie wypuszczal dlon tego wielkiego czlowieka, gdyz lekal sie, ze przeskoczy miedzy nimi iskra, ktora zywcem go usmazy. W koncu jesli on rozpoznal nature Gilta, to Gilt z pewnoscia poznal sie na nim.
— Dziekuje, panie Gilt — powiedzial.
— Jak slyszalem, byl pan tak uprzejmy, ze dostarczyl pan dzisiaj niektore nasze wiadomosci — rzekl Gilt swym glebokim glosem.
— To byla przyjemnosc, drogi panie. Gdybyscie znowu potrzebowali pomocy, wystarczy poprosic.
— Hmm… W takim razie moge przynajmniej postawic panu kolacje, poczmistrzu. Rachunek trafi do mojego stolika. Prosze zamawiac, co tylko pan zechce. A teraz bardzo przepraszam, musze sie zajac moimi… innymi goscmi.
Sklonil sie wrzacej z gniewu pannie Dearheart i odszedl.
— Kierownictwo chcialoby podziekowac za niezabijanie gosci — powiedzial Moist i usiadl. — Teraz powinnismy…
Urwal nagle, wytrzeszczajac oczy.
Panna Dearheart, ktora zbierala sily, by zasyczec wsciekle, spojrzala na jego twarz i zawahala sie.
— Zle sie pan czuje? — spytala niepewnie.
— One… plona. — Moist szeroko otworzyl oczy.
— Na bogow, strasznie pan zbladl!
— Pismo… one krzycza… czuje ogien!
— Ktos tam zamowil nalesniki — wyjasnila panna Dearheart. — I pewnie… — Pociagnela nosem. — Ale pachnie jak papier…
Ludzie obejrzeli sie, gdy krzeslo Moista przewrocilo sie na podloge.
— Urzad Pocztowy sie pali! Wiem, ze tak! — krzyknal, odwrocil sie i pobiegl.
Panna Dearheart dogonila go w szatni, gdzie wlasnie chwycil go jeden z ochroniarzy Gilta. Stuknela typa w ramie, a gdy sie odwrocil, by ja odepchnac, mocno tupnela noga. Wrzasnal, a ona odciagnela oszolomionego Moista.