— Wody… Musimy zdobyc wode… — dyszal. — One plona. Wszystkie plona!

Rozdzial dziesiaty

Palenie slow

W ktorym Stanley zachowuje spokoj — Moist Bohater — Szukanie kota to nie jest dobry pomysl — Cos w ciemnosci — Spotkanie z panem Gryle’em — Ogien i woda — Pan Lipwig pomaga strazy — Taniec na krawedzi — Na pana Lipwiga splywa religia — Spinka do wlosow panny Maccalariat — Cud

Listy plonely.

Czesc sufitu sie zapadla, zasypujac plomienie deszczem nowych listow. Ogien siegal juz wyzszych pieter. Kiedy Stanley ciagnal pana Groata po podlodze, kolejny blok tynku runal na posadzke, a za nim posypaly sie plonace juz listy. Dym, gesty jak zupa, klebil sie pod dalekim stropem.

Stanley wciagnal staruszka do szatni i ulozyl na lozku. Uratowal tez zlota czapke, bo pan Lipwig na pewno by sie gniewal, gdyby jej nie znalazl. Potem zamknal drzwi i z polki nad biurkiem Groata zdjal regulamin. Metodycznie przewracal kartki, az trafil na zakladke, ktora wlozyl tam przed chwila, na stronie „Co robic w razie pozaru”.

Stanley zawsze przestrzegal regulaminu. Gdy ludzie tego nie robia, wiele rzeczy moze pojsc nie tak, jak trzeba.

Jak dotad wykonal juz 1: Po wykryciu pozaru zachowaj spokoj.

Teraz doszedl do 2: Glosno i wyraznie krzyknij „Pali sie!”.

— Pali sie! — krzyknal i olowkiem skreslil punkt 2.

Dalej byl punkt 3: Jesli to mozliwe, sprobuj ugasic ogien.

Stanley podszedl do drzwi i je otworzyl. Plomienie i dym wtargnely do wnetrza. Przygladal sie im przez chwile, pokrecil glowa i zamknal drzwi.

Punkt 4 nakazywal: Jesli zostaniesz odciety przez ogien, sprobuj uciec. Nie otwieraj drzwi, jesli sa cieple. Nie uzywaj schodow, jesli sie pala. Jesli nie znajdziesz zadnego wyjscia, zachowaj spokoj i czekaj na (a) ratunek lub (b) smierc.

To chyba wyczerpywalo wszystkie mozliwosci. Swiat szpilek byl prosty i Stanley znal go tak dobrze, jak zlota rybka swoje akwarium. Jednak wszystko inne bylo bardzo skomplikowane i dzialalo jedynie wtedy, kiedy czlowiek przestrzegal regul.

Spojrzal na brudne okienka. Byly o wiele za male, zeby sie przez nie przecisnac, i zaklejone na glucho przez liczne aplikacje oficjalnej farby. Wybil wiec jedna szybke, tak rowno, jak tylko potrafil, zeby wpuscic troche swiezego powietrza. Zanotowal to w dzienniku awarii.

Pan Groat wciaz oddychal, chociaz z nieprzyjemnym odglosem bulgotania. W szatni znajdowala sie apteczka, poniewaz tego wymagal regulamin, jednak zawierala tylko kawalek bandaza, butelke czegos czarnego i lepkiego oraz zapasowe zeby pana Groata. Pan Groat mowil, zeby nigdy nie dotykal jego domowych lekow, a poniewaz nierzadko sie zdarzalo, ze jego buteleczki wybuchaly noca, Stanley zawsze bardzo skrupulatnie przestrzegal tego zakazu.

Regulamin nigdzie nie zawieral sformulowania: W razie ataku wielkiego, wrzeszczacego, pikujacego stworzenia nalezy uderzyc je mocno w twarz workiem szpilek. Stanley zastanowil sie, czy nie powinien wpisac olowkiem tej nowej reguly. Ale byloby to niszczenie wlasnosci Urzedu Pocztowego i moglby miec z tego powodu klopoty.

To wyczerpalo wszelkie mozliwosci dalszych dzialan. Zatem Stanley zachowywal spokoj.

* * *

Wygladalo to jak delikatny snieg listow. Niektore ladowaly, wciaz plonac, inne wzbijaly sie fontanna ze skwierczacej kolumny ognia, ktora przebila sie juz przez dach Urzedu Pocztowego. Jeszcze inne byly tylko poczernialym popiolem, po ktorym — niczym drwina z wysychajacego atramentu — pelgaly iskry. Niektore — wiele — fruwaly w gore i ponad miastem nienaruszone, a potem zygzakowaly ku dolowi niczym przeslanie od jakiegos przesadnie formalnego boga.

Moist zerwal marynarke i przecisnal sie przez tlum.

— Ludzie prawdopodobnie sie wydostali — powiedziala panna Dearheart, stukajac za nim obcasami.

— Naprawde pani tak mysli?

— Szczerze? Nie. Nie, jesli Gilt to ustawil. Przepraszam, pocieszanie juz mi nie wychodzi.

Moist zatrzymal sie i sprobowal pomyslec. Plomienie strzelaly z dachu na koncu budynku. Glowne wejscie i cale lewe skrzydlo pozostaly nietkniete. Ale ogien to chytra sztuka, Moist wiedzial o tym dobrze. Siedzial sobie i zarzyl sie, dopoki czlowiek nie otworzyl drzwi, zeby sprawdzic, czy wszystko w porzadku; wtedy ogien chwytal oddech, a czlowiek konczyl z oczami przylutowanymi do czaszki.

— Lepiej tam wejde — powiedzial. — E… Nie ma pani ochoty powiedziec: „Nie, nie, prosze tam nie isc, jest pan zbyt odwazny”? — zapytal jeszcze.

Ludzie stawali w rzedzie, przekazujac sobie od niedalekiej fontanny wiadra z woda. Beda pewnie tak skuteczne, jak plucie na slonce.

Panna Dearheart zlapala plonacy list, odpalila od niego papierosa i zaciagnela sie.

— Nie, nie, prosze tam nie isc, jest pan zbyt odwazny — powiedziala. — Jak to dla pana brzmialo? Bo gdyby pan jednak poszedl, to lewa strona wydaje sie dosc czysta. Ale prosze uwazac, chodza sluchy, ze Gilt zatrudnia wampira. Jednego z tych dzikich.

— Ach… ale ogien zabija wampiry, prawda? — Moist rozpaczliwie szukal jasniejszych stron sytuacji.

— Kazdego zabija, panie Lipwig — odparla. — Kazdego.

Zlapala go za uszy, przyciagnela i mocno pocalowala w usta. Bylo to, jakby pocalowala go popielniczka, ale w przyjemny sposob.

— Ogolnie, chcialabym, zeby pan stamtad wyszedl — rzucila cicho. — Na pewno nie chce pan zaczekac? Chlopcy za chwile tu beda…

— Golemy? Maja dzisiaj dzien wolny!

— Ale musza byc posluszni swojemu chemowi. Pozar oznacza, ze ludziom moze grozic niebezpieczenstwo. Wyczuja to i zjawia sie za pare minut, moze mi pan wierzyc.

Moist zawahal sie, spogladajac na jej twarz. A ludzie patrzyli na niego. Nie mogl nie wejsc do budynku, nie pasowaloby to do jego wizerunku. Niech demony porwa Vetinariego!

Pokrecil glowa, odwrocil sie i pobiegl do drzwi. Lepiej sie nie zastanawiac, lepiej nie myslec, czemu zachowuje sie tak glupio. Po prostu dotknac frontowych drzwi… calkiem chlodne. Otworzyc je delikatnie… podmuch powietrza, ale nie wybuch. Wielka hala, oswietlona plomieniami… ale wszystkie powyzej niego, a jesli bedzie lawirowal i odskakiwal, powinien dotrzec do drzwi prowadzacych do szatni.

Otworzyl je kopniakiem.

Stanley uniosl glowe znad znaczkow.

— Witam, panie Lipwig — powiedzial. — Zachowywalem spokoj. Ale mysle, ze pan Groat jest chory.

Staruszek lezal na poslaniu, a „chory” wydawalo sie zbyt optymistycznym okresleniem.

— Co mu sie stalo? — zapytal Moist i podniosl go ostroznie. Pan Groat prawie nic nie wazyl.

— To bylo cos podobnego do wielkiego ptaka — wyjasnil Stanley. — Trafilem go w paszcze workiem szpilek, panie Lipwig. Ja… mialem Trudna Chwile…

— To powinno zalatwic sprawe — uznal Moist. — Mozesz isc za mna?

— Mam wszystkie znaczki — zapewnil Stanley. — I kasetke z pieniedzmi. Pan Groat trzyma je pod lozkiem, dla bezpieczenstwa. — Chlopak sie rozpromienil. — I pana czapke tez mam. Zachowywalem spokoj.

— Brawo, znakomicie — pochwalil go Moist. — A teraz trzymaj sie za mna, dobrze?

— Ale co z Panem Pieszczochem, panie Lipwig? — Stanley zaniepokoil sie nagle.

Gdzies w hali cos sie zawalilo i huk ognia stal sie wyraznie glosniejszy.

— Kto? Jaki pan Pie… Kot? Do demona z ko… — Moist urwal i przestawil wlasny jezyk. — Zaloze sie, ze jest

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату