Kot zaczal warczec, a Moist uswiadomil sobie, ze nie na niego.
— Grzeczny Pieszczoch — powiedzial, czujac, jak wzbiera w nim groza.
Jedna z podstawowych zasad badania nieprzyjaznego srodowiska brzmiala: Zostaw kota. Bo nagle srodowisko stanie sie o wiele bardziej nieprzyjazne.
Druga wazna zasada: Nie odwracaj sie powoli, zeby sprawdzic. To juz tam jest. Nie kot. Niech licho porwie kota. To cos innego.
Wyprostowal sie i oburacz scisnal drewniany kolek. Stoi tuz za mna, pomyslal. Tak? Pewne jak demon, ze stoi za mna jak demon blisko jak demon! Oczywiscie, ze tak! Przeciez nie moze byc inaczej!
Uczucie trwogi bylo niemal takie samo jak to, ktore go ogarnialo, gdy — powiedzmy — cel ogladal szklany brylant. W ustach mial posmak miedzi, wszystkie zmysly wyczulone, czas troche zwalnial…
Nie odwracac sie powoli. Odwracac sie szybko.
Odwrocil sie szybko, wrzasnal i pchnal. Kolek trafil na opor, ktory poddal sie tylko troche.
Waska blada twarz usmiechnela sie do niego w blekitnym blasku. Ukazala rzedy ostrych zebow.
— Ominales oba moje serca — stwierdzil pan Gryle, plujac krwia.
Moist odskoczyl, gdy waska, zbrojna w pazury dlon rozciela powietrze. Wciaz jednak wysuwal przed siebie kolek, klul, trzymal stwora na dystans…
Banshee, pomyslal. Niech to demony…
Dopiero kiedy Gryle sie poruszyl, jego skorzasta czarna peleryna rozsunela sie na chwile, ukazujac podobny do szkieletu korpus. Pomagalo, jesli czlowiek pamietal, ze czarna skora to skrzydla. Pomagalo, jesli myslal o banshee jako jedynej humanoidalnej rasie, ktora ewolucyjnie zyskala umiejetnosc lotu — w jakiejs dzungli, gdzie polowala na latajace wiewiorki. Nie pomagalo specjalnie, jesli czlowiek wiedzial, skad sie wziela legenda o tym, ze krzyk banshee zwiastuje smierc.
Krzyk oznacza, ze banshee cie sciga. Nie warto nawet ogladac sie za siebie. Banshee jest nad twoja glowa.
Niewiele ich pozostalo dzikich, nawet w Uberwaldzie, ale Moist zapamietal rady udzielane przez tych, ktorzy przezyli spotkanie. Trzymaj sie z dala od paszczy — te zeby sa zabojcze. Nie atakuj piersi, miesnie lotne sa jak pancerz. Banshee nie sa silne, ale maja sciegna jak stalowe liny, a dlugie kosci rak daja im zasieg, przy ktorym moga stracic ci z ramion ten glupi leb…
Pieszczoch zamiauczal i cofnal sie glebiej pod machine sortujaca. Gryle znow uderzyl szponami i ruszyl naprzod za cofajacym sie Moistem.
…ale karki pekaja im latwo, jesli tylko uda sie doprowadzic do zwarcia, no i musza zamykac oczy, kiedy tak wrzeszcza.
Gryle byl coraz blizej. Glowa mu podskakiwala w rytm krokow. Moist nie mial juz gdzie uciekac, wiec odrzucil drewno i podniosl rece.
— Dobra, poddaje sie — rzekl. — Tylko zalatw to szybko, zgoda?
Stwor wciaz zerkal na zloty stroj; banshee reaguja na blysk jak sroki.
— Potem sie gdzies wybieram — dodal Moist.
Gryle zawahal sie. Byl ranny, zdezorientowany, najadl sie golebi, tego scieku ze skrzydlami. Chcial sie stad wydostac i wzleciec w chlodne niebo. Tutaj bylo zbyt wiele celow, zbyt wiele zapachow…
Dla banshee wszystko kumulowalo sie w skoku, kiedy zeby, pazury i ciezar ciala uderzaly jednoczesnie. Teraz, zagubiony, przesuwal sie w przod i w tyl, usilujac znalezc rozwiazanie w tej sytuacji. Nie bylo tu miejsca na lot, nie bylo drogi ucieczki, ofiara stala nieruchomo… Instynkt, emocje i slaba proba racjonalnego myslenia walczyly ze soba w przegrzanej glowie Gryle’a.
Instynkt zwyciezyl. Skakanie na innych z wysunietymi pazurami dzialalo przez miliony lat, wiec niby czemu rezygnowac akurat teraz?
Odchylil glowe, wrzasnal i skoczyl.
Podobnie jak skoczyl Moist, ktory zanurkowal pod dlugimi ramionami. To nie bylo zaprogramowane w reakcjach banshee — ofiara powinna kulic sie przerazona albo uciekac. Tymczasem Moist trafil go barkiem w piers.
Stwor byl lekki jak dziecko.
Moist poczul, ze szpon rozrywa mu reke. Cisnal stwora na machine sortujaca, a sam rzucil sie na podloge. Przez jedna straszna chwile myslal juz, ze banshee sie podniesie, ze nie trafil w kolko, ale kiedy rozwscieczony Gryle zmienil pozycje, zabrzmial dzwiek jak „glup!”…
…a po nim cisza.
Moist lezal na chlodnych kamieniach, dopoki jego serce nie zwolnilo tak, ze zaczal odrozniac pojedyncze uderzenia. I lezac, uslyszal, ze cos lepkiego skapuje z boku machiny.
Wstal powoli, na chwiejnych nogach, i spojrzal na to, co zostalo z banshee. Gdyby byl bohaterem, wykorzystalby okazje, by powiedziec „No to mamy wszystko posortowane”. Ale nie byl, wiec zwymiotowal. Organizm nie funkcjonuje nalezycie, kiedy istotne jego elementy nie dziela tej samej ramy czasoprzestrzennej co reszta. Ale za to wyglada o wiele barwniej.
Potem, sciskajac krwawiaca reke, Moist przykleknal i zajrzal pod machine, szukajac Pieszczocha.
Musze wyjsc stad z kotem, myslal otepialy. Po prostu musze. Czlowiek, ktory wbiega do pozaru, zeby ratowac glupiego kota, i wychodzi, niosac tego kota na rekach, jest bohaterem, nawet jesli niezbyt rozsadnym. Jesli wychodzi bez kota, jest durniem.
Stlumiony loskot w gorze sugerowal, ze runela czesc budynku. Powietrze zaczynalo parzyc.
Pieszczoch odsunal sie od wyciagnietej dloni Moista.
— Posluchaj no — warknal Moist. — Bohater musi wyjsc, trzymajac kota. Ale kot wcale nie musi byc zywy…
Siegnal blyskawicznie, zlapal Pieszczocha i wywlokl go spod machiny.
— Slusznie — mruknal i druga reka chwycil wieszak ze zlotym kostiumem.
Na materiale bylo kilka plam banshee, ale pewnie da sie je jakos wywabic.
Wyszedl chwiejnie na korytarz. Z obu koncow wyrastaly sciany ognia, a Pieszczoch te wlasnie chwile wybral, by wbic mu w ramie cztery zestawy pazurkow.
— Ach… — westchnal Moist. — Do tej chwili wszystko tak dobrze sie ukladalo…
— Panie Lipvig! Nic Sie Panu Nie Stalo, Panie Lipvig?
Tym, co golemy usuwaly z ognia, byl wlasciwie sam ogien — wynosily wszystko, co sie palilo. Dzialanie bylo zaskakujaco precyzyjne. Zbieraly sie na granicy pozaru i pozbawialy go wszystkiego, co mogl spalic, otaczaly go, zapedzaly w slepy zaulek i zadeptywaly na smierc.
Golemy mogly brodzic w lawie, mogly lac roztopione zelazo. Jesli nawet wiedzialy, czym jest strach, na pewno nie przesladowal ich w zwyklym plonacym budynku.
Rozzarzone do czerwonosci rece przesuwaly rozpalone gruzy. Moist spogladal na ogniowy pejzaz, ale takze na stojacego przed nim pana Pompe. Golem jarzyl sie pomaranczowo. Drobinki kurzu i brudu na jego glinie skrzyly sie i blyskaly.
— Dobrze Pana Widziec, Panie Lipvig! — zadudnil radosnie, odrzucajac na bok trzeszczaca belke. — Oczyscilismy Sciezke Do Drzwi! Prosze Ruszac Szybko!
— Dziekuje! — zawolal Moist, przekrzykujac huk plomieni.
Rzeczywiscie, widzial oczyszczona z odpadkow sciezke z chlodnymi, spokojnymi drzwiami przyzywajacymi go na koncu. Po drugiej stronie hali inne golemy, nie zwazajac na kolumny ognia, systematycznie wyrzucaly przez otwor w murze plonace deski podlogi.
Zar byl silny. Moist pochylil glowe, przytulil do piersi wystraszonego kota, poczul, jak przypieka mu sie kark, i pognal przed siebie.
Od tego momentu wszystko stalo sie jednym ciaglym wspomnieniem. Glosny trzask nad glowa. Metaliczny loskot. Golem Anghammarad spogladajacy w gore, z wiadomoscia jasniejaca zolto na wisniowoczerwonym