juz na zewnatrz, pozera pieczonego szczura i sie usmiecha. Chodzmy juz, co?
— Ale to przeciez kot Urzedu Pocztowego! Nigdy nie wychodzi na dwor!
Jestem pewien, ze teraz wyszedl, pomyslal Moist. Ale w glosie chlopca znow uslyszal napiecie…
— Wyniesmy stad pana Groata, dobrze? — Przecisnal sie przez drzwi ze staruszkiem na rekach. — Potem wroce po Piesz…
Plonaca belka runela na podloge w srodku hali; iskry i ogniste koperty podazyly spiralami w gore, ku glownemu ognisku. Huk plomieni, sciana ognia, odwrocony ognisty wodospad plynacy w gore przez kolejne pietra i na zewnatrz przez dach. Grzmialo. Ogien zostal wypuszczony na swobode i staral sie jak najlepiej to wykorzystac.
W pewnym sensie Moist von Lipwig patrzyl na to z zadowoleniem. Ale myslal: Przeciez juz prawie to wszystko uruchomilem. Wszystko toczylo sie naprzod. Znaczki naprawde dzialaly. To prawie jak byc przestepca, ale bez zadnego przestepstwa. Niezla zabawa.
— Szybciej, Stanley! — warknal, odwracajac sie od strasznego widoku i fascynujacej mysli.
Chlopak szedl za nim z wahaniem, przez cala droge do drzwi wolajac tego przekletego kota.
Powietrze na zewnatrz uderzylo jak noz, ale wsrod tlumu rozlegly sie oklaski, a potem zajasnial blysk, ktory Moist nauczyl sie juz kojarzyc z klopotami.
— Dobry vieczor, panie Lipvig — odezwal sie przyjazny glos Otto Chrieka. — Slovo daje, jesli zalezy nam na novinach, vystarczy chodzic za panem!
Moist nie zwracal na niego uwagi. Przecisnal sie do panny Dearheart, ktora — jak zauwazyl — nie szalala z niepokoju.
— Czy znajde w tym miescie jakas lecznice? — zapytal. — Moze chociaz przyzwoitego lekarza?
— Jest Darmowy Szpital Lady Sybil — poinformowala panna Dearheart.
— Nadaje sie do czegos?
— Niektorzy w nim nie umieraja.
— To znaczy dobry, tak? Przeniescie go tam, byle szybko! Ja musze wracac po kota!
— Chce pan tam wrocic po kota?
— To Pan Pieszczoch! — oswiadczyl z godnoscia Stanley. — Urodzil sie w Urzedzie Pocztowym.
— Lepiej nie dyskutowac — ucial Moist. — Niech pani zajmie sie Groatem, dobrze?
Panna Dearheart spojrzala na pokrwawiona koszule staruszka.
— Ale to wyglada, jakby jakies stworzenie probowalo…
— Cos na niego spadlo — wyjasnil krotko Moist.
— To by nie spowodowalo…
— Cos na niego spadlo — powtorzyl Moist. — Tak wlasnie bylo.
Spojrzala mu w twarz.
— Jasne — zgodzila sie. — Cos na niego spadlo. Cos z wielkimi szponami.
— Nie, jakas belka z masa gwozdzi czy cos w tym rodzaju. Kazdy by poznal.
— To sie wlasnie zdarzylo, tak? — spytala panna Dearheart.
— Dokladnie to — potwierdzil Moist i odszedl, zanim padly kolejne pytania.
Nie warto wplatywac w to straznikow, myslal, idac do drzwi. Beda tu wszedzie lazic, nie znajda zadnych odpowiedzi, a doswiadczenie podpowiada, ze straznicy zawsze lubia kogos aresztowac. Dlaczego pan sadzi, ze to Reacher Gilt, panie… Lipwig, prawda? Och, potrafi pan odgadnac, tak? Taki ma pan talent? Zabawne, ale my tez czasem potrafimy. Ma pan dziwnie znajoma twarz, panie Lipwig. Skad pan wlasciwie pochodzi?
Nie, naprawde lepiej nie zaprzyjazniac sie ze straznikami. Moga wchodzic w droge.
Gorne okno eksplodowalo na zewnatrz, plomienie zaczely lizac krawedz dachu. Moist skoczyl do drzwi, gdy z gory sypnely sie odlamki szkla. Co do Pieszczocha… No, bedzie musial znalezc tego przekletego zwierzaka. Jesli nie zdola, sytuacja przestanie byc zabawna. Jezeli nie zaryzykuje choc odrobiny zycia i ociupinki jakiejs konczyny, nie bedzie w stanie byc nadal soba.
Czy naprawde to wlasnie pomyslal?
Na bogow, stracil to swoje nieuchwytne cos. Nigdy nie byl pewien, jak to uzyskal, ale teraz ucieklo. Tak to sie konczy, kiedy czlowiek zaczyna brac pensje. Czy dziadek nie ostrzegal go przed kobietami tak neurotycznymi jak ogolone malpy? Prawde mowiac, nie, jako ze interesowaly go glownie psy i piwo, ale powinien.
Wizja klatki piersiowej pana Groata bezustannie atakowala wyobraznie. Wygladalo na to, ze cos ze szponami cielo go z rozmachem i gdyby nie gruby plaszcz uniformu, pewnie bo go otworzylo jak malza. Ale to raczej nie wampir. Wampiry nie sa tak niedbale. Przeciez w ten sposob marnuje sie dobre jedzenie… Mimo wszystko Moist siegnal po polamane krzeslo, ktore rozpadlo sie bardzo porecznie. Najlepsze przy kolku w serce jest to, ze dziala nie tylko na wampiry.
Kolejne czesci stropu runely na podloge hali, ale zdolal przemknac miedzy gruzami. Glowne schody byly z tej strony calkiem nietkniete, choc dym lezal na podlodze niczym gruby dywan, a na drugim koncu, gdzie niedawno lezaly gory starej poczty, wciaz huczal ogien.
Moist juz nie slyszal szeptu listow. Przykro mi, pomyslal. Staralem sie. To nie moja wina…
Co teraz? Moglby przynajmniej wydostac z gabinetu swoja skrzynke. Nie chcial, zeby sie spalila. Niektore chemikalia bylyby trudne do uzupelnienia.
W gabinecie bylo pelno dymu, ale wyciagnal skrzynke spod biurka, a potem zauwazyl kostium na wieszaku. Musi go przeciez zabrac, prawda? Nie mozna pozwolic, by cos takiego pochlonal ogien. Po skrzynke moze tu wrocic, tak? Ale stroj… stroj byl konieczny. Nigdzie nie zauwazyl Pieszczocha. Musial sie chyba wydostac, prawda? Czy koty nie uciekaja z tonacych okretow? Nie, to chyba szczury. Ale czy koty nie pojda za szczurami? W kazdym razie dym przesaczal sie miedzy deskami podlogi i splywal z wyzszych pieter, wiec nie bylo czasu, zeby dluzej sie tu krecic. Moist zajrzal we wszystkie rozsadne zakamarki, a nie ma sensu stac i czekac, az na glowe sie zwali tona plonacego papieru.
Plan byl dobry, ale sie rozsypal, kiedy w korytarzu Moist zauwazyl kota. Kot przygladal mu sie z zaciekawieniem.
— Pieszczoch! — ryknal Moist.
I pozalowal tego. To takie glupie imie do wykrzykiwania w plonacym budynku…
Kot obejrzal sie na niego i odszedl. Moist zaklal i pobiegl za nim; zobaczyl, jak Pieszczoch znika w piwnicach.
Koty sa inteligentne, prawda? Tam jest pewnie inne wyjscie… Musi byc…
Nie podniosl nawet glowy, gdy uslyszal nad soba trzask drewna, ale pognal naprzod i zbiegl na dol po piec stopni naraz. Sadzac po huku, spora czesc budynku uderzyla o posadzke tuz za nim, a iskry zahuczaly w piwnicznym korytarzu i sparzyly mu kark.
No, teraz juz nie zdola sie cofnac, to pewne. Ale piwnice… Piwnice maja rozne klapy czy zsypy na wegiel, prawda? Sa chlodne, bezpieczne i…
…i swietnie sie nadaja, by lizac tu rany po oberwaniu w twarz workiem szpilek. Zgadza sie?
Wyobraznia to straszna rzecz, kiedy zabiera sie ja w takie miejsca.
Wampir, powiedziala. A Stanley workiem pelnym szpilek uderzyl wielkiego ptaka. Stanley, postrach wampirow, z torba szpilek… Nikt by nie uwierzyl, jesli nie widzial go podczas jednej z tych — jak nazwal je pan Groat — „Trudnych Chwil”.
Prawdopodobnie nie da sie zabic wampira szpilkami.
A kiedy czlowiek juz o czyms takim pomysli, uswiadamia sobie, ze chocby nie wiem jak staral sie nie ogladac, zawsze istnieje za nim to miejsce, gdzie sie nie oglada… Moist przylgnal plecami do chlodnej kamiennej sciany i przesuwal sie wzdluz niej do chwili, gdy sciana mu sie skonczyla, a za to trafil na futryne.
W ciemnosci widoczne bylo slabe niebieskie lsnienie machiny sortujacej.
I kiedy tylko Moist zajrzal do pokoju, widoczny stal sie rowniez kot. Kulil sie pod machina.
— To naprawde bardzo kocie zachowanie, Pieszczoch — rzekl Moist, wpatrujac sie w mrok. — Chodz do wujka Moista. Prosze…
Westchnal, powiesil stroj na dawnej polce na listy i przykucnal. Jak wlasciwie nalezy podnosic kota? Nigdy tego nie robil. Koty nigdy nie trafialy do dziadkowych klatek lipwigzerow, chyba ze jako przypadkowa przekaska.
Siegnal po Pieszczocha reka. Kot polozyl uszy po sobie i zasyczal.
— Chcesz sie tu ugotowac? — spytal Moist. — Tylko bez pazurow, jesli mozna prosic.