— Troche mi sie spieszy — przerwal mu Moist. Milczal przez chwile. — Przynioslem troche miodowej musztardy — dodal. — Idealny dodatek do kielbasek.
Kaplan nabral nagle entuzjazmu.
— Jaka to musztarda? — spytal.
— Premium Reserve pani Edith Leakall. — Moist pokazal mu sloik.
Mlody kaplan sie rozpromienil. Stal nisko w hierarchii i z kielbasek dostawal niewiele wiecej niz Offler.
— Boze, to kosztowny gatunek! — szepnal.
— Tak. Wszystko polega na tej nutce dzikiego czosnku — zgodzil sie Moist. — Ale moze powinienem zaczekac, az diakon…
Kaplan porwal list i sloik.
— Nie, nie. Widze, ze sie panu spieszy. Zalatwie te sprawe od razu. To zapewne prosba o pomoc, tak?
— Tak. Chcialbym, by Offler sprawil, ze blask jego oczu i blysk jego zebow padnie na mojego kolege Tollivera Groata, ktory znajduje sie teraz w Szpitalu Lady Sybil.
— A tak — zgodzil sie akolita. — Czesto przekazujemy takie…
— I chcialbym tez mniej wiecej sto piecdziesiat tysiecy dolarow — ciagnal Moist. — Ankhmorporskie dolary bylyby najlepsze, oczywiscie, ale do przyjecia jest dowolna inna rozsadnie twarda waluta.
Kiedy Moist zmierzal z powrotem do ruin Urzedu Pocztowego, w jego kroku pojawila sie pewna sprezystosc. Wyslal listy do Offlera, Oma i Slepego Io — wszystkich powaznych bogow, ale tez do Anoi, bogini Rzeczy, ktore Utykaja w Szufladach[9]. Nie miala swiatyni, a jej sprawami zajmowala sie dorywczo kaplanka na Kablowej. Moist jednak mial przeczucie, ze nim minie dzien, Anoia okaze sie przeznaczona do rzeczy wyzszych. Wybral ja tylko dlatego, ze spodobalo mu sie imie.
Da im mniej wiecej godzine. Bogowie przeciez dzialaja szybko.
Urzad Pocztowy za dnia nie wygladal lepiej. Stala jeszcze mniej wiecej polowa budynku. Nawet z plandekami obszar zadaszony byl niewielki i wilgotny. Ludzie krecili sie dookola, niepewni, co maja robic. On im to powie.
Pierwsza osoba, ktora spotkal, byl George Aggy kustykajacy ku niemu pospiesznie.
— Straszna historia, sir, straszna. Przyszedlem, jak tylko sie… — zaczal.
— Dobrze cie widziec, George. Jak noga?
— Co? Och, doskonale, sir, doskonale. Swieci w ciemnosci, ale mozna w ten sporo zaoszczedzic na swiecach. Co teraz…
— Bedziesz moim zastepca, poki Groat lezy w szpitalu — oswiadczyl Moist. — Ilu listonoszy mozesz zebrac?
— Ze dwunastu, sir, ale zrobimy…
— Ruszymy poczte, panie Aggy. To wlasnie zrobimy! Przekaze pan wszystkim, ze dzisiejsza oferta specjalna to Pseudopolis za dziesiec pensow, gwarantowane. Cala reszta niech sie bierze do sprzatania. Zostal jeszcze kawalek dachu. Otwieramy jak zwykle. Bardziej niz zwykle.
— Ale… — Slowa opuscily Aggy’ego, ktory tylko bezradnie machnal reka. — To wszystko?
— Ani deszcz, ani ogien, panie Aggy! — odpowiedzial surowo Moist.
— Nie ma tego w naszym motcie, sir!
— Do jutra bedzie. Ach, Jim…
Woznica sunal w strone Moista, powiewajac ogromna peleryna.
— To byl ten lajdak Gilt, zgadza sie? — warknal. — Podpala, jak leci. W czym mozemy pomoc, panie Lipwig?
— Czy nadal jestescie w stanie poprowadzic dzisiejszy kurs do Pseudopolis?
— Oczywiscie. Jak tylko poczulismy dym, Harry z chlopakami wyprowadzili wszystkie konie. I stracilismy tylko jeden powoz. Pomozemy, nie ma co gadac, ale Pien dziala bez problemow. Marnuje pan tylko czas.
— Ty mi daj kola, Jim, a ja dam im cos do wozenia — uspokoil go Moist. — O dziesiatej bedziemy mieli dla ciebie worek.
— Bardzo pan pewny swego, panie Lipwig. — Jim przekrzywil glowe.
— Aniol przyszedl do mnie we snie i mi powiedzial.
Jim wyszczerzyl zeby.
— Ach, no to oczywiste. Aniol, co? Przydatna pomoc w ciezkich chwilach, tak przynajmniej slyszalem.
— Tez tak sadze — zgodzil sie Moist.
Wrocil do tej przewiewnej, poczernialej od dymu, trojsciennej jaskini, w ktora zmienil sie jego gabinet. Zmiotl popiol z fotela, siegnal do kieszeni i polozyl na biurku list od Dymiacego Gnu.
Jedyni ludzie, ktorzy mogli wiedziec, kiedy zepsuje sie wieza sekarowa, musieli pracowac dla firmy, zgadza sie? — myslal. Albo pracowali kiedys, to bardziej prawdopodobne. Ha! Tak przeciez wszystko sie odbywalo. Ten bank w Sto Lat na przyklad — nigdy nie udaloby sie podrobic tych czekow, gdyby nie nieuczciwy kasjer, ktory sprzedal mi stary rejestr ze wszystkimi podpisami. To byl dobry dzien.
Wielki Pien nie tylko zyskuje wrogow — on ich masowo produkuje. A teraz Dymiace Gnu postanowilo mi pomoc. Nielegalni sygnalisci… Pomyslec tylko, ile znaja sekretow…
Moist nasluchiwal kurantow zegarow i wiedzial, ze jest juz za kwadrans dziewiata. Co zrobia? Wysadza wieze? Ale przeciez w wiezach pracuja ludzie. Na pewno nie…
— Och, panie Lipwig!
Nieczesto sie zdarza, ze rozplakana kobieta wbiega do pokoju i rzuca sie na mezczyzne. Moistowi nie zdarzylo sie jeszcze nigdy. To znaczy do tej chwili, i naprawde szkoda, ze ta kobieta okazala sie panna Maccalariat.
Podbiegla truchcikiem i przylgnela do zaskoczonego Moista. Lzy ciekly jej po twarzy.
— Och, panie Lipwig! — zawodzila. — Och, panie Lipwig!
Moist zatoczyl sie pod jej ciezarem. Ciagnela go za kolnierzyk tak mocno, ze niewiele brakowalo, by przewrocil sie na podloge, a mysl o tym, ze ktos moglby go zobaczyc na podlodze z panna Maccalariat, byla… no, byla mysla, ktorej po prostu nie dalo sie pomyslec. Glowa musi eksplodowac, zanim dokona takiego wyczynu.
W siwych wlosach miala rozowa spinke w recznie malowane fiolki. Ten widok, o kilka cali od oczu, okazal sie dziwnie niepokojacy.
— Juz dobrze, panno Maccalariat, tylko spokojnie — powtarzal Moist, starajac sie utrzymac rownowage za oboje.
— Och, panie Lipwig!
— Istotnie, to ja, panno Maccalariat — powiedzial z desperacja. — Co moglbym dla pani…
— Pan Aggy mowi, ze nigdy nie odbuduja Urzedu Pocztowego! Mowi, ze lord Vetinari nigdy nie da na to pieniedzy! Och, panie Lipwig! Przez cale zycie marzylam, ze bede tu pracowac za lada! Moja babka nauczyla mnie wszystkiego, kazala mi nawet ssac cytryny, zeby uzyskac wlasciwy wyraz twarzy! Przekazalam tez wszystko mojej corce! Ma taki glos, ze schodzi od niego farba! Och, panie Lipwig!
Moist rozpaczliwie poszukiwal jakiegos miejsca, by ja poklepac — miejsca, ktore nie byloby przemoczone ani nieprzystojne. Zdecydowal sie na ramie. Naprawde, ale to naprawde potrzebowal teraz pana Groata. Pan Groat wiedzial, jak sobie radzic w takich sytuacjach.
— Wszystko bedzie dobrze, panno Maccalariat.
— I biedny pan Groat! — zaszlochala.
— Jak rozumiem, nic mu juz nie grozi. Wie pani, co mowia o Szpitalu Lady Sybil: niektorzy ludzie wychodza z niego zywi.
Naprawde, naprawde mam nadzieje, ze mu sie uda, pomyslal. Bez niego jestem zagubiony.
— To wszystko jest takie okropne, panie Lipwig! — mowila panna Maccalariat, zdecydowana do ostatniej kropli wypic swoj kielich goryczy. — Wszyscy skonczymy na ulicy!
Moist chwycil ja za ramiona i odsunal delikatnie, starajac sie przy tym wypchnac z mysli obraz panny Maccalariat na ulicy.
— Prosze mnie posluchac, panno Maccalariat… Wlasciwie to jak pani na imie?
— Jodyna, panie Lipwig — odparla panna Maccalariat, ocierajac twarz chusteczka. — Ojcu podobalo sie