— Doprawdy? — zdziwil sie Moist. — Wszystko to jest biala plama.
— Jestem tego pewny — zgodzil sie z satysfakcja Patrycjusz. — I bedzie pan mocno zaskoczony, jak sie domyslam, gdy powiem, ze podazala za panem spora grupa ludzi, w tym pan Pompa i dwoch przedstawicieli Strazy Miejskiej?
— Wielkie nieba, naprawde?
— Tak jest. Przez kilka godzin. Przystawal pan kilkakrotnie, by sie pomodlic. Zakladam, ze w celu zyskania wskazowek, ktore w koncu skierowaly panskie kroki do niewielkiej kepy drzew miedzy polami kapusty.
— Doprawdy? Niestety, wspomnienia sa dosc mgliste.
— Straznicy mowia, ze kopal pan jak sam demon. Spora liczba powszechnie szanowanych swiadkow byla obecna w chwili, kiedy lopata uderzyla o wieko skrzyni. Jak slyszalem, „Puls” w nastepnym wydaniu zamiesci obrazki.
Moist milczal. To byl jedyny sposob, by miec pewnosc.
— Jakies komentarze, panie Lipwig?
— Nie, wasza lordowska mosc, wlasciwie nie.
— Hm… Mniej wiecej trzy godziny temu siedzieli tutaj trzej wysocy kaplani trzech waznych religii i dosc oszolomiona niezalezna kaplanka, ktora, jak rozumiem, na zasadzie agencyjnej prowadzi doczesne sprawy Anoi. Wszyscy twierdzili, ze to ich bog czy bogini zdradzila panu miejsce ukrycia zlota. Nie przypomni pan sobie, ktore to z nich?
— Ja tak jakby raczej czulem ten glos, niz go slyszalem — odpowiedzial ostroznie Moist.
— No tak… Nawiasem mowiac, wszyscy byli zdania, ze ich swiatynie powinny otrzymac dziesiecine od tych pieniedzy — dodal. — Wszystkie.
— Szescdziesiat tysiecy dolarow? — oburzyl sie Moist. — To nieuczciwe.
— Musze pochwalic panska sprawnosc myslowej arytmetyki, nawet w obecnym stanie oszolomienia. Z zadowoleniem stwierdzam, ze nie brakuje w niej precyzji — stwierdzil Vetinari. — Radzilbym zlozyc darowizne w wysokosci piecdziesieciu tysiecy dolarow, podzielona na cztery czesci. Jest to przeciez bardzo publiczny, bardzo stanowczy i calkowicie bezsporny dar bogow. Czy nie nalezy skorzystac z okazji do okazania szacunku i wdziecznosci?
Nastapila dluga chwila ciszy. Potem Moist podniosl palec i wbrew wszelkim przeciwnosciom zdolal sie usmiechnac.
— Rozsadna rada, wasza lordowska mosc. Poza tym czlowiek nigdy nie wie, kiedy bedzie potrzebowal modlitwy.
— Otoz to — zgodzil sie Vetinari. — To mniej, niz zadali, ale wiecej, niz sie spodziewaja. Przypomnialem im rowniez, ze pozostale pieniadze zostana wykorzystane dla dobra publicznego. Zostana wykorzystane dla dobra publicznego, prawda, panie Lipwig?
— O tak. Oczywiscie!
— To sie dobrze sklada, bo w tej chwili wciaz znajduja sie w celi u kapitana Vimesa. — Vetinari spojrzal na spodnie Moista. — Widze, ze ma pan jeszcze bloto na swoim pieknym zlotym stroju, poczmistrzu. Pomyslec tylko, ze tyle pieniedzy czekalo zakopane na polu… I nadal nic pan nie pamieta z tego, jak sie pan tam dostal?
Mina Patrycjusza zaczynala dzialac Moistowi na nerwy. Wiesz, pomyslal. Wiem, ze wiesz. I wiesz, ze ja wiem, ze wiesz. Ale ja wiem, ze nie mozesz byc pewny, nie calkiem.
— No… zjawil sie aniol — oswiadczyl.
— Naprawde? Jakiegos szczegolnego rodzaju?
— Rodzaju takich, ktore zjawiaja sie tylko raz. Tak mysle.
— Ach, no tak. Coz, wszystko zatem wydaje mi sie calkiem oczywiste. — Vetinari oparl sie wygodnie. — Nieczesto czlowiek smiertelny doznaje chwili tak cudownego objawienia boskiej mocy, ale kaplani zapewnili mnie, ze takie rzeczy sa mozliwe, a kto moglby wiedziec lepiej od nich? Ktokolwiek zasugeruje, ze te pieniadze byly jakos… pozyskane nieslusznym sposobem, bedzie musial to przedyskutowac z bardzo wzburzonymi kaplanami, a w dodatku, jak podejrzewam, odkryje, ze absolutnie nie da sie zamknac jego kuchennych szuflad. Poza tym ofiarowuje pan te pieniadze miastu… — Uniosl dlon, gdy tylko Moist otworzyl usta, i kontynuowal: — …to znaczy Urzedowi Pocztowemu, wiec nie mozna podnosic kwestii zyskow osobistych. Wydaje sie, ze pieniadze te nie maja wlasciciela, choc do tej pory, ma sie rozumiec, dziewiecset trzydziesci osiem osob pragnelo, bym uwierzyl, ze naleza do nich. Zyjemy przeciez w Ankh-Morpork. A wiec, panie Lipwig, polecam panu odbudowe Urzedu Pocztowego w mozliwie szybkim terminie. Rachunki zostana zaplacone, a ze pieniadze sa praktycznie darem od bogow, nie obciazymy wplywow z podatkow. Brawo, panie Lipwig. Doskonala robota. Niech mi pan nie pozwoli sie zatrzymywac.
Moist dotykal juz dlonia klamki, kiedy znow uslyszal glos za plecami.
— Jeszcze pewna drobnostka, panie Lipwig.
Znieruchomial.
— Tak?
— Przyszlo mi do glowy, ze kwota, jaka bogowie tak wspanialomyslnie uznali za stosowne nam zeslac, czystym przypadkiem jest w przyblizeniu rowna szacunkowej zdobyczy znanego przestepcy, ktorej, o ile mi wiadomo, nie udalo sie odzyskac.
Moist patrzyl nieruchomo na drewniane drzwi przed soba. Dlaczego ten czlowiek rzadzi tylko jednym miastem? — zastanawial sie. Czemu nie wlada calym swiatem? Czy tak traktuje innych ludzi? Jak marionetki. Jedyna roznica polega na tym, ze organizuje wszystko tak, by czlowiek sam pociagal za swoje sznurki.
Odwrocil sie ze starannie nieruchoma twarza. Lord Vetinari przeszedl do swojej planszy.
— Doprawdy, wasza lordowska mosc? Kim byl ten czlowiek? — zapytal Moist.
— Niejaki Albert Spangler, panie Lipwig.
— On nie zyje — stwierdzil Moist.
— Jest pan pewien?
— Tak, wasza lordowska mosc. Bylem przy tym, jak go wieszali.
— Dobrze zapamietane, panie Lipwig — pochwalil Vetinari i przesunal krasnoluda przez cala plansze.
Niech to demony porwa! — krzyczal Moist, ale tylko w pasmie wewnetrznym.
Ciezko pracowal na te pie… no, banki i kupcy ciezko pra… no, gdzies tam ktos ciezko pracowal na te pieniadze, a teraz trzecia ich czesc zostala… no, ukradziona, tylko tak mozna to okreslic.
Moist odczuwal wskutek tego pewnie niepraworzadne oburzenie.
Oczywiscie, wiekszosc i tak przeznaczylby na Urzad Pocztowy, o to przeciez chodzilo, ale da sie przeciez wzniesc calkiem solidny budynek za znacznie mniej niz sto tysiecy dolarow i liczyl na troche dla siebie.
Mimo to czul sie dobrze. Moze to wlasnie bylo to uczucie cudownego, przyjemnego ciepla, o ktorym ludzie tyle opowiadali. Zreszta co by robil z pieniedzmi? I tak nigdy nie mial czasu, by je wydawac. W koncu co moglby kupic geniusz zbrodni? Na rynku brakowalo nadmorskich rezydencji z prawdziwymi strumieniami lawy i w poblizu niezawodnego zrodla piranii. Swiat z cala pewnoscia mogl sie obejsc bez nastepnego Wladcy Ciemnosci, skoro Reacher Gilt tak dobrze sobie radzil. Gilt nie potrzebowal wiezy i obozujacych wokol dziesieciu tysiecy trolli. Wystarczaly mu ksiegi obrachunkowe i bystry umysl. Tak bylo taniej, a wieczorami mogl wychodzic na bankiety.
Przekazanie zlota gliniarzom bylo trudne, ale wlasciwie nie mial wyboru. Zreszta trzymal ich w garsci. Nikt przeciez nie wstanie i nie powie, ze bogowie nie robia takich rzeczy. Owszem, nigdy jeszcze nie robili, ale z bogami nigdy nic nie wiadomo. Z cala pewnoscia, po wydaniu popoludniowej edycji „Pulsu”, pod trzema swiatyniami ustawia sie kolejki.
Sytuacja prezentowala kaplanom pewien filozoficzny problem. Oficjalnie byli przeciwni gromadzeniu sobie skarbow na ziemi, musieli jednak przyznac, ze zawsze dobrze jest miec posladki na koscielnych lawach, stopy w swietych gajach, rece grzechoczace szufladami i palce zanurzane w sadzawkach malych krokodyli. Zdecydowali sie wiec na wyglaszane z plomiennym wzrokiem zaprzeczenia, by cos takiego moglo sie zdarzyc ponownie, a rownoczesnie sugerowali, ze wlasciwie to nigdy nie wiadomo, albowiem niezbadane sa wyroki bogow, prawda? Poza tym petenci stojacy w kolejkach i proszacy w listach o wielkie worki gotowki byli otwarci na sugestie, ze ci najwieksza maja szanse otrzymania laski, ktorzy juz te laske okazali. Przekaz ten docieral do nich juz po kilku