— Chcialbym w to wierzyc. Ale przynajmniej Gilt nie zdola go przekupic.
— Hm… — Vetinari raz czy dwa stuknal laska o podloge. — Czy zaskoczy pana wiadomosc, ze dzis rano w miescie wiekszosc spodziewala sie panskiej wygranej? Pien nigdy nie byl wylaczony z ruchu na dluzej niz tydzien, wiadomosc sekarowa moze dotrzec do Genoi w ciagu kilku godzin, a mimo to ludzie sadza, ze sie panu uda. Nie sadzi pan, ze to zadziwiajace?
— Eee…
— No ale oczywiscie jest pan bohaterem dnia, panie Lipwig — stwierdzil Vetinari, nagle serdecznym tonem. — Jest pan zlocistym poslancem. — Usmiechal sie jak waz. — Mam nadzieje, ze pan wie, co robi. Bo pan wie, co robi, panie Lipwig?
— Wiara przenosi gory, wasza lordowska mosc — odparl Moist.
— Wiele ich jest miedzy nami a Genoa. Zapowiada pan w azecie, ze wyruszy jutro wieczorem?
— Tak jest. Cotygodniowym dylizansem, chociaz w tym kursie nie bedziemy zabierac pasazerow, zeby zmniejszyc ciezar. — Moist patrzyl Patrycjuszowi prosto w oczy.
— Nie zechce pan mi niczego podpowiedziec?
— Ogolnie lepiej bedzie, jesli nie, wasza lordowska mosc.
— Zakladam jednak, ze bogowie nie zostawili jakiegos wyjatkowo szybkiego magicznego konia zakopanego gdzies w okolicy, prawda?
— Nic o tym nie wiem — zapewnil Moist szczerze. — Oczywiscie nigdy nie wiadomo na pewno, dopoki czlowiek sie nie pomodli.
— Tak… — zgodzil sie Vetinari.
Probuje przenikliwego spojrzenia, domyslil sie Moist. Ale przeciez wiemy, jak sobie z nim radzic, prawda? Pozwalamy, zeby przeszlo przez nas…
— Gilt bedzie musial podjac to wyzwanie, oczywiscie — stwierdzil Vetinari. — Ale jest czlowiekiem… pomyslowo zaradnym.
Co wydalo sie Moistowi bardzo ostroznym sposobem powiedzenia „morderczym sukinsynem”. I znowu pozwolil, by slowa przeszly przez niego.
Patrycjusz wstal.
— A wiec do jutra — rzekl. — Nie watpie, ze mozemy liczyc na niewielka ceremonie dla prasy.
— Prawde mowiac, niczego nie planowalem…
— Nie, oczywiscie, ze nie — zgodzil sie Vetinari i rzucil mu cos, co mozna bylo nazwac jedynie… spojrzeniem.
Podobne spojrzenie zyskal Moist od Jima Upwrighta, nim uslyszal:
— No wiec mozemy puscic wiadomosc, przypomniec niektore przyslugi, to dostaniemy dobre konie w zajazdach, panie Lipwig, ale wiesz pan, ze dociagniemy najwyzej do Bzyku? Wtedy trzeba dokonac zmiany. Ale Genoa Express jest naprawde dobry. Znamy chlopakow.
— Na pewno chcesz pan wynajac caly powoz? — zapytal Harry, wycierajac konia. — Bedzie sporo kosztowac, bo musimy puscic jeszcze jeden dla pasazerow. To popularny kurs.
— Dylizans tylko z poczta — powiedzial Moist. — I paru ludzi ochrony.
— Aha, myslisz pan, ze zaatakuja? — zapytal Harry, bez specjalnego wysilku wykrecajac derke do sucha.
— A co myslicie? — spytal Moist.
Bracia spojrzeli na siebie.
— W takim razie ja bede powozil — zdecydowal Jim. — Nie na darmo nazywaja mnie Rurka.
— A poza tym slyszalem, ze w gorach sa bandyci — dodal Moist.
— Bywali — przyznal Jim. — Ale juz nie ma tak wielu.
— Czyli o tyle mniej powodow do zmartwienia — uznal Moist.
— No, nie wiem — powiedzial Jim. — Nigdy nie odkrylismy, co ich przepedzilo.
Zawsze pamietaj, ze tlum, ktory oklaskuje twoja koronacje, jest tym samym tlumem, ktory bedzie oklaskiwal twoja egzekucje.
Ludzie lubia przedstawienia…
…i dlatego zbieraly sie listy do Genoi, po dolarze od sztuki. Mnostwo poczty.
Stanley sprobowal mu wytlumaczyc. Tlumaczyl kilka razy, poniewaz Moist zupelnie tej kwestii nie rozumial.
— Ludzie wysylaja koperty ze znaczkami w kopertach adresowanych do zajazdu dylizansow w Genoi, zeby pierwsza koperte mozna bylo odeslac w drugiej kopercie.
Taki byl szkic wyjasnienia, ktore w koncu zapalilo w mozgu Moista jakies iskry.
— Chca dostac z powrotem te koperty? Po co?
— Bo byly uzyte, sir.
— I przez to sa wartosciowe?
— Nie jestem pewien, w jaki sposob, sir. To tak jak mowilem, sir. Wydaje mi sie, ze niektorzy ludzie nie wierza, ze to prawdziwe znaczki, dopoki nie wykonaly tej pracy, dla ktorej zostaly wymyslone, sir. Pamieta pan ten pierwszy wydruk pensowych znaczkow, ktore musielismy rozcinac nozyczkami? Koperta z takim znaczkiem warta jest dla kolekcjonera dwa dolary.
— Dwiescie razy wiecej niz znaczek?
— Tak to juz jest — stwierdzil Stanley. Oczy mu blyszczaly. — Ludzie wysylaja listy do siebie, zeby je oznaczyc, znaczy ostemplowac, sir. Zeby byly uzyte.
— Mam w kieszeni pare uzywanych chusteczek — odparl zdziwiony Moist. — Myslisz, ze ludzie zechca je kupic za dwiescie razy wiecej, niz kosztowaly?
— Nie, sir — uznal Stanley.
— Wiec dlaczego…?
— Ludzie sie bardzo interesuja, sir. I pomyslalem, ze moglibysmy zrobic caly zestaw znaczkow dla wielkich gildii, sir. Wszyscy kolekcjonerzy beda o nie walczyc, sir. Jak pan mysli?
— To bardzo sprytny pomysl, Stanley. Ten dla Gildii Szwaczek bedzie chyba musial byc sprzedawany w gladkiej brazowej kopercie, co? Cha, cha!
Tym razem Stanley wygladal na zdziwionego.
— Przepraszam, sir?
Moist odkaszlnal.
— Nie, nic. No, widze, ze szybko sie uczysz, Stanley.
Przynajmniej niektorych rzeczy…
— No… Tak, sir. Eee… Nie chce wysuwac sie przed wszystkich, sir…
— Alez wysuwaj sie, Stanley, wysuwaj… — zachecil serdecznie Moist.
Stanley wyjal z kieszeni mala tekturowa okladke i rozlozyl ja delikatnie przed Moistem.
— Troche pomagal mi pan Spools — powiedzial. — Ale wiekszosc zrobilem sam.
To byl znaczek. Mial zoltawo-zielony kolor. Ukazywal — Moist spojrzal uwaznie — pole kapusty z kilkoma budynkami na horyzoncie.
Powachal. Znaczek pachnial kapusta.
No tak…
— Drukowany kapuscianym tuszem i z warstwa kleju produkowanego z brokulow, sir — oswiadczyl z duma Stanley. — Hold dla przemyslu kapuscianego rownin Sto, sir. Mysle, ze to dobry pomysl, sir. Kapusta jest taka popularna, sir. Tyle rzeczy mozna z niej zrobic!
— No, widze, ze…
— Jest zupa kapusniak, piwo z kapusty, kapusciany deser, kapusciane ciasto, krem kapusciany…
— Tak, Stanley, chyba trafiles…