sie nie nudzily. Co mogloby znudzic istote gotowa przez cale lata patrzec na to samo?
Wokol powoli rozpalaly sie wieze. Tylko palac, uniwersytet, gildie i osoby bardzo bogate albo bardzo nerwowe uruchamialy swoje wieze takze nocami. Ale wielki terminal na Tumpie jarzyl sie jak choinka w Noc Strzezenia Wiedzm. Wzory zoltych kwadratow przemieszczaly sie w gore i w dol glownej wiezy. Bezglosne w oddali, mrugajac sygnalami nad wstajaca mgla, rysujac swe konstelacje na tle wieczornego nieba, wieze byly bardziej magiczne niz magia, bardziej czarowne niz czarownictwo.
Moist patrzyl.
No bo czym w koncu jest magia, jesli nie tym, co zdarza sie od pstrykniecia palcami? Chociaz w tym nie ma magii… Ona tkwi raczej w mamrotanych slowach, dziwacznych rysunkach na kartach starych ksiag… W niewlasciwych rekach potrafi byc grozna jak demony, ale nawet w polowie nie tak niebezpieczna, jak gdy jest w rekach wlasciwych. Wszechswiat jest jej pelen — sprawia, ze gwiazdy sa w gorze, a stopy w dole.
Ale to, co dzialo sie teraz… bylo magiczne. Zwykli ludzie wymarzyli to i poskladali, budujac wieze na tratwach, na bagniskach albo na zamarznietych grzbietach gor. Przeklinali, a co gorsza, uzywali logarytmow. Przechodzili w brod rzeki i parali sie geometria. Nie snili w takim sensie, w jakim ludzie zwykle uzywaja tego slowa, ale wyobrazili sobie calkiem inny swiat i skonstruowali go. A z calego tego potu, przeklenstw i matematyki powstalo to… to cos przerzucajace slowa przez swiat i ciche jak swiatlo gwiazd.
Mgla wypelniala teraz ulice, pozostawiajac budynki jak wyspy posrod fal.
Modl sie, powiedziala. W pewnym sensie bogowie byli mu winni przysluge, prawda? Dostali solidna ofiare i wiele niebianskiego uznania za to, ze nie zrobili zupelnie nic.
Ukleknij, powiedziala. To nie byl zart.
Uklakl, zlozyl rece i powiedzial:
— Kieruje te modlitwe do kazdego boga, ktory…
W przerazajacej ciszy zapalila sie wieza sekarowa po drugiej stronie ulicy. Wielkie kwadraty rozblyskiwaly po kolei. Przez chwile Moist widzial przed jedna z przeslon sylwetke latarnika.
Kiedy latarnik zniknal w ciemnosci, wieza zaczela migotac. Stala dosc blisko, by oswietlic dach Urzedu Pocztowego.
Trzy ciemne postacie obserwowaly Moista z drugiego konca dachu. Ich cienie skakaly bezustannie, kiedy zmienialy sie kombinacje swiatel, dwa razy na sekunde. Figury byly ludzkie, a przynajmniej czlekoksztaltne. I szly w jego strone.
Bogowie, na przyklad… bogowie moga byc czlekoksztaltni. I nie lubia, kiedy czlowiek sobie z nich zartuje.
Moist odchrzaknal.
— Bardzo sie ciesze, ze was widze… — wychrypial.
— Ty jestes Moist? — spytala jedna z figur.
— Sluchajcie, ja…
— Mowila, ze bedziesz kleczal — odezwal sie inny czlonek niebianskiego tercetu. — Moze herbaty?
Moist wstal ostroznie. To nie bylo boskie zachowanie…
— Kim jestescie? — zapytal. A osmielony brakiem piorunow dodal: — I co robicie na moim dachu?
— Placimy czynsz — odparla jedna z postaci. — Panu Groatowi.
— Nic mi o was nie powiedzial!
— Na to juz nic nie poradzimy — stwierdzil srodkowy cien. — Zreszta przyszlismy tylko zabrac reszte naszych rzeczy. Przykro nam z powodu tego pozaru. To nie przez nas.
— A jestescie…
— Ja jestem Szalony Al, to jest Normalny Alex, a to Adrian, ktory mowi, ze wcale nie jest szalony, ale nie potrafi tego udowodnic.
— A po co wynajmujecie dach?
Tercet porozumial sie wzrokiem.
— Golebie? — zasugerowal Adrian.
— Zgadza sie, jestesmy milosnikami golebi — zapewnila niewyrazna postac Normalnego Aleksa.
— Przeciez jest ciemno — zauwazyl Moist.
Informacja zostala rozwazona.
— Nietoperze — rzekl Szalony Al. — Probujemy wyhodowac nietoperze pocztowe.
— Nie wierze, zeby nietoperze instynktownie wracaly do domu…
— Tak, to tragiczne, prawda? — zgodzil sie Alex.
— Przychodze tutaj nocami, widze te puste grzedy i z trudem powstrzymuje sie od placzu — westchnal Niezdecydowany Adrian.
Moist spojrzal na mala wieze. Byla mniej wiecej piec razy wyzsza od czlowieka, z dzwigniami sterowniczymi na gladkim panelu niedaleko podstawy. Wygladala na… profesjonalna i czesto uzywana. I przenosna.
— Nie wydaje mi sie, zebyscie hodowali tutaj jakies ptaki — stwierdzil.
— Nietoperze to ssaki — zaprotestowal Alex.
Moist pokrecil glowa.
— Kryjecie sie na dachach, macie wlasna wieze… Jestescie Dymiacym Gnu, prawda?
— Ach, trudno sie dziwic, ze jestes szefem pana Groata — uznal Normalny Alex. — Moze jednak herbaty?
Szalony Al wyjal z kubka golebie piorko. Golebnik wypelnial stechly, duszacy zapach starego guana.
— Trzeba kochac ptaki, zeby tu mieszkac — stwierdzil i pstryknal piorko w brode Normalnego Aleksa.
— I wy je kochacie, co? — mruknal Moist.
— Nie powiedzialem, ze tak, prawda? I wcale tu nie mieszkamy. Po prostu macie wygodny dach.
W golebniku bylo dosc ciasno, choc nie dopuszczano tu golebi. Ale zawsze znajdzie sie taki golab, ktory przegryzie druciana siatke — i teraz wlasnie obserwowal ich z kata oblakanymi malymi oczkami; jego geny pamietaly czas, kiedy byl ogromnym gadem i tych synow malp mogl zalatwic jednym klapnieciem paszczy.
Wszedzie lezaly czesci zdemontowanych mechanizmow.
— Panna Dearheart wam o mnie mowila, prawda? — zapytal Moist.
— Powiedziala, ze nie jestes kompletnym dupkiem — wyjasnil Niezdecydowany Adrian.
— Co w jej ustach jest wielka pochwala — dodal Normalny Alex.
— I powiedziala, ze jestes tak pogiety, ze moglbys przejsc bokiem przez korkociag — dokonczyl Niezdecydowany Adrian. — Ale usmiechala sie, kiedy to mowila.
— To niekoniecznie dobry znak — stwierdzil Moist. — Skad ja znacie?
— Pracowalismy kiedys z jej bratem — wyjasnil Szalony Al. — Nad wieza Mark 2.
Moist sluchal. To byl calkiem obcy swiat.
Normalny Alex i Szalony Al w sekarowym interesie byli starymi ludzmi, bo pracowali w nim od czterech lat. Potem konsorcjum przejelo firme i wylecieli z Wielkiego Pnia tego samego dnia, kiedy Niezdecydowany Adrian wylecial przez komin budynku Gildii Alchemikow. W ich przypadku dlatego, ze powiedzieli, co mysla o nowym kierownictwie, w jego przypadku dlatego, ze nie poruszal sie dostatecznie szybko, kiedy ciecz w zlewce zaczela bulgotac.
Wszyscy trzej zaczeli pracowac nad Drugim Pniem. Zainwestowali nawet pieniadze. Inni takze. Drugi Pien posiadal najrozmaitsze udoskonalenia, byl tanszy w dzialaniu, mial byc szczytem techniki, przewyzszac konkurencje, wspinac sie ku perfekcji i… nalezaloby dodac kilka jeszcze innych okreslen zwiazanych z wysokoscia. A potem John Dearheart, ktory zawsze uzywal liny zabezpieczajacej, wyladowal na polu kapusty i to byl koniec Drugiego Pnia.
Od tego czasu cala trojka wykonywala najrozmaitsze zajecia dostepne nowym kwadratowym kolkom w swiecie starych okraglych otworow, ale co noc w gorze sekary rozblyskiwaly wiadomosciami. Byly tak bliskie, tak kuszace, tak… dostepne. Wszyscy wiedzieli w jakis mglisty, na wpol zrozumialy sposob, ze doszlo do kradziezy — miala wszystkie atrybuty kradziezy oprocz nazwy. Wielki Pien nalezal do wrogow.
Dlatego zalozyli nieformalna mala firme wykorzystujaca Pien bez jego wiedzy.