— Ty? A co ty wiesz o kodach sekarow? — mruknal Niezdecydowany Adrian.
— Cenie swoja ignorancje — odparl Moist. — Za to znam sie na ludziach. Wy myslicie o tym, jak chytrze zagrac kodami. Ja mysle o tym, co ludzie widza…
Posluchali. Poklocili sie. Odwolali sie do matematyki. A nad nimi wciaz plynely slowa.
— No dobrze, dobrze — przyznal w koncu Normalny Alex. — Technicznie moze sie to udac, ale ludzie z Pnia musieliby byc glupi, zeby do tego dopuscic.
— Oni przeciez beda mysleli o kodach — wyjasnil Moist. — A ja potrafie robic z ludzi glupkow. To moj zawod.
— Myslalem, ze z zawodu jestes poczmistrzem — zdziwil sie Niezdecydowany Adrian.
— A tak. W takim razie to moje powolanie.
Dymiace Gnu spojrzalo po sobie.
— To calkiem szalony pomysl… — usmiechnal sie Szalony Al.
— Ciesze sie, ze sie wam podoba — zapewnil Moist.
Sa takie dni, kiedy czlowiek po prostu musi poswiecic nocny sen. Ale Ankh-Morpork nie zasypia nigdy; miasto najwyzej drzemie, a i tak kolo trzeciej w nocy budzi sie, by wypic szklanke wody.
W srodku nocy mozna kupic praktycznie wszystko. Drewno? Zaden klopot. Moist zastanawial sie, czy istnieja wampirzy stolarze, spokojnie wykonujacy wampirze krzesla. Plotno? Z cala pewnoscia byl w miescie ktos taki, kto budzil sie przed switem, by wyjsc do toalety, i myslal: „Teraz tak naprawde przydaloby mi sie pare tysiecy lokci kwadratowych plotna sredniej grubosci”. I w dokach otwarte sklady czekaly, by zaspokoic te gwaltowna potrzebe.
Kiedy wyruszali do wiezy, padala uparta mzawka. Moist powozil, a tamci siedzieli z tylu i klocili sie o trygonometrie. Moist staral sie nie sluchac — gubil sie przy niemadrej matematyce.
Zabic Wielki Pien… Och, wieze pozostana, ale mina miesiace, zanim uda sie je naprawic. Kompania upadnie. Nikt nie dozna szkody, zapewnilo Gnu. Mieli na mysli ludzi w wiezach.
Pien stal sie potworem pozerajacym ludzi. Obalenie go bylo kuszaca idea. Gnu mialo mnostwo pomyslow, co powinno powstac w jego miejsce — cos szybszego, tanszego, prostszego, skuteczniejszego, wykorzystujacego specjalnie hodowane chochliki…
Cos jednak Moista dreczylo. Gilt mial racje, mial jak demony. Jesli ktos chcial przeslac wiadomosc na piecset mil i bardzo, bardzo szybko, Pien byl wlasciwym wyborem. Jesli czlowiek chcial ja opakowac i obwiazac wstazeczka, potrzebowal Urzedu Pocztowego.
Moist lubil Gnu. Mysleli w odswiezajaco inny sposob; jakakolwiek klatwa by zawisla nad kamiennymi murami starej wiezy, z pewnoscia nie wplynie na takie umysly jak ich — byly zaszczepione, chronione przed obledem tym, ze przez caly czas sa troche zwariowane. Sygnalisci sekarowi wzdluz calego Pnia byli… innym rodzajem ludzi. Oni nie wykonywali po prostu swojej pracy, oni nia zyli.
Ale Moist wciaz myslal o wszystkich zlych rzeczach, ktore moga sie wydarzyc bez semaforow. Pewnie, zdarzaly sie czesto przed semaforami, ale to jednak nie to samo.
Zostawil ich, pilujacych i stukajacych mlotkami w kamiennej wiezy, a sam, pograzony w myslach, wrocil do miasta.
Rozdzial trzynasty
Brzeg koperty
Mustrum Ridcully, nadrektor Niewidocznego Uniwersytetu, opuscil kij i wymierzyl starannie.
Biala bila trafila w czerwona, ktora potoczyla sie wolno do luzy. Bylo to trudniejsze, niz sie wydaje, poniewaz wiecej niz polowa stolu bilardowego sluzyla nadrektorowi do segregowania dokumentacji[11]. By dotrzec do otworu, bila musiala przetoczyc sie przez kilka stert papierow, kufel, czaszke z cieknaca swieca i mnostwo popiolu z fajki. Tak uczynila.
— Swietnie, panie Stibbons — pochwalil Ridcully.
— Nazywam to przestrzenia suknowa — wyjasnil z duma Myslak Stibbons.
Kazda organizacja potrzebuje kogos, kto wie, co sie dzieje, dlaczego i kto to robi. W NU te funkcje realizowal Myslak Stibbons, ktory czesto wolalby, zeby to byl ktos inny. W tej chwili przebywal tu w swej roli kierownika niewskazanych zastosowan magii, a jego ogolnym celem bylo dopilnowanie, by budzet jego zakladu zyskal aprobate. Temu sluzyl pek grubych rur, ktore spod starego stolu bilardowego przez dziure w scianie opadaly na trawnik i dalej prowadzily do budynku Magii Wysokich Energii, gdzie — Myslak westchnal — ta drobna sztuczka pochlaniala czterdziesci procent czasu runicznego Hexa, uniwersyteckiej machiny myslacej.
— Niezla nazwa — pochwalil Ridcully i wykonal kolejny strzal.
— Jak w przestrzeni fazowej? — podpowiedzial z nadzieja Myslak. — Kiedy bila ma zderzyc sie z przeszkoda, ktora nie jest inna bila, Hex przemieszcza ja do teoretycznego wymiaru rownoleglego, gdzie znajdzie niezajeta plaska powierzchnie. Podtrzymuje jej szybkosc i obroty do chwili, kiedy zdola przeniesc ja z powrotem do naszego wymiaru. To niezwykle trudny i skomplikowany przyklad zaklinania w czasie nierzeczywistym…
— Tak, tak, bardzo dobrze — pochwalil Ridcully. — Cos jeszcze, panie Stibbons?
Myslak zajrzal do notesu.
— Przyszedl uprzejmy list od lorda Vetinariego, ktory w imieniu miasta zwraca sie z prosba, by uniwersytet podczas naboru rozwazyl uwzglednienie, och, dwudziestu pieciu procent mniej zdolnych studentow.
Ridcully trafil do luzy czarna, ktora przetoczyla sie przez plik uniwersyteckich zarzadzen.
— Nie mozemy pozwolic, zeby gromada sklepikarzy i rzeznikow tlumaczyla uniwersytetowi, jak ma dzialac — oswiadczyl stanowczo, mierzac do czerwonej. — Prosze im podziekowac za zainteresowanie i przekazac, ze bedziemy kontynuowac nasza praktyke przyjmowania stu procent absolutnych i kompletnych tepakow, jak zwykle. Bierzemy tepych, wypuszczamy ostrych, tak sie to dzieje na NU! Jeszcze cos?
— Tylko ta wiadomosc na dzisiejszy wyscig, nadrektorze!
— A tak, wiadomosc… Co powinienem zrobic, panie Stibbons? Slyszalem, ze ludzie wysoko obstawiaja Urzad Pocztowy.
— Tak, nadrektorze. Twierdza, ze bogowie sa po stronie pana Lipwiga.
— A bogowie robia zaklady? — zapytal Ridcully, obserwujac z satysfakcja, jak kula materializuje sie po drugiej stronie zapomnianej kanapki z szynka.
— Nie wydaje mi sie, nadrektorze. On w zaden sposob nie moze wygrac.
— To jest ten chlopak, ktory uratowal kota?
— Wlasnie on, nadrektorze. Rzeczywiscie.
— Zuch. A co sadzimy o Wielkim Pniu? Banda liczykrupow, jak slyszalem. Zabijali ludzi na tych swoich wiezach. Gosc w pubie mowil mi, ze duchy martwych sygnalistow przesladuja Pien. Sprobuje uderzyc rozowa.
— Tak, slyszalem o tym, nadrektorze. Uwazam, ze to taka miejska legenda.
— Wedruja z jednego konca Pnia na drugi, tak mowil. Zreszta to calkiem niezly sposob na spedzenie wiecznosci. W gorach trafiaja sie naprawde wspaniale widoki. — Nadrektor zamilkl nagle, a jego wielkie oblicze wykrzywilo sie w namysle. — „Wielki Przewodnik po Rozmaitych Wymiarach” Haruspeksa — powiedzial w koncu.
— Slucham, nadrektorze?
— To ta wiadomosc — wyjasnil Ridcully. — Nikt nie mowil, ze to ma byc list, prawda? — Machnal reka nad koncem kija, na ktorym wyrosla swieza warstwa kredowego proszku. — Dajcie im po jednym egzemplarzu nowego wydania. Maja dotrzec do naszego czlowieka w Genoi… jak mu bylo, jak mu… takie zabawne imie…