wymachujacy kopertami. Staral sie bardzo, zeby podpisac wszystkie.

— Duzo dodatkowej poczty do Genoi, sir! — zawolal pan Groat, przeciskajac sie przez tlum. — Nigdy jeszcze nie widzialem niczego podobnego, sir. Nigdy!

— Doskonale, brawo — mruknal Moist.

— I poczty do bogow tez przyjelismy wiecej.

— Milo mi to slyszec, panie Groat.

— Mamy pierwsze znaczki Sto Lat, sir! — zawolal Stanley, machajac nad glowa plikiem arkuszy. — Pierwsze wydruki az sie roja od bledow!

— Gratuluje — rzekl Moist. — Ale musze isc i przygotowac kilka drobiazgow.

— Ach, no tak! — Pan Groat mrugnal porozumiewawczo. — „Kilka drobiazgow”, tak? Jak pan sobie zyczy, sir. Przejscie, prosze! Poczmistrz idzie!

Groat mniej wiecej skutecznie oczyscil droge. Moist szedl, usilujac omijac ludzi, ktorzy chcieli, zeby pocalowal ich dzieci, albo zeby urwac mu strzep ubrania na szczescie. W koncu dotarl na swieze powietrze.

Trzymal sie bocznych uliczek, az znalazl lokal, w ktorym podawali calkiem rozsadne podwojne kielbaski z jajkiem sadzonym, bekonem i grzanka. Mial nadzieje, ze jedzenie zastapi sen.

Wszystko wyrywalo sie spod kontroli. Na placu Sator ludzie rozwieszali choragiewki i rozstawiali stragany. Olbrzymi, dryfujacy tlum, tworzacy uliczna populacje Ankh-Morpork, falowal i plynal wokol miasta, a wieczorem mial skoncentrowac sie na placu Sator, gdzie mozna bedzie sprzedawac mu rozne rzeczy.

W koncu Moist zebral sie na odwage i ruszyl do Powiernictwa Golemow. Bylo zamkniete. Do licznych warstw graffiti, pokrywajacych zabita deskami wystawe, dodano kolejne. Pojawilo sie na wysokosci kolan i stwierdzalo kredkami: „Golmy som s kaka”. Przyjemnie bylo widziec, ze piekne tradycje kretynskiej bigoterii przekazywane sa bezsensownie kolejnym pokoleniom.

Siostry Dolly, pomyslal nerwowo. Mieszka u ciotki. Czy kiedykolwiek wspomniala, jak ta ciotka sie nazywa?

Pobiegl w tamta strone.

Siostry Dolly byly kiedys osobna wioska, zanim jeszcze miasto rozroslo sie i przetoczylo przez nia. Mieszkancy nadal uwazali sie za innych niz pozostali; mieli wlasne obyczaje — Poniedzialek Psich Kupek albo W Gore Igly — i praktycznie wlasny jezyk. Moist tego nie wiedzial. Wedrowal waskimi alejkami, wygladajac… czego? Kolumny dymu?

Wlasciwie to calkiem niezly pomysl.

Osiem minut pozniej stanal przed domem i zaczal dobijac sie do drzwi. Otworzyla sama i spojrzala na niego zdziwiona.

— Jak? — spytala tylko.

— Sklepy tytoniowe — wyjasnil. — Niewiele kobiet w tej okolicy pali setke dziennie.

— No wiec czego chcesz, panie Madralo?

— Jesli mi pomozesz, odbiore Giltowi wszystko, co ma — oswiadczyl Moist. — Pomoz. Prosze. Obiecuje. Na moj honor czlowieka calkowicie niegodnego zaufania.

To przynajmniej wzbudzilo u niej przelotny usmiech, niemal natychmiast zastapiony zwyklym wyrazem glebokiej podejrzliwosci. Potem najwyrazniej zostala rozstrzygnieta jakas wewnetrzna walka.

— Lepiej wejdz do srodka — powiedziala panna Dearheart i szeroko otworzyla drzwi.

Salonik byl niewielki, ciemny i ciasny od szacownosci. Moist przysiadl na brzegu krzesla, starajac sie niczego nie dotykac. W skupieniu nasluchiwal kobiecych glosow w korytarzu. Po chwili panna Dearheart wrocila i zamknela za soba drzwi.

— Mam nadzieje, ze twoja rodzina nie ma nic przeciw temu — odezwal sie Moist. — Ja…

— Powiedzialam, ze chodzi o zaloty — odparla. — Do tego sluza saloniki. Warto bylo zobaczyc te lzy radosci i nadziei na twarzy mojej matki. A teraz mow, czego chcesz.

— Opowiedz o swoim ojcu — poprosil Moist. — Musze wiedziec, jak tamci przejeli Wielki Pien. Masz jeszcze jakies papiery?

— Nic ci z tego nie przyjdzie. Prawnik przejrzal wszystko i powiedzial, ze trudno bedzie otworzyc sprawe…

— Zamierzam zwrocic sie do wyzszej instancji.

— Chodzi o to, ze nie mozemy udowodnic wielu rzeczy, tak naprawde udowodnic… — zaprotestowala.

— Ja nie musze — zapewnil ja Moist.

— Prawnik mowil, ze potrzebne sa cale miesiace pracy… — ciagnela, jakby koniecznie chciala znalezc jakas luke.

— Postaram sie, zeby ktos inny za nia zaplacil. Masz ksiegi? Rejestry? Cokolwiek w tym rodzaju?

— Ale co zamierzasz zrobic?

— Lepiej zebys nie wiedziala. Naprawde lepiej. Wiem, co robie, Iglo. Ale ty nie powinnas.

— No, jest takie wielkie pudlo z papierami — przyznala z wahaniem. — Chyba moglabym, no, tak jakby… zostawic je tutaj, kiedy bede sprzatac.

— Dobrze.

— Ale czy moge ci zaufac?

— W tej sprawie? Bogowie, nie! Twoj ojciec zaufal Giltowi i sama wiesz, jak sie to skonczylo. Na twoim miejscu w zyciu bym sobie nie zaufal. Ale na swoim miejscu, juz tak.

— Zabawne, panie Lipwig, lecz coraz bardziej panu ufam, kiedy pan opowiada, jak bardzo nie nalezy panu ufac.

Moist westchnal.

— Tak, Iglo, wiem. Paskudna sprawa, co? Potrafie rozmawiac z ludzmi. Mozesz przyniesc to pudlo?

Tak uczynila, ze zdziwieniem marszczac czolo.

Zajelo mu to cale popoludnie, a w koncu i tak nie byl pewien, ale zapelnil bazgrolami maly notes. To bylo jak szukanie piranii w rzece porosnietej zielskiem. Na dnie lezaly kosci. Czasem czlowiek mial wrazenie, ze dostrzega srebrzysty blysk, ale nie mogl byc pewien, ze zobaczyl rybe. Jedynym sposobem przekonania sie byl skok do wody.

O wpol do piatej plac Sator byl zatloczony.

Wspaniala cecha zlotego stroju i skrzydlatej czapki bylo to, ze kiedy Moist je zdjal, nie byl juz soba. Stawal sie calkiem nijakim osobnikiem w nierzucajacym sie w oczy ubraniu i z twarza, ktora mozna by mgliscie kojarzyc jako juz kiedys widziana.

Szedl miedzy ludzmi, kierujac sie do Urzedu Pocztowego. Nikt nawet nie spojrzal na niego po raz drugi. W sposob, jakiego nie uswiadamial sobie az do teraz, byl calkiem samotny. Zawsze byl samotny. To jedyna metoda zapewnienia sobie bezpieczenstwa.

Klopot polegal na tym, ze tesknil za zlotym strojem. Wszystko wlasciwie bylo gra. Ale Czlowiek w Zlotym Stroju to dobra rola. Nie chcial byc kims, o kim sie zapomina, kims tylko o krok powyzej cienia. Pod skrzydlata czapka mogl dokonywac cudow, a przynajmniej sprawic, ze wygladaly jak dokonane cuda, co jest praktycznie rownie dobre.

Bedzie musial dokonac cudu w ciagu najblizszej godziny czy dwoch. To pewne.

No coz…

Obszedl Urzad Pocztowy od tylu i juz mial sie wsliznac do srodka, kiedy w cieniu odezwal sie ktos:

— Lej…

— Podejrzewam, ze masz na mysli „Hej” — odpowiedzial Moist.

Normalny Alex wyszedl z cienia. Ubrany byl w kurtke Wielkiego Pnia i wielki helm z rogami.

— Troche wolno nam idzie z plotnem… — zaczal.

— Skad ten helm? — zdziwil sie Moist.

— To maskowanie.

— Wielki rogaty helm?

— Tak. Jestem w nim tak bardzo zauwazalny, ze nikt sie nie domysla, ze staram sie pozostac niezauwazony, wiec nawet sie nie stara mnie zauwazyc.

— Tylko czlowiek bardzo inteligentny moglby wpasc na taki pomysl — stwierdzil ostroznie Moist. — Co sie dzieje?

— Potrzebujemy wiecej czasu — oswiadczyl Alex.

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату