— Co? Wyscig startuje o szostej!
— Nie bedzie dosc ciemno. Nie damy rady postawic zagla przed wpol do siodmej, minimum. Wczesniej nas zauwaza, jak tylko wystawimy glowy nad parapetem.
— Nie, daj spokoj! Wieze sa za bardzo oddalone!
— Ale ludzie na drodze nie sa — stwierdzil Alex.
— Niech to!
Moist calkiem zapomnial o drodze. A przeciez wystarczy, by ktos pozniej opowiedzial, ze widzial ludzi w starej magicznej wiezy…
— Sluchaj, jest gotowy do podniesienia — zapewnil Alex, obserwujac jego twarz. — Kiedy juz bedziemy na gorze, mozemy pracowac szybko. Potrzebujemy tylko pol godziny ciemnosci, moze pare minut wiecej.
Moist przygryzl warge.
— Dobra. Chyba dam rade. Wracaj i pomoz tamtym. Ale nie zaczynajcie, dopoki do was nie dotre, rozumiesz? Zaufaj mi!
Czesto to powtarzam, pomyslal, kiedy Alex odszedl pospiesznie. Mam nadzieje, ze naprawde zaufaja.
Poszedl do swojego gabinetu. Wlozyl zloty stroj. Czekala go praca. Nudna, ale trzeba bylo ja wykonac… wiec wykonal.
O wpol do szostej zatrzeszczaly deski i do gabinetu wkroczyl pan Pompa, ciagnac za soba miotle.
— Wkrotce Nastapi Czas Rozpoczecia Wyscigu, Panie Lipvig — oznajmil.
— Musze dokonczyc pare spraw — odparl Moist. — Mam tu listy od budowniczych i architektow, a ktos chce tez, zebym wyleczyl mu kurzajki… Naprawde musze zalatwic te papiery, panie Pompa.
W samotnosci kuchni Reachera Igor starannie napisal list pozegnalny. Nalezalo przestrzegac pewnych norm. Czlowiek nie wynosil sie jak zlodziej noca. Nalezalo sprzatnac, dopilnowac, by spizarnia byla dobrze zaopatrzona, pozmywac naczynia, a z pudelka z pieniedzmi na zakupy wziac dokladnie tyle, ile pracodawca byl winien.
Wlasciwie szkoda. To byla niezla posada. Gilt nie wymagal od niego ciezkiej pracy, a Igorowi podobalo sie terroryzowanie innych sluzacych. No, przynajmniej wiekszosci.
— To takie smutne, ze pan odchodzi, panie Igorze — oswiadczyla pani Glowbury, kucharka.
— Nic fie nie poradzi, pani Glowbury — westchnal Igor. — Bede tefknil za pani zapiekanka z watrobki i cynaderek, to pewne. Ferce mi rofnie, kiedy widze kobiete, ktora naprawde potrafi cof przygotowac z reftek.
— Wydziergalam to dla pana, panie Igorze.
Kucharka z zaklopotaniem wreczyla mu niewielka paczuszke. Igor otworzyl ostroznie i rozwinal kominiarke w biale i czerwone pasy.
— Pomyslalam, ze ogrzeje panu glowke… — Pani Glowbury chlipnela zarumieniona.
Przez chwile Igor walczyl ze soba. Lubil i szanowal kucharke. Nigdy jeszcze nie widzial, zeby kobieta tak sprawnie poslugiwala sie nozami… Czasami trzeba zapomniec o Kodeksie Igorow.
— Pani Glowbury, mowila pani chyba, ze ma fioftre w Quirmie?
— To prawda, panie Igorze.
— No wiec teraz jeft bardzo dobry moment, zeby wybrac fie do niej z wizyta — oswiadczyl stanowczo Igor. — Profe nie pytac dlaczego. Do widzenia, droga pani Glowbury. Bede cieplo wfpominal pani watrobe.
Pozostalo jeszcze dziesiec minut do szostej.
— Jesli Wyjdzie Pan Teraz, Panie Lipvig, Zdazy Pan Akurat Na Czas — zadudnil z kata golem.
— To praca niezwykle wazna dla miasta, panie Pompa — odparl surowo Moist, czytajac kolejny list. — Okazuje praworzadnosc i dbalosc o swoje obowiazki.
— Tak, Panie Lipvig.
Wytrzymal tak do dziesiec po szostej, poniewaz pieciu minut potrzebowal, by nonszalanckim spacerem dotrzec na plac. Z czlapiacym z tylu golemem, bedacym czyms zblizonym do antytezy nonszalancji i spaceru, zostawil Urzad Pocztowy za soba.
Tlum na placu Sator rozstapil sie przed nim. Zabrzmialy oklaski, a tu i tam smiechy, kiedy ludzie zobaczyli miotle na jego ramieniu. Byla pomalowana w gwiazdki, wiec musiala byc magiczna. Na takich wierzeniach buduje sie fortuny.
Gra w trzy karty… W pewnym sensie byla to cala galaz wiedzy. Oczywiscie pomagalo, jesli czlowiek nauczyl sie trzymac te trzy karty w luzno ulozonej talii — to wlasciwie bylo kluczem. Moist dobrze te umiejetnosc opanowal, ale zwykle mechaniczne sztuczki uznawal za troche nudne i troche ponizej jego zdolnosci. Istnialy tez inne sposoby — sposoby wprowadzania w blad, odwracania uwagi, budzenia gniewu. Gniew zawsze jest dobry. Rozgniewani ludzie popelniaja bledy.
Posrodku placu zostalo troche miejsca wokol dylizansu, na ktorego kozle siedzial dumny Jim Rurka. Konie az lsnily, sciany powozu skrzyly sie w blasku pochodni. Ale grupa stojaca wokol skrzyla sie stanowczo mniej.
Byly tam dwie osoby z Pnia, kilku magow i oczywiscie Otto Chriek, ikonografik. Odwrocili sie i powitali Moista z twarzami wyrazajacymi emocje od ulgi po gleboka podejrzliwosc.
— Rozwazalismy juz dyskwalifikacje, panie Lipwig — rzekl z surowa mina Ridcully.
Moist oddal miotle panu Pompie.
— Prosze o wybaczenie, nadrektorze — powiedzial. — Sprawdzalem projekty nowych znaczkow i kompletnie stracilem poczucie czasu. O, dobry wieczor, profesorze Pelc.
Profesor chorobliwej bibliomancji usmiechnal sie szeroko i uniosl sloik.
— Jest tez profesor Goitre — oswiadczyl. — Staruszek uznal, ze chetnie zobaczy, o co jest tyle halasu.
— A to jest pan Pony z Wielkiego Pnia — przedstawil Ridcully.
Moist uscisnal mechanikowi reke.
— Pan Gilt z panem nie przyszedl? — spytal i mrugnal.
— On, tego… Przyglada sie ze swojego powozu — odparl Pony, zerkajac na Moista nerwowo.
— No wiec, skoro obaj panowie juz jestescie, pan Stibbons wreczy kazdemu z was egzemplarz wiadomosci — oznajmil nadrektor. — Panie Stibbons…
Przekazano dwa pakunki. Moist otworzyl swoj i wybuchnal smiechem.
— Ale to ksiazka — zaprotestowal pan Pony. — Cala noc zajmie nam kodowanie… I te wykresy!
No dobrze, pora zaczynac, pomyslal Moist i przesunal sie niczym kobra. Wyjal ksiazke z reki zaskoczonego Pony’ego, przejrzal szybko, zlapal plik kartek i wyrwal je, slyszac sykniecia gapiow.
— Prosze bardzo, drogi panie — rzekl, oddajac kartki. — To jest wasza wiadomosc. Strony od 79 do 128. My doreczymy pozostala czesc ksiazki, a adresat pozniej dolaczy do niej te strony, jesli dotra! — Wyczul, ze profesor Pelc patrzy na niego gniewnie, wiec dodal szybko: — Jestem pewien, ze da sie to naprawic bez sladu.
To byl glupi gest, ale pelen rozmachu, glosny, smieszny i okrutny, a jesli Moist nie potrafilby zwrocic na siebie uwagi tlumu, to chyba nie bylby soba. Pan Pony cofnal sie, sciskajac wyrwany rozdzial.
— Nie chodzilo mi…
Moist przerwal mu:
— Mamy bardzo duzy powoz na taka mala ksiazke.
— Chodzi o to, ze obrazki strasznie dlugo trzeba kodowac… — zaprotestowal pan Pony.
Nie byl przyzwyczajony do takich reakcji. Maszyny nie odszczekuja.
Moist przywolal na twarz wyraz szczerej troski.
— Tak, to rzeczywiscie wydaje sie niesprawiedliwe — przyznal. Zwrocil sie do Myslaka Stibbonsa. — Nie sadzi pan, ze to niesprawiedliwe, panie Stibbons?
Mag byl wyraznie zaskoczony.
— Ale kiedy juz je przekoduja, potrzeba tylko kilku godzin, zeby przekazac wszystko do Genoi…
— Mimo to bede sie upieral — oswiadczyl Moist. — Nie chcemy nieuczciwej przewagi. Zsiadaj, Jim! — zawolal do woznicy. — Damy sekarom troche forow. — Spojrzal na Myslaka i pana Pony’ego z mina sugerujaca niewinna chec niesienia pomocy. — Czy godzina wystarczy, panowie?