podobna do okretowego masztu, byc moze z powodu lin, ktore ja podtrzymywaly. Grzechotaly lekko w slabym wietrze.
— Musiales kogos zdenerwowac — ciagnal Adrian, gdy dwaj pozostali troche sie uspokoili. — Dwadziescia minut temu przeslali wiadomosc od samego Gilta. Mowil, ze ta glowna pojdzie po dupleksie, nalezy dolozyc wszelkich staran, by w niczym jej nie zmienic, ze nie bedzie zadnego ruchu, dopoki on nie wyda polecenia restartu. I ze osobiscie wyrzuci cala zaloge kazdej wiezy, ktora nie bedzie scisle przestrzegac tych instrukcji.
— To tylko pokazuje, jak Wielki Pien dba o ludzi… — mruknal Moist.
Niezdecydowany Adrian i Szalony Al przeszli do wielkiej ramy i zaczeli odwiazywac liny z zaczepow.
No dobrze, uznal Moist. Do roboty…
— Jest jedna zmiana w planie — powiedzial i nabral tchu. — Nie posylamy Dzieciola.
— Jak to? — zdumiony Adrian wypuscil swoja line. — Przeciez taki byl plan!
— To by zniszczylo Pien.
— No tak, to wlasnie zaplanowalismy — przypomnial Al. — Gilt tak jakby wymalowal sobie na portkach „kopnij mnie”! Przeciez Pien sie sypie sam z siebie. To od poczatku mial byc tylko eksperyment. Mozemy go odbudowac lepszy i szybszy!
— Jak? — zapytal Moist. — Skad sie wezma pieniadze? A ja znam sposob zniszczenia kompanii, ale pozostawienia wiez. Ukradziono je Dearheartowi i jego partnerom. Moge je zwrocic! Ale jedyny sposob, by zbudowac lepsza linie wiez, to zostawic stare nienaruszone. Pien musi zarabiac!
— Cos takiego powiedzialby Gilt! — warknal Al.
— Bo to prawda! Alex, ty jestes normalny, wytlumacz mu! Trzeba utrzymac dzialajacy Pien, wymieniac po jednej wiezy, nie stracic zadnego kodu! — Machnal reka w strone ciemnosci. — Ci ludzie w wiezach chcieliby byc dumni z tego, co robia. Tak? To ciezka praca, za ktora marnie im placa, ale oni i tak zyja dla przerzucania kodu. Tak? Firma ich wykorzystuje, kaze harowac nad sily, a oni nadal przerzucaja kod!
Adrian szarpnal za line.
— Hej, plotno sie zacielo! — oznajmil, zwracajac sie ogolnie do wiezy. — Musialo o cos zaczepic, kiedy je zwijalismy…
— Och, jestem pewien, ze Dzieciol bedzie skuteczny. — Moist brnal dalej. — Moze nawet uszkodzic dostatecznie wiele wiez na czas dostatecznie dlugi. Ale Gilt wykreci sie ze wszystkiego! Nie rozumiecie? Bedzie krzyczal o sabotazu!
— Co z tego? — spytal Szalony Al. — W ciagu godziny zapakujemy to wszystko na woz i nikt sie nie dowie, ze tu bylismy.
— Wejde tam i sprobuje je uwolnic, co? — zaproponowal Niezdecydowany Adrian, szarpiac za plotno.
— Powiedzialem, ze to sie nie uda. — Moist machnal na niego reka. — Sluchaj pan, panie Al, tej sprawy nie da sie zalatwic ogniem. Trzeba ja zalatwic slowami. Powiemy swiatu, co sie stalo z Pniem.
— Rozmawiales o tym z Zabojca? — spytal Alex.
— Tak — odarl Moist.
— Niczego nie udowodnisz — ciagnal Alex. — Slyszelismy, ze wszystko bylo legalne.
— Watpie. Ale to nie ma znaczenia. Niczego nie musze udowadniac. Powiedzialem, tu chodzi o slowa. Mozna je znieksztalcic, mozna tkac je w ludzkich glowach, zeby mysleli tak, jak chcemy, zeby mysleli. Poslemy wlasna wiadomosc i wiecie co? Chlopcy w wiezach beda chcieli ja przekazac, a kiedy ludzie ja poznaja, beda chcieli w nia uwierzyc, poniewaz beda chcieli zyc w swiecie, w ktorym to jest prawda. To moje slowa przeciwko slowom Gilta, ale ja jestem w tym lepszy od niego. Moge go zalatwic jednym zdaniem, panie Szalony, i zostawic wszystkie wieze na miejscu. I nikt nigdy sie nie dowie, jak to sie stalo…
Za nimi zabrzmial krotki krzyk i szelest rozwijajacej sie szybko tkaniny.
— Zaufajcie mi — poprosil Moist.
— Nigdy nie bedziemy mieli takiej szansy — odparl Szalony Al.
— No wlasnie!
— Na kazde trzy dzialajace wieze zginal jeden czlowiek — powiedzial Szalony Al. — Wiedziales o tym?
— Wiesz, ze nie umra naprawde, dopoki zyje Pien — stwierdzil Moist. Strzelil na slepo, ale chyba trafil. Czul to. Nie zwalnial wiec. — On zyje, dopoki przerzucany jest kod, a oni zyja razem z nim, zawsze Wracajac do Domu. Chcesz to zatrzymac? Nie mozesz! A ja nie chce! Ale moge zatrzymac Gilta! Zaufajcie mi!
Plotno wisialo jak wielki zagiel, calkiem jakby ktos zamierzal odplynac wieza. Mialo osiemdziesiat stop wysokosci i trzydziesci szerokosci. Poruszalo sie lekko na wietrze.
— Gdzie Adrian? — spytal Moist.
Popatrzyli na zagiel. Podbiegli do krawedzi wiezy. Spojrzeli w ciemnosc na dole.
— Adrian? — odezwal sie niepewnie Szalony Al.
— Tak? — odpowiedzial mu glos z dolu.
— Co tam robisz?
— Wiecie, no… Tak sie obijam… A sowa wyladowala mi na glowie.
Cos sie rozdarlo obok Moista — to Normalny Alex wycial w plotnie otwor.
— Idzie! — wykrzyknal.
— Co idzie? — zapytal Moist.
— Wiadomosc! Nadaja z wiezy 2! Popatrz!
Alex sie odsunal, a Moist wyjrzal przez szczeline na miasto. W oddali migotala wieza.
Szalony Al podszedl do zmniejszonej o polowe tablicy przeslon i chwycil dzwignie.
— No dobrze, panie Lipwig, posluchajmy panskiego planu — rzekl. — Alex, pomoz mi, co? Adrian ty… no, trzymaj sie, dobra?
— Probuje wcisnac mi martwa mysz do ucha — poskarzyl sie glos z dolu.
Moist zamknal oczy, uporzadkowal mysli, ktore od wielu godzin brzeczaly mu w glowie, i zaczal mowic.
Z tylu i nad nim wielka plachta materialu akurat wystarczala, by zablokowac wzajemna obserwacje dwoch odleglych wiez. O polowe mniejsza wieza Dymiacego Gnu miala akurat wlasciwy rozmiar, by z nastepnej w linii wygladac jak normalna, lecz stojaca o wiele dalej. A noca widac tylko swiatla…
Sekary przed nim dygotaly w rytmie grzechotu przeslon. W niebo pomknela nowa wiadomosc.
Skladala sie zaledwie z kilkuset slow. Kiedy Moist skonczyl, sekary wystukaly ostatnie kilka liter i zamilkly.
— Przesla ja dalej? — zapytal Moist.
— O tak — zapewnil gluchym glosem Szalony Al. — Przesla… Siedzisz gdzies w gorach i nagle dostajesz taki sygnal? Poslesz go dalej, zeby jak najszybciej pozbyc sie go z wiezy.
— Nie wiem, czy powinnismy uscisnac ci dlon, czy zepchnac cie z muru — stwierdzil posepnie Normalny Alex. — To bylo zle.
— Jaki czlowiek moglby cos takiego wymyslic? — dodal Szalony Al.
— Ja. A teraz wyciagnijmy Adriana, dobrze? — zaproponowal Moist pospiesznie. — A potem lepiej wroce do miasta…
Omniskop to jeden z najpotezniejszych aparatow znanych magii, a zatem i jeden z najmniej uzytecznych.
Moze zobaczyc wszystko, i to bez trudu. Zmuszenie go do zobaczenia czegos to wlasnie kwestia, ktora wymaga cudow. Jest tak duzo Wszystkiego — to znaczy wszystkiego, co moze istniec, bedzie istniec, istnialo czy powinno zaistniec we wszystkich mozliwych wszechswiatach — ze cokolwiek, dowolny wczesniej wskazany obiekt, jest straszliwie trudny do znalezienia. Zanim Hex wyewoluowal thaumarytmy kontrolne, wykonujac w jeden dzien prace, ktora pieciuset magom zajelaby co najmniej dziesiec lat, omniskopow uzywano glownie jako luster, ze wzgledu na ukazywana przez nie piekna czern. To dlatego, jak sie okazalo, ze „nic od ogladania” jest podstawowym skladnikiem wiekszej czesci wszechswiata; wielu magow przycinalo sobie brody, wpatrujac sie w ciemne serce kosmosu.
Istnieja bardzo nieliczne sterowalne omniskopy. Ich produkcja wymaga dlugiego czasu i bardzo duzo kosztuja. A magowie nie palili sie do budowy kolejnych. Omniskopy byly dla nich, zeby mogli podgladac