poruszajacych sie wloskow na karku, kiedy tuz obok nich, do ucha, bardzo delikatnie i ostroznie wsunal sie grot strzaly.

— Tak, prosze pana. Ja mam pytanie — odezwal sie glos z tylu. — Czy pan w ogole slucha wlasnych rad?

Vimes czul ucisk beltu na czaszce i zastanawial sie, jak gleboko dotrze po nacisnieciu spustu. Juz jeden cal to bedzie za daleko.

— Moze stane pod sciana w rozkroku, dobrze? — zaproponowal.

— Tak — warknal sierzant. — Tak, to nam zaoszczedzi troche czasu. Chociaz dla ciebie, kolego, mamy cala noc. Dobra robota, mlodszy funkcjonariuszu. Zrobimy jeszcze z ciebie straznika.

— Tak, dobra robota — przyznal Vimes, patrzac na mlodego czlowieka z kusza.

Ale sierzant juz przystepowal do rozgrzewki.

Bylo pozniej.

Vimes lezal na twardej pryczy w celi i staral sie sprawic, zeby bol zniknal. Nie bylo az tak zle, jak byc moglo. Te petaki nie potrafily nawet porzadnie komus dolozyc. Nie rozumieli, jak czlowiek moze sie przetaczac z ciosami, a w dodatku ciagle wchodzili sobie w droge.

Czy to go bawilo? Nie, bol nie. Z bolu by sie wycofal. Prawde mowiac, z bolu wycofala sie jego swiadomosc. Ale byla taka mala jego czesc, ktora slyszal czasami przy meczacych aresztowaniach po dlugim poscigu, ta czesc, ktora chciala bic i bic, choc ciosy juz dawno odniosly pozadany skutek. Czula wtedy radosc. Nazywal te czastke bestia. Pozostawala w ukryciu, dopoki nie byla potrzebna, a potem, w razie potrzeby, wychodzila naprzod. Przywolywaly ja bol i strach. Golymi rekami zabijal wilkolaki, szalony z wscieklosci i grozy, a gleboko we wnetrzu smakowal krew bestii… a ona wachala powietrze…

— Hej tam, panie Vimes, haha… Zastanawialem sie, kiedy sie zbudzisz.

Usiadl gwaltownie. Cele mialy kraty od strony korytarza, ale takze miedzy soba, poniewaz ci zamknieci w klatkach powinni wiedziec, ze to klatki. A w sasiedniej celi, z rekami pod glowa, lezal na pryczy Carcer.

— No, sprobuj — powiedzial wesolo. — Zlap mnie przez te kraty. Chcesz sprawdzic, jak szybko zjawi sie straznik?

— Przynajmniej ciebie tez wsadzili — mruknal Vimes.

— Nie na dlugo, nie na dlugo. Bo ja pachne rozami, haha. Przybysz, obcy w miescie, bardzo grzeczny dla strazy, tak mu przykro, ze zajmuje czas, tu cos dla panow za wszystkie klopoty… Nie powinienes przeszkadzac strazy w braniu lapowek, panie Vimes. Wszystkim ulatwialy zycie, haha.

— W takim razie zalatwie cie jakos inaczej, Carcer.

Carcer wcisnal palec do nosa, pogmeral chwile, wyjal, krytycznie obejrzal urobek i pstryknal nim w sufit.

— No wiec tutaj sprawa sie komplikuje, panie Vimes. Bo widzisz, mnie tu nie przywloklo czterech gliniarzy. Nie atakowalem straznikow, nie probowalem wedrzec sie na uniwersytet…

— Stukalem tylko do drzwi!

— Wierze ci, panie Vimes. Ale sam wiesz, jakie sa gliny. Wystarczy krzywo na nich popatrzec, a oskarza czlowieka o kazde przestepstwo w ksiazce. To straszne, co moga przypisac uczciwemu obywatelowi, haha.

Vimes wiedzial o tym.

— Czyli masz jakies pieniadze — stwierdzil.

— Pewnie, panie Vimes. Jestem kanciarzem. A najlepsze jest to, ze o wiele latwiej kantowac, kiedy nikt nie wie, z kim ma do czynienia. Za to gliniarstwo zalezy od tego, czy ludzie wierza, ze maja do czynienia z glina. Niezly numer, co? Wiesz, ze wrocilismy do starych dobrych czasow?

— Na to wyglada — przyznal Vimes.

Nie podobala mu sie rozmowa z Carcerem, ale w tej chwili wydawal sie on jedyna rzeczywista osoba.

— A gdzie wyladowales, jesli wolno spytac?

— Na Mrokach.

— Ja tez. Dwoch gosci probowalo mnie tam obrobic. Mnie! Do czego to dochodzi, panie Vimes? Ale mieli przy sobie jakies pieniadze, wiec nie narzekam. Tak, wydaje mi sie, ze bede tutaj bardzo szczesliwy. Aha, nadchodzi jeden z naszych dzielnych chlopcow…

Straznik przeszedl wolno korytarzem, machajac pekiem kluczy. Byl mocno wiekowy — typ gliny, ktoremu zleca sie zadania, gdzie machanie kluczami jest o wiele bardziej prawdopodobne od machania palka. Jego cecha szczegolna byl nos, dwa razy szerszy i o polowe krotszy od przecietnego. Straznik przez chwile przygladal sie Vimesowi, po czym przeszedl do celi Carcera. Otworzyl drzwi.

— Ty. Wyskakuj — polecil.

— Tak jest, prosze pana. Bardzo panu dziekuje. — Carcer podszedl szybko. Wskazal Vimesa. — Lepiej na niego uwazac, wie pan… To zwierze. Porzadni ludzie nie powinni byc zamykani razem z nim, prosze pana.

— Wyskakuj, mowie.

— Juz wyskakuje, prosze pana. Bardzo dziekuje.

I Carcer, rzuciwszy Vimesowi zlosliwy usmieszek, wyskoczyl.

Dozorca zwrocil sie do Vimesa.

— A ty jak sie nazywasz, hnah?

— John Keel — odparl Vimes.

— Tak?

— Tak, i juz mi dokopali. Uczciwie trzeba przyznac. A teraz chcialbym juz isc.

— Aha, chcialbys sobie stad isc, tak? Hnah! Chcialbys, zebym dal ci te klucze, hnah, i jeszcze dolozyl piec pensow ze skarbonki na biednych za wszystkie, hnah, klopoty, co?

Straznik stal bardzo blisko krat, z usmiechem czlowieka, ktory uwaza sie za inteligentnego, a jest tylko polinteligentem. A gdyby Vimes byl dostatecznie szybki, a nie mial watpliwosci, ze jest, nawet w tym stanie, wystarczylaby sekunda, zeby przyciagnac starego durnia do pretow i jeszcze bardziej rozplaszczyc mu nos na gebie. Trudno zaprzeczyc, ze psychopaci mieli tu latwe zycie.

— Wystarczy mi sama wolnosc — odparl, walczac z pokusa.

— Nigdzie stad nie wyjdziesz, hnah — oswiadczyl dozorca. — Najwyzej po to, zeby zobaczyc kapitana.

— To bedzie kapitan Tilden, zgadza sie? — spytal Vimes. — Zgadlem? Pali jak ognisko? Ma mosiezne ucho i drewniana noge?

— Tak. I moze kazac cie zastrzelic, hnah! I jak by ci posmakowal taki banan?

Zagracone biurko pamieci Vimesa w koncu odslonilo niedbale rzucona pod filizanka zapomnienia podkladke wspomnien.

— Jestes Ryjek! — powiedzial. — Zgadza sie? Jakis typ zlamal ci nos i nigdy nie nastawili go porzadnie! A oczy ci bez przerwy lzawia i dlatego dali ci na stale sluzbe w areszcie!

— Czy ja cie znam? — zdziwil sie Ryjek, spogladajac na wieznia podejrzliwymi, zalzawionymi oczami.

— Mnie? Nie skad! — zapewnil pospiesznie Vimes. — Ale ja slyszalem jak ludzie o tobie opowiadaja. Praktycznie to on rzadzi posterunkiem mowili. Uczciwy czlowiek, mowili. Surowy, ale sprawiedliwy. Nigdy nie pluje do zupy i nie siusia do herbaty! Dba o swoje owoce!

Widoczna czesc twarzy Ryjka wykrzywila sie w urazonym grymasie kogos, kto nie calkiem nadaza za scenariuszem.

— Ach tak? — rzucil wreszcie. — No wiec, hnah, zawsze pilnuje czystosci w celach, to szczera prawda. — Wydawal sie troche zaklopotany przebiegiem dyskusji, ale zdolal zademonstrowac kolejny niechetny grymas. — Zostaniesz tutaj, a ja pojde powiedziec kapitanowi, zes sie juz obudzil.

Vimes wrocil na prycze. Lezal na wznak, patrzac na nieortograficzne i anatomicznie niepoprawne graffiti na suficie. Przez dluzsza chwile z gory dobiegal podniesiony glos i wtracane od czasu do czasu „hnah” Ryjka.

Potem znowu uslyszal kroki dozorcy.

— No no no — powiedzial Ryjek tonem osoby, ktora nie moze sie doczekac az ktos inny dostanie, na co zasluzyl. — Wychodzi na to ze kapitan chce z toba porozmawiac natychmiast. No wiec pozwolisz mi sie zakuc, hnah, czy mam zawolac chlopakow?

Niech bogowie cie chronia, pomyslal Vimes. Moze to prawda, ze ten cios ktory rozplaszczyl Ryjkowi nos na twarzy, pomieszal mu cos w mozgu Bo trzeba byc bardzo szczegolnym idiota, zeby samemu probowac zalozyc kajdanki niebezpiecznemu wiezniowi. Gdyby na przyklad sprobowal z Carcerem, od pieciu minut bylby juz

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату