martwym idiota.

Dozorca otworzyl drzwi, a Vimes podsunal mu wyciagniete rece. Po sekundzie wahania Ryjek go zakul. Zawsze oplaca sie byc uprzejmym dla straznika, bo wtedy moze nie skuje czlowieka z tylu Czlowiek z obiema rekami przed soba ma calkiem sporo swobody.

— Wchodzisz pierwszy. — Ryjek siegnal po bardzo efektywna z wygladu kusze. — A jak sprobujesz tylko isc za szybko, hnah, strzele ci tam, gdzie sie dlugo umiera.

— Uczciwa propozycja. Bardzo uczciwa.

Vimes szedl po schodach powoli, slyszac za soba ciezki oddech Ryjka. Jak wielu ludzi o ograniczonych mozliwosciach intelektualnych, Ryjek bardzo powaznie traktowal to, co moze zrobic. Na przyklad gdyby przyszlo mu pociagnac za spust, wykazalby sie zadziwiajacym brakiem skrupulow.

Na szczycie schodow Vimes przypomnial sobie, by sie zawahac.

— Hnah, na lewo — rzucil z tylu Ryjek.

Vimes w myslach pokiwal glowa. A potem pierwsze drzwi po prawej… Wszystko wracalo teraz do niego potezna fala. Byl na Kopalni Melasy. To jego pierwszy posterunek. Tutaj zaczynal.

Drzwi do kapitana byly otwarte. Zmeczony starszy mezczyzna za biurkiem uniosl wzrok.

— Siadaj — polecil zimno. — Dziekuje, Ryjek.

Wspomnienia o kapitanie byly dosc niejednoznaczne. Tilden sluzyl w wojsku, zanim dali mu to stanowisko jako cos w rodzaju emerytury, a u oficera policji to nie jest dobra cecha. Oznaczala, ze ogladal sie na Wladze, czekal na rozkazy i wykonywal je; tymczasem Vimes sie przekonal, ze najlepiej jest ogladac sie na Wladze i czekac na rozkazy, a potem przecedzac je przez geste sito zdrowego rozsadku, dodajac solidna porcje kreatywnego niezrozumienia, a w razie potrzeby takze zaczatki gluchoty. Bo Wladza nigdy sie nie znizala do poziomu ulicy. Tilden zbytnio dbal o blyszczace pancerze i sprezysty krok na paradach. To naturalnie prawda, ze jedno i drugie w pewnym zakresie bywa wazne. Nie mozna pozwolic, zeby ludzie chodzili niechlujni. Ale choc Vimes nigdy nie powiedzial tego publicznie, lubil widziec wokol siebie troche pogietych pancerzy. To znaczylo, ze ktos je pogial. A podczas czajenia sie w mroku lepiej nie blyszczec.

Na scianie wisiala flaga Ankh-Morpork. Czerwien na niej wyblakla do bladego pomaranczu. Plotka glosila, ze Tilden co rano fladze salutuje. Duza czesc blatu biurka zajmowal bardzo duzy srebrny kalamarz z pozlacanym godlem regimentu. Co rano Ryjek polerowal go do polysku. Tilden nigdy tak calkiem nie opuscil armii.

Mimo to Vimes wspominal Tildena z sympatia. Stary byl w zasadzie dobrym zolnierzem: zwykle walczyl po zwycieskiej stronie i zabil wiecej wrogow dzieki skutecznej, choc nieciekawej taktyce, niz swoich ludzi dzieki taktyce zlej, za to ekscytujacej. Byl na swoj sposob czlowiekiem dobrym i rozsadnie sprawiedliwym; ludzie w strazy czesto zalatwiali sprawy po swojemu, a on nigdy tego nie dostrzegal.

Teraz Tilden rzucal Vimesowi Dlugie Spojrzenie z Towarzyszaca Dokumentacja. Powinno dawac do zrozumienia: wiemy o tobie wszystko, wiec moze sam o sobie opowiesz? Ale prawde mowiac, wcale mu ono nie wychodzilo.

W odpowiedzi Vimes przygladal mu sie tepo.

— Mowisz, ze jak sie nazywasz? — odezwal sie w koncu Tilden, rozumiejac, ze Vimes jest lepszy w tym wzrokowym starciu.

— Keel — odparl Vimes. — John Keel. — W koncu… co tam. — Przeciez ma pan tam tylko jeden papier, ktory w ogole cokolwiek mowi, to znaczy raport tego sierzanta. Zakladajac, ze sierzant umie pisac.

— Prawde mowiac, mam tu dwa dokumenty — oswiadczyl kapitan. — Ten drugi dotyczy smierci Johna Keela. Co ty na to?

— Co? Za te drobna bojke ze straza?

— W obecnej napietej sytuacji to by calkiem wystarczylo do kary smierci. — Tilden sie pochylil. — Ale moze w tym przypadku nie bedzie konieczna, poniewaz John Keel od wczoraj nie zyje. Pobiles go i okradles, co? Zabrales mu pieniadze, ale zostawiles papiery, bo tacy jak ty i tak nie umieja czytac, co? Dlatego pewnie nie wiesz, ze John Keel byl policjantem, co?

— Co?

Vimes wpatrywal sie w te chuda twarz z tryumfalnie zjezonym wasikiem i troche wyblaklymi niebieskimi oczami.

I wtedy zabrzmial szelest pracowitego zamiatania korytarza za drzwiami. Kapitan spojrzal ponad ramieniem wieznia i cisnal piorem.

— Wyrzuccie go stad! — warknal. — Co ten maly dran w ogole tu robi o tej porze?

Vimes odwrocil glowe. W drzwiach stal niski, chudy, pomarszczony czlowiek, lysy jak kolano. Usmiechal sie glupawo i sciskal miotle.

— Jest tani, sir, hnah, no i lepiej, ze przychodzi, kiedy jest, hnah, spokoj — wymamrotal Ryjek, chwytajac czlowieczka za koscisty lokiec. — No juz, wychodzimy, panie Luzak…

Czyli w tej chwili kusza nie celowala w Vimesa. A on mial na przegubach pare funtow zelaza, albo — inaczej to ujmujac — jego rece byly jak mlot. Zaczal podrywac sie z krzesla…

Vimes obudzil sie i spojrzal na sufit. Gdzies z bliska dochodzil niski turkot. Kolowrot? Mlynskie kolo?

To bedzie banalna odzywka, ale pewne rzeczy jednak trzeba wiedziec.

— Gdzie jestem? — zapytal. — W tej chwili?

— No, brawo — odezwal sie ktos stojacy obok. — Od przytomnosci do sarkazmu w piec sekund!

Pomieszczenie bylo spore, sadzac po atmosferze, a gra swiatel na scianach sugerowala, ze za Vimesem pali sie swieca.

— Chcialbym, zebys uwazal mnie za przyjaciela — oswiadczyl ten ktos.

— Przyjaciela? Czemu? — spytal Vimes.

W powietrzu unosil sie zapach dymu z papierosa.

— Kazdy powinien miec przyjaciela. Aha, zauwazyles, jak widze, ze nadal jestes skuty…

Ten ktos powiedzial to, gdyz Vimes jednym ruchem zeskoczyl ze stolu i rzucil sie przed siebie…

Vimes obudzil sie i spojrzal na sufit. Gdzies z bliska dochodzil niski turkot. Kolowrot? Mlynskie kolo? I nagle jego mysli zapetlily sie w wyjatkowo niemily sposob.

— Co sie wlasnie zdarzylo? — zapytal.

— Pomyslalem, ze moze zechcesz sprobowac jeszcze raz, moj chlopcze — wyjasnil niewidzialny przyjaciel. — Znamy tu kilka drobnych sztuczek, jak sam sie przekonasz. Po prostu usiadz. Wiem, ze duzo przeszedles, ale nie mamy czasu na zabawy. To sie stalo szybciej, niz planowalem, ale uznalem, ze lepiej wyciagnac cie stamtad, zanim wszystko naprawde sie posypie… panie Vimes.

Vimes zamarl.

— Kim jestes? — spytal.

— Oficjalnie Lu-Tze, panie Vimes. Ale moze mnie pan nazywac sprzataczem, bo przeciez jestesmy przyjaciolmi.

Vimes ostroznie usiadl i rozejrzal sie wokol.

Pograzone w mroku sciany pokrywalo… pismo, na pewno pismo, uznal, ale ten rodzaj, jakiego uzywaja w krainach osiowych — tylko jeden krok dzieli je od bycia rzedami malych obrazkow.

Swieca stala na spodeczku. Kawalek za nia, ledwie widoczne w ciemnosci, zauwazyl dwa walce, grube jak czlowiek i dwa razy tak dlugie, umieszczone — jeden nad drugim — na masywnych poziomych lozyskach. Oba obracaly sie wolno i sprawialy wrazenie wiekszych, nizby wynikalo ze zwyklych rozmiarow. Ich turkot wypelnial pomieszczenie. Otaczala je dziwna fioletowa mgielka.

Przy walcach krzatali sie dwaj ludzie w zoltych szatach, jednak wzrok Vimesa sciagal ku sobie trzeci — chudy, lysy, niski, siedzacy obok swiecy na odwroconej skrzynce. Palil paskudnego skreta — z rodzaju tych, jakie lubil Nobby — i wygladal na cudzoziemskiego mnicha. A raczej wygladal dokladnie tak jak mnisi, ktorych Vimes widywal czasem z zebraczymi miseczkami na ulicach.

— Jest pan w niezlej formie, panie Vimes — stwierdzil sprzatacz.

— To ty byles na posterunku, tak? — upewnil sie Vimes. — Ryjek nazywal cie Luzakiem!

— Tak, panie Vimes. Lu-Tze. Zamiatalem u nich co noc juz od dziesieciu dni. Dostaje za to dwa pensy i tyle kopniakow, przed iloma nie zdolam odskoczyc. Czekalem na pana.

— I to ty powiedziales Rosie Palm, dokad poszedlem? Ty byles tym mnichem na moscie?

— Znowu pan zgadl. Nie mialem pewnosci, czy zdazy.

— A skad wiesz, kim jestem?

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату