— Opatrywalem czasem ich gosci, owszem — przyznal Lawn, a Vimes zauwazyl jego czujnosc. W tym miescie nie warto bylo wiedziec zbyt wiele. — Osoby z dziwnymi zwichnieciami, oparzeniami od goracego wosku… takie sprawy.
— No wiec mialem wczoraj w nocy drobna dyskusje z kapitanem Swingiem — wyjasnil Vimes. — Co prawda zachowywal sie w tej kwestii uprzejmie jak demony, ale postawie swoje buty, ze wiedzial o wyprawie na mnie tego goscia i jego kolegi. To jego styl. Pewnie chcial sie przekonac, co zrobie.
— Nie on jedyny sie panem interesuje — oswiadczyl Lawn. — Dostalem wiadomosc, ze Rosie Palm chce sie z panem zobaczyc. To znaczy zakladam, ze chodzilo jej o pana. Uzyla okreslenia „ten niewdzieczny sukinsyn”.
— Chyba jestem jej winien jakies pieniadze… ale nie mam pojecia ile.
— Mnie prosze nie pytac. — Lawn wygladzil dlonia gips. — Zwykle z gory wyznacza cene.
— Chodzilo mi o znalezne, czy jak to nazwac!
— Tak, wiem. Ale niestety, nie potrafie pomoc.
Przez chwile Vimes przygladal sie, jak lekarz pracuje.
— Wie pan cos o pannie Battye? — zapytal.
— Tej szwaczce? Jest tu od niedawna.
— Naprawde jest szwaczka?
— Dla wiekszej precyzji nazwijmy ja krawcowa — rzekl doktor Lawn. — Jak rozumiem, uslyszala, ze w wielkim miescie jest duzo pracy dla szwaczek, i przezyla jedno czy dwa zabawne nieporozumienia, zanim ktos jej wytlumaczyl, o co chodzi. Jedno z nich, w zeszlym tygodniu, wymagalo potem ode mnie usuniecia szydelka z ucha pewnego mezczyzny. Teraz po prostu trzyma sie razem z pozostalymi dziewczetami.
— Dlaczego? — zdziwil sie Vimes.
— Bo zarabia fortune. Dlatego. Nie przyszlo panu do glowy, sierzancie, ze czasami ludzie chodza na przyklad do salonu masazu, szukajac prawdziwego masazu? W calym miescie mieszkaja damy majace na drzwiach dyskretne tabliczki „Naprawa spodni na poczekaniu” czy cos w tym stylu, a niewielka, ale znaczaca liczba mezczyzn popelnia ten sam blad co Sandra. Wielu pracuje w miescie, a zony zostawiaja w domu. I czasem, rozumie pan, mezczyzne ogarnia takie… pozadanie. Chocby zadza skarpetki bez dziur albo koszuli majacej wiecej niz jeden guzik. Owe damy przekazuja Sandrze klientow. Jak sie zdaje, w tym miescie naprawde trudno znalezc dobra krawcowa. Nie lubia byc mylone z… no, ze szwaczkami.
— Zastanawialem sie tylko, dlaczego wloczy sie po ulicach po godzinie strazniczej z wielkim koszem narzedzi do szycia.
Lawn wzruszyl ramionami.
— Nie mam pojecia. No dobrze, skonczylem z tym dzentelmenem. Lepiej by bylo, gdyby przez jakis czas polezal nieruchomo. — Wskazal rzad butelek za plecami. — A jak dlugo chcialby pan, zeby lezal nieruchomo?
— Potrafi pan to zrobic?
— O tak. Nie jest to dzialanie praktykowane w Ankh-Morpork, ale ze praktyka medyczna w Ankh-Morpork polegalaby na walnieciu go w glowe drewnianym mlotkiem, i tak na tym wygra.
— Nie, chodzilo mi o to, ze lekarze nie powinni robic ludziom krzywdy, prawda?
— Jedynie w wyniku normalnej niekompetencji. Ale nie przeszkadza mi poslanie go na kolejne dwadziescia minut do krainy snow. Oczywiscie jesli chce pan przylozyc mu mlotkiem, nie moge pana powstrzymac. Ostatni gosc Swinga, jakiego tu opatrywalem, mial kilka palcow sterczacych w calkiem niewlasciwych kierunkach. Wiec jesli ma pan chec dolozyc mu pare razy na szczescie, moge wskazac kilka czulych punktow…
— Nie, dziekuje. Zawloke go tylko z powrotem i zostawie.
— To wszystko?
— Nie. Potem… podpisze mu sie na tym gipsie. Wielkimi literami, ktore sie nie zetra. Niech zobaczy moje nazwisko, jak tylko sie obudzi.
— To wlasnie nazywam czulym punktem — stwierdzil Lawn. — Jest pan ciekawym czlowiekiem, sierzancie. Tworzy pan sobie wrogow jak prawdziwy fachowiec.
— Nigdy nie interesowalem sie krawiectwem — powiedzial Vimes, zarzucajac sobie rannego na ramie. — Ale co moze nosic krawcowa w koszu z przyborami? Jak pan sadzi?
— Och, nie wiem. Igly, nici, nozyczki, welne… i takie podobne.
— Czyli raczej nic bardzo ciezkiego?
— Chyba nie. Czemu pan pyta?
— Bez powodu. — Vimes zanotowal wszystko w pamieci. — Cos mi wpadlo do glowy. Ale teraz odniose naszego przyjaciela, poki moge jeszcze ukryc sie we mgle.
— Swietnie. Kiedy pan wroci, zrobie sniadanie. Mam watrobke. Cieleca.
Bestia pamieta. Tym razem Vimes spal mocno.
Zawsze latwiej mu sie spalo w dzien. Dwadziescia piec lat nocnej sluzby wyrylo nocne bruzdy w jego mozgu. Ciemnosc byla jakos latwiejsza. Umial stac nieruchomo — talent dostepny tylko nielicznym — i wiedzial, jak sie wtapiac w cienie. Jak pelnic straz i widziec, nie bedac widzianym.
Pamietal Zlapkatiusza Swinga. Wiele z tego stalo sie historia. Rewolta wydarzylaby sie ze Swingiem albo bez niego, ale byl on, jak sie okazalo, czubkiem wrzodu.
Wyksztalcil sie w Gildii Skrytobojcow i nigdy nie powinno sie go przyjmowac do strazy. Jak na gliniarza mial za duzo rozumu. A w kazdym razie za duzo niewlasciwej odmiany rozumu. Ale swoimi teoriami zrobil na Winderze wrazenie, wiec wzieli go na sierzanta, a potem natychmiast awansowali na kapitana. Vimes nie mial pojecia dlaczego, lecz prawdopodobnie inni funkcjonariusze czuli sie urazeni, widzac tak znakomitego dzentelmena polerujacego krawezniki razem z tepakami. Poza tym mial slabe pluca czy cos w tym rodzaju.
Vimes nie byl przeciwnikiem intelektu. Kazdy, kto mial dosc rozumu, by obsluzyc klamke, mogl za dawnych dni byc prawdziwym postrachem ulic, ale zeby dojsc powyzej sierzanta, czlowiek potrzebowal worka chytrosci, przebieglosci i ulicznego sprytu, ktore w marnym oswietleniu mogly ujsc za „inteligencje”.
Swing jednak zaczal od zlej strony. Nie rozgladal sie, nie obserwowal i nie uczyl, by w koncu powiedziec: „Tacy sa ludzie. Jak sobie z tym radzic?”. Nie. On usiadl i pomyslal: „Tacy powinni byc ludzie. Jak ich zmienic?”. Co jest mysla calkiem dobra dla kaplana, ale nie dla policjanta, poniewaz cierpliwy, pedantyczny system dzialania Swinga postawil cala policyjna robote na glowie.
Na poczatek pojawilo sie Prawo o Broni. Broni uzyto w tak wielu przestepstwach, ze — jak rozumowal Swing — zmniejszenie ilosci broni musi zmniejszyc skale przestepczosci.
Vimes zastanawial sie, czy Swing, kiedy cos takiego mu sie przysnilo, usiadl w srodku nocy na lozku i sam sie wysciskal. Skonfiskowac cala bron, a zmniejszy sie przestepczosc… To mialo sens. I pewnie by sie nawet udalo, gdyby tylko w miescie pracowalo wiecej gliniarzy — powiedzmy, ze trzech na kazdego obywatela.
Zadziwiajace, ale naprawde zdano sporo broni. Blad jednak w tym rozumowaniu, ktory jakos calkiem Swingowi umknal, byl taki: przestepcy nie przestrzegaja prawa. To wlasciwie zasadnicza kwalifikacja w tym fachu. Nie sa tez szczegolnie zainteresowani, by ulice byly bezpieczniejsze dla kogokolwiek procz nich samych. Nie mogli wiec uwierzyc w swoje szczescie. To jakby codziennie wypadalo Strzezenie Wiedzm.
Niektorzy obywatele wyznawali nierozsadny poglad, ze cos tu mocno nie pasuje, jesli tylko niedobrzy ludzie maja bron. I ci obywatele licznie trafiali do aresztu. Przecietny glina, ktory o jeden raz za wiele oberwal kopniaka w worek, przejawia zrozumiala tendencje do zatrzymywania osob, ktore nie dzgna go nozem — zwlaszcza jesli przy tym troche zadzieraja nosa i nosza ubrania, na jakie ow glina nie moze sobie pozwolic. Liczba aresztowan poszla ostro w gore, a Swing byl z tego bardzo zadowolony.
Trzeba przyznac, ze czesc z tych aresztowan dotyczyla noszenia broni po zmroku, ale calkiem sporo takze czynnej napasci na funkcjonariusza strazy przez rozgniewanego obywatela. Byl to Atak na Urzednika Miejskiego, zbrodnia haniebna i podla, a jako taka — o wiele wazniejsza od wszystkich kradziezy, ktore dzialy sie bez przerwy.
Nie chodzi o to, ze Ankh-Morpork bylo miastem bezprawia. Mialo bardzo wiele praw. Po prostu nie dawalo mozliwosci, by ich nie lamac. Swing jakos nie przyswoil idei, ze celem systemu jest wylapywanie przestepcow, po czym w jakis zgrubny i prosty sposob przeksztalcanie ich w uczciwych obywateli. Zamiast tego system przerabial uczciwych obywateli na przestepcow. A straz, jesli sie chwile zastanowic, w jeszcze jedna bande.
I kiedy tygiel zaczynal juz wrzec, Swing wymyslil kraniometrie.