trzydziesci sekund pozniej.

— Ostatnio wszyscy pracujemy w wielkim napieciu — dodal.

Wiedzial, ze Tilden czesto popoludniami zasypia i spi, dopoki Ryjek nie zakaszle bardzo glosno pod drzwiami, zanim poda mu kakao.

— Tak, to prawda. — Tilden spojrzal na niego zdesperowany. — Cala ta sprawa z godzina straznicza… Bardzo nerwowa. Wlasnej glowy bym w koncu zapomnial, gdyby nie byla mocno przytwierdzona, co?

Obejrzal sie na zielony sejf.

— Mamy go dopiero od kilku miesiecy — wymruczal. — Przypuszczam, ze… Odwroccie sie, sierzancie, dobrze? Lepiej od razu sprawdze.

Vimes poslusznie stanal plecami do niego. Uslyszal stukanie, potem zgrzyt, a potem glosny oddech.

Tilden trzymal w dloni srebrny kalamarz.

— Chyba zrobilem z siebie glupka, sierzancie — powiedzial.

Nie, to ja zrobilem z ciebie glupka, pomyslal Vimes. Goraco tego zaluje. Zamierzalem podrzucic kalamarz do szafki Coatesa, ale nie moglem…

…nie po tym, co w niej znalazlem.

— Mam pomysl, sir. Mozemy powiedziec, ze to byla taka proba…

— Z zasady nie klamie, Keel — oswiadczyl kapitan. — Ale jestem wdzieczny za te sugestie. Zreszta zdaje sobie sprawe, ze nie jestem juz taki mlody jak kiedys. Moze juz czas przejsc na emeryture. — Westchnal. — Musze powiedziec, ze rozwazam to juz od pewnego czasu.

— Och, prosze tak nie mowic, sir — odparl Vimes bardziej jowialnie, niz naprawde sie czul. — Nie wyobrazam sobie pana na emeryturze.

— Tak, przypuszczam, ze czas zamknac sprawy — mruczal Tilden, wracajac za biurko. — Wiecie, sierzancie, ze niektorzy z naszych ludzi uwazaja pana za szpiega?

— Czyjego? — zdziwil sie Vimes. Najwyrazniej Ryjek roznosil nie tylko kakao.

— Lorda Windera, jak sadze.

— No coz, wszyscy dla niego pracujemy, sir. Ale tylko panu skladam meldunki, jesli to moze cos wyjasnic.

Tilden ze smutkiem potrzasnal glowa.

— Szpieg czy nie, Keel, powiem wam szczerze, ze niektore z rozkazow, jakie ostatnio dostajemy, nie sa… nie sa dobrze przemyslane, moim zdaniem, co?

Obrzucil Vimesa wyzywajacym wzrokiem, jakby prowokowal go, by tutaj i natychmiast wyjal rozgrzane do czerwonosci zgniatacze kciukow.

Vimes widzial, jak wiele kosztowalo tego starszego czlowieka przyznanie, ze porwania, tortury oraz intrygi zmierzajace do kryminalizacji uczciwych obywateli nie sa na ogol akceptowalna polityka rzadu. Tilden nie byl przyzwyczajony do takiego myslenia. Wyruszal pod sztandarem Ankh-Morpork, by walczyc z serojadami z Quirmu albo z Rysiem Klatchysiem czy innym nieprzyjacielem, wskazanym mu przez wyzszych ranga, i nigdy sie nie zastanawial nad slusznoscia Sprawy, bo takie mysli moga utrudniac zolnierzowi dzialanie.

Tilden dorastal, wiedzac, ze ci na gorze maja racje. Wlasnie dlatego sa na gorze. Brakowalo mu mentalnego slownictwa, by myslec jak zdrajca — poniewaz tylko zdrajcy mysla inaczej.

— Jestem tu za krotko, by wyrazac opinie, sir — oznajmil Vimes. — Nie wiem, jak tutaj zalatwiacie swoje sprawy.

— Nie tak jak dawniej — mruknal Tilden.

— Skoro pan tak twierdzi, sir…

— Ryjek mowil, ze zadziwiajaco dobrze sie pan orientuje w okolicy, sierzancie. Jak na kogos nowego w miescie.

To zdanie mialo na koncu haczyk, ale Tilden nie byl doswiadczonym wedkarzem.

— Jeden patrol niczym sie wlasciwie nie rozni od drugiego — wyjasnil Vimes. — I oczywiscie bywalem tutaj juz wczesniej.

— Oczywiscie, oczywiscie — zapewnil pospiesznie Tilden. — No coz… dziekuje, sierzancie. Gdybyscie zechcieli, ehm… wyjasnic ludziom, co zaszlo, bylbym wdzieczny…

— Tak jest, sir. Naturalnie.

Vimes ostroznie zamknal za soba drzwi i zbiegl na dol, przeskakujac po dwa stopnie. Straznicy prawie sie nie ruszyli. Zaklaskal, jak nauczyciel w szkole.

— Szybko, patrole czekaja! Ruszac sie! Ale nie wy, sierzancie Stuk! Prosze na podworze na slowo!

Nie sprawdzal, czy Stuk za nim idzie. Wyszedl, oparl sie o mur i czekal.

Gdyby byl o dziesiec lat mlodszy, z pewnoscia… Poprawka: gdyby byl o dziesiec lat mlodszy i trzezwy, za pomoca kilku szybkich i dobrze wymierzonych ciosow nauczylby Stuka, kto jest szefem. Takie zapewne panowaly zwyczaje obecnie. Bojki miedzy straznikami nie byly niczym niezwyklym, gdy Vimes sluzyl jako zwykly funkcjonariusz. Ale sierzant Keel tak nie postepuje…

Stuk wyszedl na podworze przepelniony oblakana, przerazona brawura.

Kiedy Vimes podniosl reke, wyraznie drgnal.

— Cygaro? — zaproponowal Vimes.

— Eee…

— Nie pije — wyjasnil Vimes. — Ale nic nie przebije dobrego cygara.

— Ja… tego… nie pale — wymamrotal Stuk. — Wie pan, co do tego kalamarza…

— A wiecie, sierzancie, ze on go schowal w tym swoim sejfie? — Vimes usmiechnal sie.

— Naprawde?

— A potem calkiem zapomnial. Kazdemu sie to zdarza, Winsborough. Mysli zaczynaja bladzic i czlowiek nie jest juz pewien, co zrobil. — Przyjazny usmiech nie schodzil mu z twarzy. Dzialal rownie skutecznie jak grad uderzen. W dodatku Vimes uzyl wlasciwego imienia Stuka. Sierzant nigdy go publicznie nie uzywal z obawy przed panika, jaka mogloby wywolac. — Pomyslalem tylko, ze uspokoje cie w tej kwestii.

Sierzant Winsborough Stuk przestapil niepewnie z nogi na noge. Nie byl pewien, czy udalo mu sie z czyms ujsc, czy tez wpadl glebiej w cos innego.

— Powiedz mi cos wiecej o mlodszym kapralu Coatesie — poprosil Vimes.

Twarz Stuka na moment wykrzywila agonia kalkulacji. Potem jednak przyjal typowa strategie: jesli sadzisz, ze scigaja cie wilki, zepchnij kogos z san.

— O Nedzie, sir? Ciezko pracuje, oczywiscie, wykonuje swoje zadania… ale troche za chytry, tak miedzy nami.

— To znaczy? I nie musisz zwracac sie do mnie „sir”, Winsborough, kiedy jestesmy sami.

— Uwaza, ze nie gorszy sluga od pana, obaj rozumiemy, o co mi chodzi. Sadzi, ze dorownuje kazdemu. Troche sprawia klopotow pod tym wzgledem.

— Domorosly adwokat?

— Cos w tym rodzaju, tak.

— Rebelianckie sympatie?

Stuk niewinnie wzniosl oczy.

— Mozliwe, sir. Ale oczywiscie nie chcialbym, zeby chlopak mial klopoty.

Uwazasz, ze szpieguje dla Niewymownych, pomyslal Vimes. I rzucasz mi Coatesa. A jeszcze wczoraj radziles go awansowac. Ty mala glisto.

— Czyli warto miec go na oku? — zapytal.

— Tajest, sir.

— Interesujace — mruknal Vimes.

To slowo zawsze jest niepokojace dla niepewnych. Z pewnoscia zaniepokoilo Stuka, a Vimes pomyslal: Na bogow, moze Vetinari tak wlasnie sie czuje… Przez caly czas.

— Niektorzy z nas… zagladaja po sluzbie pod Pekniety Beben — powiedzial Stuk. — Jest otwarty na okraglo. Nie wiem, czy…

— Nie pije — przypomnial Vimes.

— A tak. Mowil pan.

— A teraz lepiej zabiore mlodego Sama na patrol. Milo bylo z toba pogawedzic, Winsborough.

Przeszedl obok, pilnujac, zeby sie nie obejrzec. Sam wciaz czekal w glownej sali, ale zostal porwany

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату