— Nasza mama mowi, ze kiedy Snapcase zostanie Patrycjuszem, kazdy w miescie bedzie mial prawo glosu — ciagnal Sam.
— Nie mow tak glosno, maly — upomnial go Vimes.
— Nadejdzie dzien, gdy rozgniewane masy powstana i zrzuca agawy. Tak mowi handlarz ryb.
Gdybym szpiegowal dla Swinga, ten handlarz mialby wyprute flaki, pomyslal Vimes. Ale z naszej mamy jest prawdziwa rewolucjonistka.
Zastanowil sie, czy to mozliwe, by udzielic temu idiocie kilku lekcji z podstaw polityki. Zawsze przeciez o tym marzyl: „Dlaczego wtedy nie wiedzialem tego, co wiem teraz?”. Ale kiedy czlowiek sie starzeje, odkrywa, ze on teraz nie jest nim wtedy. Wtedy byl dupkiem. Byl tym, kim byc trzeba, by wyruszyc kamienista droga zmierzajaca do stania sie soba teraz, a jednym ze szczegolnie nierownych odcinkow tej drogi jest bycie dupkiem.
Wolalby nie wiedziec teraz tego, czego nie wiedzial wtedy. To by gwarantowalo spokojniejsze sny.
— Co robi twoj ojciec? — zapytal, jakby nie mial pojecia.
— Juz od dawna nie zyje, sierzancie — odparl Sam. — Odkad bylem maly. Nasza mama mowi, ze powoz go przejechal, kiedy przechodzil przez ulice.
I klamac tez umiala po mistrzowsku…
— Przykro mi to slyszec.
— Ehm… Nasza mama mowi, ze byloby jej milo, gdyby kiedys wpadl pan na herbate, bo jest pan przeciez calkiem sam w obcym miescie, sierzancie.
— Udzielic ci jeszcze jednej wskazowki, chlopcze? — zapytal Vimes.
— Prosze, sierzancie. Duzo sie od pana ucze.
— Mlodsi funkcjonariusze nie zapraszaja sierzantow na herbate. Nie pytaj dlaczego. Po prostu nie.
— Nie zna pan naszej mamy, sierzancie.
Vimes odkaszlnal.
— Mamy sa wszystkie takie same, mlodszy funkcjonariuszu. Nie lubia, kiedy mezczyzni radza sobie samodzielnie, bo cos takiego mogloby sie przyjac.
Poza tym wiem, ze od dziesieciu lat lezy na Pomniejszych Bostwach. Wolalbym raczej polozyc dlon plasko na stole i dac Swingowi mlotek, niz przejsc dzisiaj ulica Kogudziobna.
— W kazdym razie — dodal Sam — powiedziala, ze zrobi dla pana cierpiacy pudding, sierzancie. Swietny cierpiacy pudding robi nasza mama.
Najlepszy, myslal Vimes, wpatrujac sie niezbyt daleko przed siebie. O bogowie… Absolutnie najlepszy. Nikt jeszcze nie zrobil go lepiej.
— To byloby… bardzo uprzejme z jej strony — wymamrotal.
— Sierzancie — odezwal sie po chwili Sam. — Dlaczego patrolujemy Morficzna? To nie jest nasza trasa.
— Zamienilem sie. Powinienem obejrzec jak najwieksza czesc miasta.
— Na Morficznej niewiele jest do ogladania, sierzancie.
Vimes spojrzal w cienie.
— No, nie wiem — rzekl. — Zadziwiajace, ile mozesz zobaczyc, kiedy sie skupisz.
Wciagnal Sama do bramy.
— Mow szeptem, maly — polecil. — A teraz popatrz na ten dom naprzeciwko. Widzisz to wejscie w glebokim cieniu?
— Tak, sierzancie — szepnal Sam.
— A czemu ten cien jest taki gleboki? Jak myslisz?
— Nie wiem, sierzancie.
— Bo stoi w nim ktos ubrany na czarno. No wiec teraz przejdziemy sobie kawalek dalej, a na rogu skrecimy z powrotem. Wracamy na posterunek jak grzeczni chlopcy, bo kakao nam stygnie. Rozumiesz?
— Jasne, sierzancie.
Dotarli do rogu, skrecili, a Vimes przeszedl jeszcze ulica tak daleko, by odglos ich krokow ucichl w sposob naturalny.
— Dobrze, to wystarczy — uznal.
Trzeba Samowi przyznac, ze umial stac nieruchomo. Trzeba bedzie jeszcze go nauczyc, jak sie rozogniskowac, zeby w pochmurny dzien niemal rozplywac sie w tle. Czy Keel go tego uczyl? W pewnym wieku rzeczywiscie nie mozna juz ufac pamieci… Miejskie zegary wybily trzy kwadranse.
— Od ktorej jest godzina straznicza? — szepnal Vimes.
— Od dziewiatej, sierzancie.
— To juz chyba niedlugo…
— Nie, dopiero minela za kwadrans dziewiata.
— No dobrze. Pare minut mi zajmie, zanim tam wroce. Masz przekrasc sie za mna i czekac za rogiem. Kiedy sie zacznie, wbiegniesz i zaczniesz dzwonic tym swoim dzwonkiem.
— Kiedy co sie zacznie, sierzancie?
Ale Vimes juz sunal bezszelestnie ulica. Zanotowal w pamieci, zeby wsunac Ryjkowi dolara. Buty byly jak rekawiczki na stopy.
Na skrzyzowaniu skwierczaly pochodnie, pozbawiajac zdolnosci widzenia w ciemnosci kazdego, kto spojrzal w tym kierunku. Vimes przeszedl ostroznie wzdluz ciemnej strefy polcieni, przesunal sie bokiem wzdluz budynkow po drugiej stronie, az zrownal sie z wneka drzwi. Wtedy skoczyl naprzod.
— Wpadles, koles! — krzyknal glosno.
— ! — odpowiedzial mu mrok.
— Co za wulgarny jezyk, moj panie! Nie chcialbym, zeby mlodszy funkcjonariusz slyszal takie slowa!
Za soba uslyszal, ze nadbiega mlodszy funkcjonariusz Vimes, jak szalony wymachuje dzwonkiem i wrzeszczy:
— Godzina dziewiata i wszystko wcale nie jest w porzadku! Byly tez inne odglosy — te, ktorych Vimes nasluchiwal: trzasniecie drzwi, oddalajace sie pospieszne kroki…
— Durniu! — zawolal czlowiek w czerni. — Co ty wyprawiasz, do demona?
Pchnal Vimesa, ktory jednak chwycil go jeszcze mocniej.
— A to, moj panie, jest bezposrednia napasc na funkcjonariusza strazy — oswiadczyl.
— Ja tez jestem funkcjonariuszem strazy, durny krawezniku! Z Kablowej!
— A gdzie twoj mundur?
— Nie nosimy mundurow!
— Gdzie twoja odznaka?
— I nie nosimy odznak!
— Trudno zrozumiec, drogi panie, czemu zatem nie mialbym pana uznac za zwyklego zlodzieja. Obserwowal pan ten dom, o tam. — Vimes byl zachwycony swoja rola wielkiego, tepego, ale przerazajaco niewzruszonego gliny. — Widzielismy pana!
— Tam sie mialo odbyc spotkanie niebezpiecznych anarchistow!
— A coz to za religia, moj panie? — Vimes siegnal do pasa tego czlowieka w czerni. — No, no, co my tu mamy? Bardzo paskudny sztylet. Widzicie, mlodszy funkcjonariuszu Vimes? Bron, bez zadnych watpliwosci! A to wbrew prawu. Noszona po zmroku, co jest jeszcze bardziej wbrew prawu! I w dodatku to ukryta bron!
— Co to znaczy: ukryta?! Jest w swojej pochwie!
— W czarnej pochwie, wiec ukryta — oswiadczyl Vimes. Wsunal reke do kieszeni czarnego plaszcza. — Och… co to takiego? Mala rolka aksamitu, a w niej, jak sie wydaje, pelny zestaw wytrychow? To Chodzenie z Ekwipunkiem do Wlaman, jasna sprawa.
— Nie sa moje i dobrze o tym wiesz! — warknal osobnik w czerni.
— Jest pan pewien?
— Tak. Bo moje trzymam w wewnetrznej kieszeni, ty tepaku!
— To Uzywanie Jezyka, mogace Naruszyc Spokoj — oswiadczyl Vimes.
— Co? Wy idioci, wszystkich sploszyliscie! Niby czyj spokoj naruszam?
— Moj na przyklad. A bardzo bym tego nie chcial, drogi panie.
— Ty jestes tym glupim sierzantem, o ktorym nam mowili, tak? Za tepy, zeby zrozumiec, o co chodzi? No to teraz sie dowiesz…