podmuchem, gdy Vimes go mijal.

— No wiec pytam: co to za kiecka siedzi u starego Folly’ego?

Prefekci uniesli glowy. Na podwyzszonej platformie na koncu gwarnej sali doktor Follet, szef skrytobojcow i z urzedu dyrektor szkoly gildii, toczyl ozywiona rozmowe z… dama. Jaskrawy fiolet jej sukni tworzyl plame koloru w obszernej hali, gdzie dominowala czern, a elegancka biel jego wlosow lsnila w mroku jak latarnia.

Byla to przeciez Gildia Skrytobojcow. Tutaj sie nosi czern. Noc jest czarna i oni takze. No i czern jest taka stylowa, a wszyscy sie zgadzali, ze skrytobojca bez stylu jest tylko wysoko oplacanym i aroganckim zbirem.

Wszyscy prefekci mieli juz po osiemnascie lat, a zatem wolno im bylo odwiedzac te czesci miasta, o ktorych mlodsi chlopcy nie powinni nawet wiedziec. Ich pryszcze nie strzelaly juz na widok kobiety. Nauczyli sie juz, ze swiat jest ostryga, ktora mozna otworzyc zlotem, jesli nie wystarcza sztylet.

— Prawdopodobnie ktos z rodzicow — uznal jeden z nich.

— Ciekawe, kto jest tym szczesciarzem.

— Wiem, kim ona jest — oswiadczyl „Ludo” Ludorum, glowa Domu Zmii. — Slyszalem, jak wykladowcy o niej mowia. To madame Roberta Maserole. Kupila stary dom przy Latwej. Podobno zarobila stosy forsy w Genoi i chce sie tutaj osiedlic. Pewnie szuka mozliwosci inwestycji.

— Madame? — powtorzyl inny, nazwiskiem Downey. — Tytul grzecznosciowy czy funkcja zawodowa?

— W Genoi? Moze byc jednym i drugim — odparl ktos i wszyscy wybuchneli smiechem.

— Folly czestuje ja szampanem — zauwazyl Downey. — Sa przy trzeciej butelce. O czym oni tyle gadaja?

— O polityce — stwierdzil Ludo. — Wszyscy wiedza ze Winder nie zachowa sie przyzwoicie, wiec sprawa spada na nas. A Folly jest zly, bo stracilismy tam juz trzech chlopakow. Winder jest calkiem sprytny. Gdzie spojrzec, stoja gwardzisci i zolnierze.

— Winder to petak — uznal Downey.

— Tak, Downey. Wszystkich nazywasz petakami — odparl spokojnie Ludo.

— I mam racje.

Downey znow usiadl przodem do stolu i jakis ruch — a raczej brak ruchu — zwrocil jego uwage. W poblizu dalszego konca mlody skrytobojca czytal ksiazke, ulozona przed talerzem na podstawce. Byl pochloniety lektura, a pusty widelec znieruchomial w polowie drogi do ust.

Downey mrugnal do kolegow, z tacy przed soba wybral jablko, zamachnal sie dyskretnie i wypuscil je ze zlosliwa celnoscia.

Widelec poruszyl sie niczym jezyk weza i nabil jablko w powietrzu.

Czytajacy odwrocil kartke. Potem, nie odrywajac wzroku od ksiazki, delikatnie przysunal widelec i nadgryzl owoc.

Wszyscy pozostali spojrzeli na Downeya. Daly sie slyszec jeden czy dwa chichoty. Mlody czlowiek zmarszczyl czolo. Poniewaz atak sie nie powiodl, zmuszony byl odwolac sie do zjadliwej drwiny, ktora sprawiala mu jednak powazne trudnosci.

— Naprawde jestes petakiem, Zaczepiaczu Psow — oznajmil.

— Tak, Downey — odpowiedzial spokojnie czytajacy, wciaz skupiony na lekturze.

— Kiedy masz zamiar zdac jakis porzadny egzamin, Zaczepiaczu Psow?

— Trudno powiedziec, Downey.

— Nigdy nikogo nie zabiles, co, Zaczepiaczu Psow?

— Prawdopodobnie nie, Downey.

Czytajacy przewrocil nastepna kartke. Cichy szelest rozzloscil Downeya jeszcze bardziej.

— A co takiego czytasz? — warknal. — Robertson, pokaz mi, co czyta Zaczepiacz Psow, dobrze? No juz, podaj mi to!

Chlopiec siedzacy obok tego, ktory obecnie znany byl jako Zaczepiacz Psow, porwal ksiazke z podstawki i rzucil wzdluz stolu. Czytajacy westchnal i wyprostowal sie. Downey przerzucil kartki.

— No i patrzcie, chlopaki — powiedzial. — Zaczepiacz Psow czyta ksiazke z obrazkami. — Uniosl ja otwarta do gory. — Sam ja pokolorowales? Farbkami czy kredkami, Zaczepiaczu Psow?

Byly czytajacy wpatrywal sie w sufit.

— Nie, Downey. Zostala recznie pokolorowana przez panne Emelie Jane, siostre lorda Winstanleigha Greville-Pipe, autora, wedlug jego osobistych instrukcji. Zauwaz, ze jest to napisane na stronie tytulowej.

— A tu mamy sliczny obrazek tygrysa — brnal dalej Downey. — Dlaczego to wszystko ogladasz, Zaczepiaczu Psow?

— Poniewaz lord Winstanleigh mial pewne interesujace teorie na temat sztuki ukrywania sie, Downey.

— Co? Czarno-pomaranczowy tygrys miedzy zielonymi drzewami? — Downey z irytacja przewracal kartki. — Ruda malpa w zielonej dzungli? Czarno-biala zebra w zoltych trawach? Co to jest, podrecznik, jak tego nie robic?

Znowu rozlegly sie chichoty, jednakze nieco wymuszone. Downey mial przyjaciol, poniewaz byl wazny i bogaty, ale czasem czlowiek krepowal sie przebywac w jego towarzystwie.

— Prawde mowiac, lord Winstanleigh zaprezentowal tez pewne ciekawe uwagi o zagrozeniach intuicyjnego…

— Czy ta ksiazka nalezy do gildii, Zaczepiaczu Psow? — przerwal mu Downey.

— Nie, Downey. Zostala wydana prywatnie jakis czas temu, a mnie udalo sie odnalezc egzemplarz w…

Downey machnal reka. Ksiazka pofrunela, straszac siedzacych przy stole mlodszych chlopcow, i wyladowala w glebi kominka. Jedzacy przy glownych stolach obejrzeli sie, a potem bez zainteresowania wrocili do posilku. Plomienie zaczely lizac kartki. Przez jedna chwile tygrys plonal luna.

— To byla rzadka ksiazka, co? — Downey usmiechnal sie zlosliwie.

— Mysle, ze teraz mozna ja nazwac nieistniejaca — odparl Zaczepiacz Psow. — To byl jedyny zachowany egzemplarz. Nawet grawerowane plyty drukarskie zostaly przetopione.

— Czy ty sie czasem denerwujesz, Zaczepiaczu Psow?

— Alez tak, Downey — zapewnil byly czytajacy. Odsunal krzeslo i wstal. — A teraz mysle, ze pojde wczesniej spac. — Skinal glowa siedzacym przy stole. — Dobranoc, Downey, panowie…

— Petak z ciebie, Vetinari.

— Skoro tak twierdzisz, Downey.

Vimesowi latwiej sie myslalo, kiedy jego stopy byly w ruchu. Ta prosta aktywnosc uspokajala go i porzadkowala mysli.

Poza pilnowaniem godziny strazniczej i trzymaniem warty przy bramach nocna straz nie miala wiele roboty. Po czesci dlatego, ze byla niekompetentna, a po czesci, poniewaz nikt od niej niczego wiecej nie wymagal. Patrolowali ulice powoli, zeby kazdemu niebezpiecznemu osobnikowi dac czas na odejscie spacerkiem albo wtopienie sie w mrok, a takze dzwonili dzwonkami, by obwiescic pograzonemu we snie swiatu — a w kazdym razie swiatu, ktory spal do tej chwili — ze wbrew pozorom wszystko jest w porzadku. Zatrzymywali tez co spokojniejszych pijakow oraz lagodniejsze gatunki zblakanych zwierzat.

Uwazaja, ze szpieguje dla Windera, myslal Vimes. Szpiegowac straznikow z posterunku przy Kopalni Melasy? To jakby szpiegowac ciasto.

Vimes stanowczo odmowil noszenia dzwonka. Mlody Sam zdobyl sobie lzejszy, ale z szacunku dla stanowczo wyrazonych zyczen Vimesa owinal serce sciereczka.

— Czy powoz dzisiaj wyjezdza, sir? — spytal, kiedy zmierzch pociemnial do nocy.

— Tak. Pojada nim Colon i Waddy.

— I beda zabierac ludzi na Kablowa?

— Nie. Kazalem im doprowadzic wszystkich na posterunek strazy. Ryjek pobierze od nich po pol dolara kary i zapisze nazwiska i adresy. Moze zorganizujemy loterie.

— Bedziemy mieli klopoty, sierzancie.

— Godzina straznicza ma tylko nastraszyc ludzi. Nie ma wielkiego znaczenia.

— Nasza mama mowi, ze niedlugo zaczna sie prawdziwe klopoty — oswiadczyl Sam. — Slyszala w sklepie rybnym. Wszyscy mowia, ze Snapcase zamieszka w palacu. On slucha ludzi.

— Tak, akurat — mruknal Vimes.

A ja slucham piorunow, pomyslal. Ale nic w zwiazku z tym nie robie.

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату