palke. Mniej doswiadczony zawodnik podszedlby sprawdzic, czy nic sie nie stalo staremu sierzantowi — i zostalby ukarany.

— Zgadza sie, sierzancie — powiedzial Ned. — Chcialbym zobaczyc, czego mnie pan nauczy. Sam jest zbyt ufny.

Umysl Vimesa desperacko przegladal dostepne mozliwosci.

— No wiec, sierzancie — mowil Ned, ciagle sie przesuwajac — co by pan zrobil, gdyby byl pan nieuzbrojony, a ktos atakowal pana z palka?

Szybko bym sie uzbroil, pomyslal Vimes, gdybym sadzil, ze jest taki dobry jak ty.

Zanurkowal i przekoziolkowal. Ned to przeoczyl. Kiedy Vimes odchylil sie w prawo, skupil sie na lewej flance, uznajac, ze pierwszy ruch musi sluzyc zmyleniu przeciwnika. Zanim sie zorientowal i odwrocil, Vimes chwycil swoja pochwe i zaczal wstawac, wysuwajac miecz.

— Aha, podnosimy stawke. Niezla lekcja, sierzancie.

Ned takze wyjal miecz. Klinga lsnila. Wiekszosc mieczy w strazy mialaby problemy z cieciem masla.

— Teraz jestesmy na rownym poziomie. Co dalej, sierzancie?

Okrazyli sie. Niech to demon, pomyslal Vimes, kto go uczyl? Szczerzy zeby i nic dziwnego. To nie jest prawdziwe starcie. Wie, ze nie moge go zranic, nie w ten sposob, przy wszystkich. On moze mnie przypadkiem trafic i jakos sie z tego wykreci, ale sierzant powinien bardziej uwazac. No i nie mozemy juz bardziej podniesc stawki.

Chociaz…

Cisnal mieczem w sciane. Ostrze wbilo sie czystym przypadkiem, ale zrobilo to wrazenie na patrzacych.

— Musze dac ci szanse, Ned — powiedzial i odsunal sie.

Zawsze mozna sie czegos nauczyc, myslal. Przypomnial sobie Gussiego Dwa Usmiechy. Mlody Sam trafi na niego za jakies piec lat i to bedzie prawdziwa edukacja. Dwa Usmiechy walczyl w najbrudniejszym stylu, jaki Vimes mial okazje ogladac. Wszystko bylo bronia, wszedzie byly cele. W tej waskiej dziedzinie Dwa Usmiechy byl prawdziwym geniuszem. Potrafil dostrzec bron w kazdym obiekcie — scianie, scierce, kawalku owocu…

Nie byl nawet mezczyzna poteznym, raczej niskim i zylastym. Ale lubil walczyc z wielkimi przeciwnikami, zgodnie z zasada, ze jest w nich wiecej do gryzienia. Chociaz po paru drinkach trudno bylo stwierdzic, z kim walczy Dwa Usmiechy. Rzucal sie na stojacego obok czlowieka, gdyz walka stanowila substytut kopniecia w krocze calego wszechswiata.

Nazywali go Dwa Usmiechy, poniewaz oberwal kiedys w twarz rozbita butelka; Gussie byl wtedy tak zamarynowany w adrenalinie, ze uznal to za nieistotny szczegol. Blizna tworzyla na jego twarzy wesoly usmieszek. Sam wiele sie nauczyl od Gussiego Dwa Usmiechy.

— O co tu chodzi? — mruknal tak, by tylko Ned go uslyszal.

— Chce sie przekonac, ile pan wie, sierzancie — odparl Ned, wciaz krazac wokol niego. — Bo mam wrazenie, ze wie pan za duzo.

Zaatakowal. Vimes odskoczyl, machnal pochwa jak czlowiek pozbawiony nadziei, a kiedy Ned odchylil sie ze smiechem, zmienil chwyt na sztywnej skorze.

— Mam na glowie helm, zgodnie z regulaminem — zauwazyl Ned. — I pancerz. Nie tak latwo mnie trafic, sierzancie.

Mimo wrzaskow Detrytusa nawet jeden straznik na siedmiu nie uzywal miecza wlasciwie. Ned owszem. Niewiele pozostawial luk.

No coz… Pora na przebieglosc.

Vimes odstapil o krok, zatrzymal sie i sprawdzil, co sie dzieje za Coatesem. Probowal to ukryc, ale nie zdolal powstrzymac krotkiego blysku ulgi w oczach.

Coates za to nie zdolal powstrzymac chwilowego rozproszenia uwagi.

Vimes pchnal — pochwa stala sie przedluzeniem reki. Twarda skora trafila Neda pod brode, odchylajac mu glowe do tylu. Potem pochwa opadla z gory na reke trzymajaca miecz. Wreszcie, jakby po namysle, Vimes kopnal Neda w golen — tak mocno, zeby sie przewrocil. Zawsze mial alergie na ostra bron zbyt blisko wlasnej twarzy.

— Brawo, niezla proba — powiedzial i odwrocil sie do patrzacych. Zza plecow slyszal bulgotanie. — Wszystko moze byc bronia, byle odpowiednio uzyte. Wasze dzwonki to maczugi. Przydaje sie wszystko, co uderza przeciwnika tak mocno, ze daje wam troche czasu. Nigdy, ale to nigdy nie probujcie komus grozic mieczem, jesli nie chcecie go uzyc, bo tamten sprawdzi wasz blef i nagle nie pozostawi wam wielu mozliwosci, a wszystkie zle. Nie bojcie sie wykorzystywac tego, czego sie nauczyliscie jako dzieci. Nie dostajemy punktow za czysta gre. A do walki w zwarciu, jako wasz sierzant, kategorycznie zabraniam wam sprawdzac kolekcji kieszonkowych maczug, palek i kastetow, jakie sprzedaje pani Goodbody przy ulicy Latwej 8, w cenach i rozmiarach odpowiednich na kazda kieszen, a gdyby ktorys z was zwrocil sie do mnie prywatnie, absolutnie nie zademonstruje mu zestawu specjalistycznych uderzen, odpowiednich dla tych uzytecznych, choc wymagajacych instrumentow. No dobrze, zbierac sie. Za dwie minuty chce was tu widziec z palkami. Myslicie, ze to tylko glupie maczugi. Przekonam was, ze jest inaczej. Ruszac sie!

Wrocil do pokonanego Neda, ktory podniosl sie do pozycji siedzacej.

— Niezle, panie Coates. Wiem, ze nie nauczyl sie pan tego w strazy. Czy powinnismy cos przedyskutowac? Moze zechce pan zdradzic, gdzie pan byl wczorajszej nocy? Moze na Morficznej?

— Wolny dzien… — Ned roztarl szczeke.

— Jasne, jasne. Nie moja sprawa. Mam wrazenie, ze jakos sie nie zaprzyjaznilismy, Ned.

— Zgadza sie.

— Myslisz, ze jestem jakims szpiegiem.

— Wiem, ze nie jest pan Johnem Keelem.

Twarz Vimesa pozostala calkowicie bez wyrazu — co, jak sobie uswiadomil, samo w sobie go zdradzalo.

— Dlaczego tak sadzisz? — zapytal.

— Nie musze sie tlumaczyc. I nie jest pan sierzantem strazy. A przed chwila zwyczajnie mial pan szczescie. Tylko tyle mam do powiedzenia.

Ned wstal. Straznicy wychodzili juz na dziedziniec.

Vimes zostawil go i zajal sie innymi.

Nikt ich nigdy niczego nie uczyl. W wiekszym czy — zwykle — mniejszym stopniu uczyli sie od siebie nawzajem. A Vimes wiedzial, dokad prowadzi ta droga. Na tej drodze gliniarze przeszukiwali pijakow, zeby zabrac im drobne, i przekonywali sami siebie, ze lapowki to premie. Potem robilo sie jeszcze gorzej.

Byl zwolennikiem przyjmowania rekrutow z ulicy, tyle ze najpierw trzeba ich przeszkolic. Potrzebny jest ktos taki jak Detrytus, kto ryczy na nich przez szesc tygodni, potrzebne sa wyklady o obowiazku, prawach wieznia i „sluzbie publicznej”. Dopiero potem mozna ich oddac ulicznym potworom, ktorzy przekaza mlodym te inne umiejetnosci, na przyklad jak mozna kogos uderzyc tak, zeby nie bylo sladow, albo kiedy warto wlozyc z przodu do spodni metalowy talerz, zanim sie wlaczysz do bojki w barze.

Przy odrobinie szczescia i pewnej dozie rozsadku znajdowali sobie jakas pozycje pomiedzy niedoscigniona perfekcja a Otchlania, gdzie mogli byc prawdziwymi gliniarzami — troche zmatowiali, bo praca robi to z czlowiekiem, ale nie zepsuci.

Ustawil ich dwojkami, kazal atakowac i sie bronic. To byl straszny widok. Wytrzymal piec minut.

— Dobrze, wystarczy! — zawolal, klaszczac w dlonie. — Naprawde doskonale. Kiedy do miasta przyjedzie cyrk, na pewno was polece. — Wszyscy troche sie przygarbili i spojrzeli na niego z zaklopotaniem. — Nie znacie zadnych manewrow? Trzask Gardlowy, Goracy Pogrzebacz, Zebrogrzechotka? Powiedzmy, ze ide na was z wielka, ogromna pala. Co robicie?

— Uciekamy, sierzancie — odparl Wiglet.

Wszyscy sie rozesmiali.

— Jak daleko mozecie uciekac? Czasami trzeba walczyc. Mlodszy kapralu Coates?

Ned Coates nie bral udzialu w szkoleniu. Dosc wyzywajaco opieral sie o sciane i z lekcewazeniem obserwowal smutne przedstawienie.

— Tak, sierzancie? — Stanal prosto, uzywajac minimum wysilku.

— Pokazcie Wigletowi, jak sie to robi.

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату