lasy i sa porosniete sierscia.
— Naprawde? No coz, pewnie dowiemy sie o nich czegos wiecej, kiedy ktos nas poprosi, zeby jednego z nich zatrudnic w strazy — mruknal kwasno Vimes. — Co dalej?
— Dosc optymistyczne wiesci, sir — usmiechnal sie Marchewa. — Pamieta pan Hoomow? Ten gang uliczny?
— Co z nimi?
— Przyjeli do siebie pierwszego trolla.
— Co? Mialem wrazenie, ze biegaja po ulicach i bija trolle! Myslalem, ze na tym to polega!
— Najwyrazniej mlody Kalcyt tez lubi bic inne trolle.
— I to dobrze?
— W pewnym sensie, sir. W kazdym razie to krok we wlasciwym kierunku.
— Zjednoczeni w nienawisci, chcesz powiedziec?
— Tak wyglada, sir — przyznal Marchewa. Przerzucil kartki w jedna i w druga strone. — Co jeszcze tu mamy… A tak. Lodz patrolu rzecznego znowu zatonela…
Cos zrobilem nie tak, myslal Vimes, gdy litania ciagnela sie bez konca. Kiedys bylem glina. Prawdziwym glina. Scigalem ludzi. Bylem lowca. To wlasnie robilem najlepiej. Rozpoznawalem uliczny bruk w calym miescie, dotykajac tylko kamieni podeszwami butow. A teraz popatrzcie na mnie! Diuk! Komendant strazy! Zwierze polityczne! Musze wiedziec, kto z kim walczy o tysiac mil stad, bo to moze prowadzic do zamieszek tutaj.
Kiedy ostatni raz bylem na patrolu? W zeszlym tygodniu? Czy w zeszlym miesiacu? A i tak nie byl to wlasciwy patrol kontrolny, bo sierzanci wsciekle pilnuja, zeby wszyscy wiedzieli, kiedy opuszczam budynek, wiec zanim gdziekolwiek dotre, kazdy przeklety funkcjonariusz az cuchnie pasta do polerowania i zdazy sie ogolic, nawet jesli przemykam bocznymi uliczkami (ale ta mysl przynajmniej laczyla sie z pewna duma, poniewaz dowodzila, ze nie zatrudnia glupich sierzantow). Nigdy nie stoje przez cala noc na deszczu, nie walcze o zycie, tarzajac sie w rynsztoku z jakims zbirem, nigdy nie chodze szybciej niz spacerem. To wszystko mi odebrano. A co mam w zamian?
Wygody, wladze, pieniadze i cudowna zone…
Hm…
…co oczywiscie jest dobre, jasna sprawa, ale… mimo wszystko…
Do demona! Nie jestem juz glina! Jestem menedzerem. Musze rozmawiac z jakims przekletym komitetem, jakbym mowil do dzieci. Chodze na bankiety i musze nosic ten idiotyczny ozdobny pancerz. Tylko polityka i papierkowa robota… Wszystko zrobilo sie zbyt wielkie…
Gdzie sie podzialy te czasy, kiedy wszystko bylo proste?
Wyblakly jak ten bez, pomyslal.
Wkroczyli do palacu i glownymi schodami wspieli sie na pietro, do Podluznego Gabinetu.
Kiedy weszli, Patrycjusz Ankh-Morpork wygladal przez okno. Byl w pokoju sam.
— Ach, Vimes — powiedzial, nie odwracajac glowy. — Przypuszczalem, ze sie pan spozni. Wobec zaistnialych okolicznosci przesunalem spotkanie komitetu. Bardzo nimi wstrzasnela, podobnie jak mna, wiadomosc o Wrecemocnym. Nie watpie, ze pisal pan oficjalny list…
Vimes rzucil Marchewie zdziwione spojrzenie. Marchewa tylko przewrocil oczami i wzruszyl ramionami. Vetinari szybko sie o wszystkim dowiadywal.
— Tak, w samej rzeczy — potwierdzil Vimes.
— I to w taki piekny dzien… Chociaz, jak sie zdaje, nadchodzi burza…
Vetinari odwrocil sie. Do czarnej szaty mial przypieta galazke bzu.
— U lady Sybil wszystko przebiega normalnie?
— Wie pan tyle co ja…
— Nie watpie, ze pewnych rzeczy nie da sie przyspieszyc — stwierdzil Vetinari i przerzucil jakies papiery. — Niech sprawdze, zaraz, bylo kilka drobiazgow, jakie nalezaloby omowic… Ach, jak zwykle list od naszych religijnych przyjaciol ze swiatyni Pomniejszych Bostw. — Starannie wyjal go ze stosu i odlozyl na bok. — Mysle, ze zaprosze nowego diakona na herbatke i wytlumacze mu, jak stoja sprawy. O czym to ja… Aha, sytuacja polityczna w… Tak?
Otworzyly sie drzwi. Wszedl Drumknott, glowny sekretarz.
— Wiadomosc dla jego laskawosci — oznajmil, choc wreczyl kartke Vetinariemu.
Patrycjusz bardzo uprzejmie przekazal ja Vimesowi, ktory przeczytal szybko.
— To z sekarow! — zawolal. — Mamy Carcera otoczonego w Nowym Holu! Musze tam isc natychmiast!
— Jakiez to ekscytujace. — Vetinari wstal gwaltownie. — Wezwanie do poscigu. Ale czy konieczne jest, by wasza laskawosc uczestniczyl w nim osobiscie?
Vimes rzucil mu ponure spojrzenie.
— Tak — odparl. — Bo jesli nie, widzi pan, to jakis nieszczesny duren, ktorego sam wyszkolilem, zeby robil to, co nalezy, sprobuje drania aresztowac. — Zwrocil sie do Marchewy. — Kapitanie, nie ma czasu do stracenia! Sekary, golebie, kurierzy, wszystko… Wszyscy maja odpowiedziec na to wezwanie, jasne? Ale nikomu, powtarzam, nikomu nie wolno probowac go zatrzymywac bez silnego wsparcia! Jasne? I niech Swires startuje. Ozez…
— Co sie stalo, sir? — zapytal Marchewa.
— Wiadomosc jest od Tyleczek. Wyslala ja prosto tutaj. Ale co ona tam robi? Przeciez nie jest z patroli, tylko z kryminologii! Bedzie to zalatwiac regulaminowo!
— A nie powinna? — zdziwil sie Vetinari.
— Nie. Carcer wymaga strzaly w noge, zeby tylko zwrocic jego uwage. Przy nim najpierw sie strzela…
— …a potem zadaje pytania?
Vimes zatrzymal sie w progu.
— Nie ma nic, o co chcialbym go zapytac — oswiadczyl.
Przy placu Sator Vimes musial sie zatrzymac dla zlapania oddechu i to bylo okropne. Kilka lat temu tutaj dopiero nabieralby tempa! Ale burza sunaca nad rowninami pchala przed soba fale upalu, a nie wypadalo, zeby komendant dotarl na miejsce zasapany. Zreszta i tak, choc ukryl sie za ulicznym straganem i odetchnal kilka razy, watpil, czy stac go bedzie na jakies dluzsze zdanie.
Ku jego niewyobrazalnej uldze przy murze uniwersytetu czekala absolutnie cala i zdrowa kapral Cudo Tyleczek. Zasalutowala.
— Melduje sie, sir — powiedziala.
— Mm — mruknal Vimes.
— Zauwazylam dwa trolle kierujace ruchem drogowym. Wiec posialam je na Most Wodny. Potem zjawil sie sierzant Detrytus i kazalam… to znaczy poradzilam mu, zeby wszedl na uniwersytet glowna brama i sprobowal sie dostac jak najwyzej. Przybyli sierzant Colon i Nobby, wyslalam ich na Most Spory…
— Dlaczego? — przerwal jej Vimes.
— Bo nie sadze, zeby naprawde probowal tamtedy uciekac — wyjasnila Cudo ze starannym wyrazem niewinnosci na twarzy. Vimes musial sie powstrzymywac od potakiwania. — Kiedy dotra nastepni, rozstawie ich dookola. Ale przypuszczam, ze wszedl wysoko i tam zostanie.
— Dlaczego?
— Bo jak zdola sie przebic przez tylu magow, sir? Ma najwiecej szans, kiedy sprobuje przekrasc sie po dachach i zejsc na dol w jakims spokojnym miejscu. Kryjowek jest dosyc, a nie schodzac na ziemie, moze stad dotrzec az na Zapiekanki Brzoskwiniowej.
Kryminologia, pomyslal Vimes. Ha! A jesli mamy szczescie, to on nic nie wie o Buggym.
— Dobrze pomyslane — pochwalil.
— Dziekuje, sir. Czy zechcialby pan stanac troche blizej muru, sir?
— Po co?
Cos stuknelo o bruk. Vimes rozplaszczyl sie nagle na murze.
— On ma kusze, sir — ostrzegla Cudo. — Sadzimy, ze zabral ja Wrecemocnemu. Ale nie strzela celnie.
— Brawo, kapralu — powiedzial Vimes slabym glosem. — Dobra robota.