Rozejrzal sie po placu. Wiatr szarpal markizami straganow, a kupcy, zerkajac na niebo, okrywali swoje towary.

— Ale nie mozemy mu pozwolic tam siedziec — mowil dalej. — Zacznie strzelac na slepo i w koncu kogos trafi.

— Dlaczego mialby to robic, sir? — zdziwila sie Cudo.

— Carcer nie musi miec powodow. Wystarczy mu pretekst.

Jakies poruszenie w gorze zwrocilo jego uwage. Usmiechnal sie.

Wielki ptak wzbijal sie coraz wyzej nad miastem.

Czapla, stekajac cicho, wznosila sie w szerokich, powolnych kregach. Miasto zawirowalo wokol kaprala Buggy’ego Swiresa, kiedy mocniej scisnal kolanami, a potem wprowadzil ptaka w lot nurkowy i wyladowal chwiejnie na szczycie Wiezy Sztuk, najwyzszego budynku w Ankh-Morpork.

Zrzucil przenosny semafor — starczylo wycwiczonym ruchem przeciac sznurek — po czym zeskoczyl na warstwe gnijacych lisci bluszczu i kruczych gniazd, ktore pokrywaly szczyt wiezy.

Czapla przygladala mu sie z okraglooka glupota. Buggy poskromil ja zwykla metoda gnomow: nalezy pomalowac sie na zielono, jak zaba, i rechoczac, chodzic po mokradlach. Potem, kiedy czapla sprobuje go zjesc, trzeba wbiec jej po dziobie, przylozyc z glowki i zanim odzyska zmysly, dmuchnac jej w nozdrza specjalnym olejkiem, ktorego przygotowywanie trwalo caly dzien, a smrod oproznial budynek komendy. Wtedy wystarczy juz, ze raz na gnoma spojrzy, a wierzy, ze jest jej mama.

Czapla byla przydatna. Mogla przenosic sprzet. Ale dla kontroli ruchu na ulicach Buggy wolal krogulca, bo lepiej potrafi zawisnac w powietrzu.

Wsunal przenosne ramiona semafora do mechanizmu, ktory w tajemnicy zamontowal tu wiele tygodni temu. Potem z jukow czapli wyjal malutka lunete i przymocowal na brzegu kamienia, skierowana niemal pionowo w dol. Lubil takie chwile. To jedyna okazja, gdy wszyscy inni byli mniejsi od niego.

— No to… zobaczmy, co da sie zobaczyc — mruknal.

Oto budynki Niewidzialnego Uniwersytetu. Tam wznosi sie wieza zegarowa ze Starym Tomem, a dalej latwo rozpoznawalna bryla sierzanta Detrytusa wspinajacego sie miedzy kominami. Zolte swiatlo nadchodzacej burzy rozblyskiwalo na helmach biegnacych po ulicach straznikow. A tam, skradajacy sie za parapetem…

— Mam cie — szepnal Buggy i siegnal do uchwytow semafora.

— D… T… R… T… S… pauza P… R… Z… pauza S…T…A…R… pauza T… M — odczytala Cudo.

Vimes kiwnal glowa. Detrytus byl na dachu w poblizu wiezy Starego Toma. A Detrytus niosl kusze obleznicza — takiej trzech ludzi nie moglo udzwignac — ktora przerobil, by wyrzucala gruba wiazke strzal. W wiekszosci rozpadaly sie w powietrzu od dzialajacych na nie sil, a w cel trafiala rozszerzajaca sie chmura plonacych odlamkow. Vimes zakazal uzywania jej przeciw ludziom, ale znakomicie ulatwiala wchodzenie do budynkow. Potrafila otworzyc drzwi frontowe i kuchenne jednoczesnie.

— Przekaz mu, zeby oddal strzal ostrzegawczy — polecil. — Jesli trafi tym Carcera, nie znajdziemy nawet zwlok.

Chociaz bardzo bym chcial znalezc zwloki, dodal do siebie.

— Tak jest, sir.

Cudo wyjela zza pasa dwie pomalowane na bialo lopatki, spojrzala na szczyt wiezy i wyslala krotki sygnal. Buggy z daleka potwierdzil odbior.

— D… T… R… T… S… pauza S… T… R… Z… L… pauza O… S… T… R… Z… G… — mruczala do siebie, przekazujac tresc rozkazu.

Z gory nadano kolejne potwierdzenie. Po chwili z wiezy strzelila czerwona flara i rozprysnela sie wysoko. Byl to skuteczny sposob zwracania powszechnej uwagi. Potem Vimes zobaczyl, ze nadawane jest jego polecenie.

Straznicy wokol uniwersytetu, ktorzy takze odczytali przekaz, skoczyli do bram. Znali kusze Detrytusa.

Minelo kilka sekund potrzebnych trollowi, by rozpracowac pisownie, potem nastapil stlumiony, gluchy stuk, odglos jakby roju piekielnych pszczol, wreszcie trzask pekajacych dachowek i cegiel. Odlamki dachowek posypaly sie gesto na plac. Caly komin z unoszaca sie z niego smuzka dymu runal na bruk o kilka sazni od Vimesa.

Zabebnily kawalki drewna i kamieni. Spadl delikatny deszcz golebich pior.

Vimes stracil z helmu kilka odlamkow tynku.

— No tak. Mysle, ze zostal ostrzezony.

Obok komina wyladowala polowka kurka wiatrowskazu. Cudo zdmuchnela z lunety kilka piorek i znow spojrzala na wieze.

— Buggy melduje, sir, ze przestal sie poruszac.

— Naprawde? Zaskakujesz mnie. — Vimes dociagnal pas. — A teraz daj mi swoja kusze. Wchodze tam.

— Mowil pan, sir, ze nikomu nie wolno probowac aresztowania! Dlatego wyslalam panu sygnal!

— Zgadza sie. Bo to ja go aresztuje. Zaraz. Dopoki wciaz przelicza czesci ciala, zeby sprawdzic, czy jeszcze je ma. Przekaz Detrytusowi, co robie, bo nie chce skonczyc jako sto szescdziesiat funtow przekaski koktajlowej. I nie otwieraj tak ust. Zanim zorganizujemy oslone i wsparcie, zanim wszystkich rozstawimy, on zagrzebie sie gdzie indziej.

Ostatnie slowa rzucil juz w biegu.

Wpadl do budynku. W Nowym Holu mieszkali studenci, ale ze bylo dopiero wpol do jedenastej, wiekszosc lezala jeszcze w lozkach. Kilka twarzy wyjrzalo z pokojow, gdy Vimes przebiegl korytarzem do klatki schodowej, ktora doprowadzila go — juz wolniejszym krokiem i mniej pewnego co do przyszlosci — na najwyzsze pietro. Chwileczke, przeciez kiedys juz tu byl… Tak, tam sa uchylone drzwi, a za nimi widoczne mopy i wiadra, sugerujace, ze to komorka, w ktorej wozny trzyma swoje narzedzia pracy.

A na jej drugim koncu — drabina prowadzaca na dach.

Vimes starannie zaladowal kusze.

Czyli Carcer tez ma teraz kusze straznicza. To byly dobre, klasyczne jednostrzalowe modele, ale ponowne ladowanie wymagalo czasu. Jesli strzeli do Vimesa i chybi, nie bedzie juz mial drugiej szansy. Potem… nie da sie niczego zaplanowac.

Vimes wspial sie na drabine i wtedy powrocila piosenka.

— Podnosza swe stopy, swe stopy, swe stopy… — mruczal pod nosem.

Zatrzymal sie tuz ponizej krawedzi otwartej klapy na dach. Carcer nie da sie nabrac na stara sztuczke z helmem na kiju — nie wtedy, gdy ma do dyspozycji tylko jeden strzal. Trzeba zaryzykowac.

Vimes wysunal glowe, rozejrzal sie blyskawicznie, schylil sie na chwile, a potem wyskoczyl przez otwor. Przetoczyl sie niezgrabnie, gdy uderzyl o dachowki, i stanal w przysiadzie. Nikogo nie zauwazyl. Nadal zyl.

Odetchnal.

Pochyly dach wznosil sie obok. Vimes przekradl sie wzdluz niego, oparl o komin z powbijanymi drewnianymi drzazgami i spojrzal na wieze.

Niebo nad nia mialo gleboki ciemnoniebieski kolor. Burze nabieraly charakteru, gdy przetaczaly sie nad rowninami, a ta zapowiadala sie na rekordzistke. Lecz jaskrawe promienie slonca padaly na Wieze Sztuk, a tam na malenkie punkciki goraczkowych sygnalow Buggy’ego.

O… O… O…

Straznik w Klopotach. Cos grozi ktoremus z Braci.

Vimes odwrocil sie blyskawicznie, ale nikt sie do niego nie skradal. Wyjrzal ostroznie i tam — wcisniety miedzy kominy, niewidoczny dla nikogo procz Vimesa i podniebnego Buggy’ego — tkwil Carcer.

Mierzyl z kuszy.

Vimes obejrzal sie, by znalezc cel.

Trzydziesci sazni od niego, po dachu uniwersyteckiego budynku Magii Wysokich Energii, przesuwal sie wolno Marchewa.

Ten duren nigdy nie potrafil sie ukrywac. Jasne, schylal sie i skradal, ale wbrew logice, tym latwiej bylo go wtedy zauwazyc. Nie zdolal opanowac sztuki stawania sie niewidzialnym. I teraz szedl, ukradkowo przedzierajac sie przez smieci na dachu, widoczny wyraznie jak kaczka w malej balii. W dodatku przyszedl bez zadnego wsparcia.

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×