— Nie musi ci tego mowic — wtracil pierwszy zolnierz.

— Naprawde? — burknal Vimes. Ten czlowiek zaczynal mu dzialac na nerwy. — No wiec ty jestes zwyklym zolnierzem, a ja sierzantem, do demona, i jesli jeszcze raz osmielisz sie tak do mnie odezwac, sciagne cie z tego konia i przyloze w ucho! Zrozumiano?

Nawet kon cofnal sie o krok. Zolnierz otworzyl usta, by odpowiedziec, ale trzeci jezdziec uniosl dlon w bialej rekawiczce.

Niech to, pomyslal Vimes, przygladajac sie rekawowi czerwonej kurtki. Ten typ jest kapitanem. A co wiecej, inteligentnym, na oko sadzac. Nie odezwal sie, dopoki nie ocenil sytuacji. Czasami sie tacy trafiaja. Potrafia byc niebezpiecznie domyslni.

— Zauwazylem, sierzancie sztabowy — powiedzial oficer, starannie i na pozor bez sarkazmu wymieniajac range — ze flaga nad barykada jest flaga Ankh-Morpork.

— Pochodzi z naszego posterunku — wyjasnil Vimes. I dodal: — Sir.

— Wiecie, ze Patrycjusz uznal budowe barykad za akt buntu?

— Tak jest, sir.

— I…? — pytal cierpliwie kapitan.

— A coz innego mial powiedziec…

Po twarzy kapitana przemknela najlzejsza sugestia usmiechu.

— Nie mozemy pozwolic na bezprawie, sierzancie sztabowy. Gdybysmy wszyscy naruszali prawo, gdzie bysmy sie znalezli?

— Za ta barykada jest wiecej straznikow na osobe niz gdziekolwiek w miescie, sir. Mozna uznac, ze to najbardziej praworzadne miejsce w okolicy.

Zza barykady dobiegly podniesione glosy.

… wasze helmy do nas naleza i cala reszta odziezy, nasi sa wszyscy generalowie, przegra, kto na nas udeeerzy… Morporkia, Morporkia, Morpooroorooorooooorrroorrr…

— Rebelianckie piesni, sir — stwierdzil zolnierz numer jeden.

Kapitan westchnal.

— Gdybys sluchal, Hepplewhite, moglbys zauwazyc, ze to bardzo falszywie spiewany hymn panstwowy.

— Nie mozemy pozwolic buntownikom na takie spiewy, sir!

Vimes dostrzegl mine kapitana. Wiele mowila na temat idiotow.

— Wznoszenie flagi i spiewanie hymnu, Hepplewhite, choc nieco podejrzane, nie sa same w sobie aktem zdrady. A my jestesmy pilnie potrzebni gdzie indziej. — Kapitan zasalutowal Vimesowi, ktory odpowiedzial tym samym. — Zostawiamy was zatem, sierzancie sztabowy. Zycze interesujacego dnia. Prawde mowiac, wiem, ze taki bedzie.

— Ale to barykada, sir! — upieral sie zolnierz, zerkajac ponuro na Vimesa.

— To przeciez tylko stos mebli, czlowieku! Ludzie robili pewnie wiosenne porzadki. Nigdy nie zostaniesz oficerem, jesli nie bedziesz spostrzegawczy. Za mna, jesli mozna.

Raz jeszcze skinawszy Vimesowi, kapitan odjechal klusem ze swoimi ludzmi.

Vimes oparl sie o barykade, odlozyl kusze na ziemie i wyjal cygarnice. Pogrzebal w kieszeni, wylowil pomiete kartonowe pudelko waskich cygar i delikatnie przelozyl je do srebrnego pojemnika.

Hm… Po lewej mial Kablowa; przed nim, az do Latwej, ciagnela sie ulica Kopalni Melasy.

Gdyby ustawic barykady do Latwej, za nimi znalazlaby sie spora czesc Dolnej Kraweznej, ktora latwiej byloby bronic.

Zrobimy to. W koncu przeciez to zrobilismy.

Oczywiscie, to by znaczylo, ze siedziba Niewymownych znajdzie sie tutaj razem z nami. To jakby rozbic namiot nad gniazdem zmij.

Poradzimy sobie. Poradzilismy sobie.

Do barykady zblizylo sie dwoje staruszkow popychajacych wozek z rozmaitym dobytkiem. Popatrzyli na Vimesa z niema prosba. Skinal glowa, a oni przecisneli sie na druga strone.

Teraz trzeba tylko…

— Sierzancie…

Fred Colon wychylil sie nad stosem mebli. Wydawal sie bardziej zdyszany niz zwykle.

— Slucham, Fred.

— Duzo ludzi idzie tu przez most Pons. Mowia, ze wszedzie cos sie dzieje. Mamy ich wpuscic?

— Jacys zolnierze?

— Chyba nie, sierzancie. Glownie starsi i dzieciaki. I moja babcia.

— Godna zaufania?

— Nie wtedy, kiedy wypije pare kufelkow.

— No to ich wpusc.

— Ehm… — powiedzial Colon.

— O co chodzi, Fred?

— Niektorzy z nich to straznicy. Paru chlopakow z Przycmionej i sporo z Krolewskiej Drogi. Znam wiekszosc, a tych, co ich nie znam, znaja ci, ktorych znam, jesli pan rozumie, o co mi chodzi.

— Ilu?

— Kolo dwudziestki. Jeden z nich to Dai Dickins, sierzant z Przycmionej. Mowi, ze im powiedzieli, ze beda musieli strzelac do ludzi, no to wiekszosc od razu zdezerterowala.

— Przestan, Fred — rzucil Vimes. — My nie dezerterujemy. Jestesmy cywilami. A teraz niech mlody Vimes, ty, Waddy, moze jeszcze szesciu innych, zjawi sie tu za dwie minuty, w pelnym oporzadzeniu. Jasne? I przekaz Wigletowi, zeby zorganizowal grupy do przesuwania barykad, kiedy powiem.

— Przesuwania, sierzancie? Myslalem, ze barykady stoja w miejscu…

Vimes zignorowal jego watpliwosci.

— A Ryjek ma dwie minuty na znalezienie mi flaszki brandy. Duzej.

— Czy znowu bierzemy prawo we wlasne rece, sierzancie? — zapytal Colon.

Vimes spogladal na wylot ulicy Kablowej. Cygarnica obciazala mu kieszen.

— Tak, Fred — odparl. — Tylko ze tym razem scisniemy.

Dwaj wartownicy w siedzibie Niewymownych przygladali sie z zaciekawieniem, jak niewielki oddzial straznikow nadszedl ulica i zatrzymal sie przed nimi.

— No popatrz, cala armia — odezwal sie jeden z nich. — Czego tu chcecie?

— Niczego, sir — odparl kapral Colon.

— No to mozecie spadac.

— Nie mozemy, sir. Mamy rozkaz.

Wartownicy podeszli blizej. Fred Colon pocil sie, a oni lubili takie widoki. Mieli nudna robote, gdy tymczasem wiekszosc Niewymownych krazyla po miescie, wykonujac ciekawsze zadania.

Nie uslyszeli cichych krokow za soba.

— Jaki rozkaz? Co macie robic, kapralu? — zapytal jeden, patrzac z gory na Colona.

Za nim rozleglo sie westchnienie i cichy stuk.

— Odwracac uwage? — wyjakal Colon.

Wartownik odwrocil sie i spotkal z sunacym w przeciwna strone Negocjatorem nr 5 od pani Goodbody.

Kiedy osuwal sie na ziemie, Vimes skrzywil sie i roztarl kostki dloni.

— Wazna lekcja, chlopcy — powiedzial. — Co byscie zrobili, zawsze boli. Wy dwaj, wciagnijcie ich do cienia, niech sobie pospia. Vimes i Nancyball, pojdziecie ze mna.

Kluczem do zwyciestwa, jak zawsze, bylo wygladanie, jakby czlowiek mial pelne prawo — nie, nawet obowiazek — by przebywac tu, gdzie przebywa. Pomagalo tez, kiedy kazda linia swego ciala sugerowal, ze nikt

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату