preferowal ciemna zielen albo ciemne odcienie szarosci. Przy odpowiedniej barwie ubrania i odpowiedniej postawie czlowiek znikal. Oczy patrzacych pomagaly mu zniknac. Wymazywaly go z pola widzenia, wplataly w tlo.
Oczywiscie gdyby przylapano go na noszeniu takich ubran, zostalby usuniety z gildii. Uwazal jednak, ze to o wiele lepsze, niz zostac usuniety z krainy chodzacych i oddychajacych. Wolal raczej zycie niz zycie z klasa.
Oddalony o trzy kroki gwardzista zapalil papierosa, zupelnie sie nie troszczac o zdrowie innych.
Coz za geniuszem byl lord Winstanleigh Greville-Pipe. Jakim obserwatorem… Havelock bylby szczesliwy, gdyby mogl sie z nim spotkac, a przynajmniej odwiedzic jego miejsce spoczynku. Grob jednak znajdowal sie prawdopodobnie w jakims tygrysie, ktorego — ku swemu radosnemu zaskoczeniu — lord nie zauwazyl, dopoki nie bylo juz za pozno.
Vetinari uhonorowal go prywatnie. Odnalazl i stopil grawerowane plyty „Pewnych obserwacji na temat sztuki niewidzialnosci”.
Wytropil rowniez cztery istniejace jeszcze egzemplarze, ale nie potrafil ich spalic. Zamiast tego kazal oprawic cienkie tomiki razem, w okladkach trzeciego tomu „Anegdot o slynnych ksiegowych”. Uznal, ze lord Winstanleigh Greville-Pipe docenilby takie rozwiazanie.
Vetinari lezal wygodnie na olowianym dachu, cierpliwy jak kot, i przygladal sie palacowym gruntom w dole.
Vimes lezal twarza w dol na stole na posterunku i krzywil sie od czasu do czasu.
— Prosze sie nie ruszac — upomnial go doktor Lawn. — Juz prawie skonczylem. Pewnie by mnie pan wysmial, gdybym powiedzial, zeby pan sie tak nie przejmowal.
— Ha. Ha. Au!
— To tylko powierzchowna rana, ale powinien pan troche odpoczac.
— Ha. Ha.
— Ma pan przed soba pracowita noc. Ja tez, jak przypuszczam.
— Powinnismy sobie poradzic, jesli dociagniemy barykady az do Latwej — oswiadczyl Vimes i zdal sobie sprawe ze znaczacego milczenia. — Dociagnelismy je do Latwej, prawda? — zapytal.
— Z tego, co ostatnio slyszalem, tak — odparl doktor.
— Z tego, co pan ostatnio slyszal?
— No wiec formalnie to nie. To wszystko… rozrasta sie, John. Ostatnio slyszalem: „Po co sie zatrzymywac na Latwej?”.
— Bogowie…
— Tak, tez sobie tak pomyslalem.
Vimes podciagnal spodnie, zapial pas i kulejac, wyszedl na ulice. A takze w sam srodek dyskusji.
Rosie Palm, Sandra, Reg Shoe i pol tuzina innych siedzialo wokol stolu na srodku ulicy. Vimesa dobiegal zalosny glos:
— Nie mozna walczyc o milosc w przystepnych cenach!
— Mozna, jesli chcecie, zeby dziewczeta i ja sie do was przylaczyly — oswiadczyla Rosie. — „Powszechna” czy „wolna” to nie sa slowa, jakie chcialybysmy widziec w tym kontekscie.
— Och, niech bedzie. — Reg zanotowal cos na kartce. — Ale wszyscy sie zgadzamy na Prawde, Sprawiedliwosc i Wolnosc, tak?
— I lepsza kanalizacje. — Byl to glos pani Rutherfordowej. — I jeszcze zeby cos zrobic ze szczurami.
— Wydaje mi sie, ze powinnismy myslec o sprawach bardziej ogolnych, towarzyszko pani Rutherford — upomnial ja Reg.
— Nie jestem towarzyszka, podobnie jak pan Rutherford — oswiadczyla pani Rutherfordowa. — Nigdy nie wtracamy sie w cudze sprawy, prawda, Sidney?
— Mam pytanie — wtracil ktos z grupy patrzacych. — Nazywam sie Harry Zwinka i mam warsztat szewski przy Nowej Szewskiej…
Reg skorzystal z okazji, by skonczyc rozmowe z pania Rutherfordowa. Rewolucjonisci nie powinni juz pierwszego dnia spotykac takich osob jak pani Rutherfordowa.
— Slucham, towarzyszu Zwinka.
— I niczego nie zujemy w borach — ciagnela pani Rutherfordowa, by wyjasnic wszystko do konca.
— Chodzi pewnie o burzujow — domyslil sie Reg. — Nasz manifest wspomina o burzuazji. Nie o zuciu.
— Burzuazja, burzuazja… — Pani Rutherfordowa testowala nowe slowo. — Brzmi niezle. No a co takiego oni robia?
— Bo tu jest napisane, w artykule siodmym na tej liscie… — ciagnal pan Zwinka.
— …Ludowej Deklaracji Wspanialego Dwudziestego Czwartego Maja — uzupelnil Reg.
— Tak, tak, oczywiscie… No wiec tu stoi, ze przejmiemy srodki produkcji, tak jakby, no to chcialbym sie dowiedziec, jak to dziala dla mojego warsztatu? No bo przeciez i tak w nim jestem, prawda? Tam nikt juz sie wiecej nie zmiesci poza mna, moim chlopakiem Garbutem i moze jednym klientem…
Vimes usmiechnal sie w polmroku. Reg wyraznie nie dostrzegal takich zagrozen.
— Tak, ale po rewolucji wszystko bedzie wspolna wlasnoscia ludu… no… To znaczy, ze bedzie nalezec do was, towarzyszu Zwinka, ale takze do wszystkich pozostalych. Rozumiecie?
Towarzysz Zwinka chyba jednak nie rozumial.
— Ale to ja bede robil buty?
— Oczywiscie. Tylko ze wszystko bedzie nalezalo do ludu.
— No to… kto bedzie za te buty placil?
— Kazdy za swoje buty zaplaci uczciwa cene, a wy nie bedziecie winni wykorzystywania trudu prostego robotnika — podsumowal krotko Reg. — Czy teraz moglibysmy…
— To znaczy krow? — upewnil sie Zwinka.
— Co?
— No bo to sa tylko krowy, no i chlopcy z garbarni, i stoja caly dzien na pastwisku, nie chlopcy z garbarni, naturalnie, ale…
— Posluchajcie, towarzyszu — rzekl Reg. — Wszystko bedzie nalezalo do ludu i kazdemu bedzie z tym lepiej. Rozumiecie?
Szewc zmarszczyl czolo. Nie byl pewien, czy jest elementem ludu.
— Myslalem, ze my tylko nie chcemy na naszej ulicy zolnierzy ani walk i w ogole — powiedzial.
Reg byl wyraznie zagubiony. Wykonal odwrot na bezpieczne tereny.
— W kazdym razie wszyscy sie zgadzamy na Prawde, Wolnosc i Sprawiedliwosc, tak?
Odpowiedzial mu chor potakiwan. Wszyscy chcieli Wolnosci, Sprawiedliwosci i Prawdy. Nic nie kosztowaly.
Zaplonela zapalka. Wszyscy obejrzeli sie na Vimesa, ktory zapalil cygaro.
— Chcielibyscie Wolnosci, Prawdy i Sprawiedliwosci, towarzyszu sierzancie? — rzucil zachecajaco Reg.
— Chcialbym jajko na twardo — odparl Vimes i zgasil zapalke.
Zabrzmialy niepewne smiechy, ale Reg byl chyba urazony.
— W obecnej sytuacji, sierzancie, powinnismy sobie stawiac wyzsze cele…
— No tak, mozemy. — Vimes zszedl po stopniach. Spojrzal na kartki papieru przed Regiem. Ten czlowiek sie przejmowal. Naprawde sie przejmowal. I byl powazny. Bez watpienia. — Ale… widzisz, Reg, jutro znowu wzejdzie slonce i jestem prawie pewny, ze cokolwiek sie stanie, nie znajdziemy Wolnosci, nie pojawi sie wiele Sprawiedliwosci, a juz na pewno nie odszukamy Prawdy. Jest za to mozliwe, ze dostaniemy jajko na twardo. O co tu chodzi, Reg?
— O Ludowa Republike Ulicy Kopalni Melasy — odparl Reg z duma. — Tworzymy rzad.
— Swietnie — westchnal Vimes. — Nastepny. Akurat tego nam trzeba. A czy ktos z was ma pojecie, gdzie sie podzialy moje nieszczesne barykady?
— Witam, panie Keel — uslyszal lepki glos.
Spojrzal w dol. Obok, wciaz w swoim o wiele za duzym plaszczu, ale teraz rowniez w helmie o wiele na niego za wielkim, stal Nobby Nobbs.
— Jak sie tu dostales, Nobby?
— Mama mowi, ze jestem podstepny, sierzancie.