— Czy spiewales kiedys hymn panstwowy?

— Och, wiele razy.

— Ale nie tak oficjalnie.

— Znaczy, zeby pokazac, ze jestem patriota? Na bogow, nie! To byloby… dziwaczne — uznal kapitan.

— A jak jest z flaga?

— No oczywiscie, codziennie jej salutuje.

— Ale nie wymachujesz nia ani nic? — upewnil sie major.

— Chyba pare razy machalem taka papierowa, kiedy jeszcze bylem maly. W urodziny Patrycjusza czy cos takiego. Stalismy na ulicy, on przejezdzal, a my krzyczelismy „Hurra!”.

— A potem juz nigdy?

— Nie, Clive. — Kapitan byl troche zaklopotany. — Bardzo bym sie zaniepokoil, gdybym zobaczyl czlowieka, ktory wymachuje flaga i spiewa hymn. To cos, co robia cudzoziemcy.

— Naprawde? Czemu?

— My nie musimy pokazywac, ze jestesmy patriotami. Rozumiesz, to przeciez Ankh-Morpork. Nie warto robic zamieszania, by sie przekonac, ze jestesmy najlepsi. My to wiemy.

Teoria, ktora zrodzila sie w umyslach Wigleta, Waddy’ego, a nawet — owszem — w niezbyt doswiadczonym umysle Freda Colona, byla rzeczywiscie kuszaca. O ile Vimes zdolal zrozumiec, rozumowanie przebiegalo tak:

1. Przypuscmy, ze teren za barykadami jest wiekszy niz przed barykadami, tak?

2. Znaczy, ma w sobie wiecej ludzi i wiekszy kawalek miasta, jesli pan rozumie, o co mi chodzi.

3. Wtedy, prosze poprawic, gdybym sie mylil, sierzancie, ale to by znaczylo, w pewnym sensie, ze jestesmy teraz przed barykadami, prawda?

4. No i wychodzi na to, ze wcale sie nie buntujemy, tak? No bo nas jest wiecej, a wiekszosc nie moze sie zbuntowac, to chyba logiczne, nie?

5. Czyli to my jestesmy ci dobrzy. Jasne, bylismy tymi dobrymi przez caly czas, ale teraz to bedzie tak oficjalnie, prawda? Jakby no, matematycznie.

6. No wiec pomyslelismy, ze dociagniemy do Latwej, a pozniej przeskoczymy na Przycmiona i na druga strone rzeki…

7. Beda z tego jakies klopoty, sierzancie?

8. Dziwnie pan na mnie patrzy, sierzancie…

9. Przepraszamy, sierzancie.

Vimes sie zastanawial. Coraz bardziej niespokojny Fred Colon stal przed nim z grupa innych barykadierow za plecami. Wygladali jak przylapani na zakazanej zabawie Pukania do Drzwi i Ucieczki. Wszyscy przygladali mu sie czujnie na wypadek wybuchu.

Teoria miala w sobie jakas pokretna logike. O ile czlowiek postanowil nie uwzgledniac takich czynnikow jak „prawdziwe zycie” czy „zdrowy rozsadek”.

Pracowali ciezko. Bogowie swiadkami, ze latwo jest zablokowac ulice w miescie. Wystarczy zbic deskami kilka wozow i zaladowac je wysoko meblami i roznymi rupieciami. Jesli pchac bardzo mocno, mozna bylo nawet taka barykade przesuwac naprzod. To zalatwialo glowne ulice.

Co do reszty, nie bylo to takie trudne. I tak wszedzie stalo sporo niewielkich barykad. Chlopcy tylko je polaczyli. I nikt nawet nie zauwazyl, jak Ludowa Republika Ulicy Kopalni Melasy zaczela obejmowac czwarta czesc miasta.

Vimes kilka razy gleboko odetchnal.

— Fred… — rzucil.

— Tak, sierzancie?

— Czy kazalem wam to robic?

— Nie, sierzancie.

— Za wiele jest uliczek. Za wielu ludzi, Fred.

Twarz Colona pojasniala.

— No tak, ale tez wiecej straznikow, sierzancie. Wielu chlopakow tutaj dotarlo. Dobrych chlopakow. A sierzant Dickins zna sie na takich sprawach. Pamieta, jak to sie dzialo poprzednim razem, sierzancie, wiec wezwal wszystkich zdrowych mezczyzn, ktorzy potrafia uzywac broni, zeby sie zebrali, sierzancie. Jest ich masa, sierzancie! Mamy cala armie, sierzancie!

W taki sposob swiat rozsypuje sie w gruzy, myslal Vimes. Bylem wtedy mlody i glupi, nie patrzylem na to w taki sposob. Myslalem, ze Keel prowadzi rewolucje. Ciekawe, czy on tez tak myslal.

Ale ja chcialem tylko, zeby pare ulic bylo bezpiecznych. Chcialem utrzymac garstke porzadnych, niemadrych ludzi z daleka od otepialych tlumow, bezmyslnych rebeliantow i zidiocialych zolnierzy. I naprawde, naprawde mialem nadzieje, ze mi sie uda.

Moze mnisi mieli racje. Zmiana historii to jak stawianie tamy. Rzeka znajdzie droge wokol niej.

Zobaczyl w grupie rozpromienionego Sama. Kult bohatera, pomyslal. Cos takiego moze uczynic czlowieka slepym.

— Byly jakies klopoty? — zapytal Colona.

— Chyba nikt jeszcze nie wpadl na to, co tutaj robimy, sierzancie. Wszystko sie dzieje na Siostrach Dolly i po tamtej stronie. Szarze kawalerii i co tam jeszcze… Zaraz, ida nastepni.

Straznik na szczycie barykady dal sygnal. Vimes uslyszal jakis ruch po drugiej stronie.

— Na oko to ludzie, ktorzy uciekaja z Siostr Dolly — uznal Colon. — Co mamy zrobic, sierzancie?

Trzymac ich na zewnatrz, pomyslal Vimes. Nie wiemy, kim sa. Nie mozemy wszystkich tu wpuszczac. Niektorzy na pewno sprawia klopoty.

Problem polega na tym, ze wiem, co sie tam dzieje. Miasto przypomina kawalek piekla i nigdzie nie jest naprawde bezpiecznie.

I wiem, jaka decyzje podejme, bo patrze, jak ja podejmuje.

Nie moge uwierzyc. Stoje tam teraz — dzieciak, ciagle jeszcze gladki, rozowy i pelen idealow, ktory patrzy na mnie, jakbym byl nie wiadomo jakim bohaterem. I nie osmiele sie nim nie byc. Podejme glupia decyzje, bo chce dobrze wypasc przed samym soba. I ciekawe, jak to wytlumaczyc komus, kto nie wypil paru drinkow.

— No dobrze, przepusccie ich — polecil. — Ale zadnej broni. Przekaz rozkaz.

— Zabrac ludziom bron? — Colon nie dowierzal.

— Zastanow sie, Fred. Nie chcemy tu przeciez Niewymownych, prawda? Ani zolnierzy w przebraniu. Ktos musi poreczyc za kazdego, komu pozwolimy nosic bron. Wolalbym nie zarobic mieczem z przodu i z tylu rownoczesnie. I jeszcze jedno, Fred… Nie wiem, czy mam do tego prawo i pewnie dlugo sie to nie utrzyma, ale jesli o mnie chodzi, awansujesz na sierzanta. Kazdy, kto chcialby podyskutowac o tym dodatkowym pasku, moze podyskutowac ze mna.

Piers Freda Colona, juz teraz nabierajaca tluszczu, wypiela sie mocno.

— Tak jest, sierzancie! Eee… Czy to znaczy, ze nadal slucham pana rozkazow? Jasne. Jasne. Jasne. Nadal slucham pana rozkazow. Jasne.

— Nie przesuwaj juz wiecej barykad. Zablokuj zaulki. Utrzymaj te linie. Vimes, pojdziesz ze mna. Potrzebny mi goniec.

— Ja niezle ganiam, sierzancie — zglosil sie stojacy gdzies z tylu Nobby.

— W takim razie chcialbym, Nobby, zebys pobiegl na zewnatrz i sprawdzil, co sie teraz dzieje.

Sierzant Dickins okazal sie mlodszy, niz Vimes go zapamietal, choc i tak niewiele juz mu brakowalo do emerytury. Zachowal jednak sumiasty sierzancki was, wypomadowany na sztywno i ewidentnie farbowany, oraz wlasciwa sierzancka sylwetke, utrzymywana nieujawnianymi metodami gorseciarskimi. Wiele lat przesluzyl w wojsku, jak przypominal sobie Vimes, choc przybyl do Ankh-Morpork z Llamedos. Straznicy odkryli to, poniewaz wyznawal jakas religie druidyczna o doktrynie tak surowej, ze nie uzywali nawet megalitow. I byl absolutnie przeciwny przeklinaniu. To powazny klopot dla sierzanta. W kazdym razie bylby powazny, gdyby sierzanci nie mieli takiego talentu do improwizacji.

Obecnie przebywal na Radosnym Mydle — przedluzeniu Kablowej. I mial tam cala armie.

Nie wygladala na armie. Zadne dwie sztuki broni nie byly takie same, a wiekszosc nie byla nawet w scislym sensie bronia. Vimes zadrzal, gdy cofnal sie pamiecia — a raczej skoczyl pamiecia naprzod — do roznych

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату