brud. Na plecy zarzucil kusze, nosil tez bandolier z nozami.
I byl szalony. Major rozpoznal: oczy zbyt rozjarzone, usmiech zbyt stezaly…
— Uff, gotowe — rzekl przybysz i zdjal z prawej dloni duzy mosiezny kastet. — Przepraszam za waszego wartownika, panowie, ale nie chcial mnie wpuscic, chociaz podalem mu haslo. Wy tu dowodzicie?
— Kim pan jest, do demona? — Major wstal.
Na przybyszu nie zrobilo to wrazenia.
— Carcer — przedstawil sie. — Sierzant Carcer.
— Sierzant? W takim razie mozecie…
— Z Kablowej — dodal Carcer.
Major sie zawahal. Obaj oficerowie wiedzieli o Niewymownych, choc gdyby ich zapytac, pewnie nie potrafiliby wyartykulowac, co wlasciwie wiedza. Niewymowni dzialali w tajemnicy, za scena. Byli o wiele wazniejsi od zwyklych straznikow. Odpowiadali bezposrednio przed Patrycjuszem; mieli duze wplywy. Nie warto bylo sie im narazac. Nie nalezalo ich irytowac. Niewazne, ze ten czlowiek jest tylko sierzantem — jest Niewymownym.
Co gorsze, major zdawal sobie sprawe z tego, ze ta kreatura widzi, co on mysli, i bawi go ten widok.
— Tak — powiedzial Carcer. — Zgadza sie. I macie szczescie, ze tutaj jestem, zolnierzyku.
Zolnierzyku, pomyslal major. W dodatku slyszeli to ludzie, ktorzy zapamietaja. Zolnierzyk…
— A to jakim sposobem? — spytal.
— Kiedy wy i wasi blyszczacy zolnierze zadzieracie nosa i scigacie po ulicach praczki… — Carcer przysunal sobie jedyne wolne krzeslo w namiocie i usiadl — …prawdziwe klopoty dzieja sie przy ulicy Kopalni Melasy.
— O czym ty mowisz, czlowieku? Nie mamy zadnych meldunkow o zamieszkach w tamtej okolicy!
— Owszem, zgadza sie. I nie wydaje sie wam to dziwne?
Major znowu sie zawahal. Jakies niewyrazne wspomnienie wyplynelo z glebi umyslu… Kapitan mruknal cos i podsunal mu kartke papieru. Major spojrzal na nia i przypomnial sobie.
— Jeden z moich oficerow byl tam dzis po poludniu i zameldowal, ze wszystko jest pod kontrola.
— Doprawdy? A pod czyja kontrola? — spytal Carcer. Oparl sie wygodnie i polozyl nogi na stol.
Major popatrzyl na nie, ale buty nie zdradzaly zadnego znaku zaklopotania.
— Prosze zdjac nogi z blatu — polecil lodowato.
Carcer zmruzyl oczy.
— A kto mnie zmusi? Pan i jaka armia?
— Tak sie sklada, ze moja…
Major spojrzal Carcerowi w oczy i pozalowal tego. Obled. Widywal juz takie oczy na polu bitwy.
Z demonstracyjna ostroznoscia Carcer zdjal nogi z blatu. Potem wyjal chusteczke, brudna od nieodgadnionych cieczy, chuchnal teatralnie na drewno i przetarl je starannie.
— Bardzo prosze o laskawe wybaczenie — powiedzial. — Jednakze, kiedy wy, dzentelmeni, dbaliscie o porzadek i czystosc na waszym stole, tak, jak to mowia, haha, toczy samo serce miasta. Czy ktos wam juz doniosl, ze posterunek przy Kablowej zostal spalony do golej ziemi? Co, jak sadzimy, kosztowalo zycie kapitana Swinga i przynajmniej jednego z naszych… pracownikow technicznych.
— Na bogow, Swing… — mruknal kapitan Wrangle.
— Tak wlasnie powiedzialem. Wszystkie mety, ktore wasi chlopcy przepedzili z Siostr Dolly i pozostalych siedlisk, trafily wlasnie tam.
Major rzucil okiem na raport.
— Ale nasz patrol stwierdzil, ze teren wydaje sie spokojny, liczne patrole strazy, ludzie wywiesili flage i spiewaja hymn panstwowy.
— Sam pan widzi. Czy spiewal pan kiedys hymn na ulicy, majorze?
— No nie…
— Kogo jego lordowska mosc tam poslal? — zapytal Wrangle.
Major Mountjoy-Standfast przerzucil papiery. Twarz mu pociemniala.
— Rusta — powiedzial.
— Wielkie nieba… To prawdziwy cios.
— Przypuszczam, ze ten czlowiek jest juz martwy — oswiadczyl Carcer, a major staral sie ukryc lekka poprawe nastroju. — Osoba, ktora tam teraz dowodzi, przedstawia sie jako sierzant Keel. Ale to oszust. Prawdziwy Keel lezy w kostnicy.
— Skad to wszystko wiecie? — zainteresowal sie major.
— My w Sekcji Specjalnej mamy swoje sposoby odkrywania pewnych faktow.
— Slyszalem… — mruknal kapitan.
— Stan wyjatkowy, panowie, oznacza, ze armia udziela pomocy wladzom cywilnym — przypomnial Carcer. — A w tej chwili to wlasnie ja. Oczywiscie mozecie poslac paru kurierow na bal, ale nie wydaje mi sie, zeby popchnelo to wasza kariere. Prosze zatem, by wasi ludzie pomogli nam przy niewielkim… chirurgicznym cieciu.
Major popatrzyl na niego. Obrzydzenie, jakie czul dla Carcera, nie mialo granic. Ale byl majorem od niedawna, a kiedy czlowiek wlasnie dostal awans, ma nadzieje, ze zachowa range przynajmniej tak dlugo, by insygnia zdazyly nabrac patyny.
Zmusil sie do usmiechu.
— Wy i wasi ludzie, sierzancie, macie za soba ciezki dzien — powiedzial. — Moze przejdziecie do namiotu mesy, a ja skonsultuje sie z innymi oficerami?
Carcer poderwal sie gwaltownie — major az drgnal — pochylil sie i oparl piesci na blacie.
— Tak zrob, mlodziaku — powiedzial z usmiechem jak ostrze zardzewialej pily.
Potem odwrocil sie i wyszedl w noc.
Po chwili odezwal sie Wrangle:
— Niestety, jego nazwisko jest na liscie funkcjonariuszy, ktora przyslal nam wczoraj Swing. No i… formalnie ma racje co do prawa.
— Chcesz powiedziec, ze musze sluchac jego polecen?
— Nie. Ale jest upowazniony, by zadac od ciebie pomocy.
— A czy ja jestem upowazniony do odmowy?
— O tak, naturalnie. Ale…
— …bede musial jego lordowskiej mosci tlumaczyc dlaczego?
— Otoz to.
— Ale ten czlowiek to wredny dran. Znasz takich przeciez. To ci, ktorzy sie zaciagaja dla rabunku. Ci, ktorych w koncu trzeba powiesic jako przyklad dla pozostalych.
— Ehm…
— Co jeszcze?
— Wiesz, on w jednym ma racje. Przejrzalem raporty i to rzeczywiscie dziwne. W okolicach Kopalni Melasy naprawde panowal spokoj.
— To chyba dobrze, nie?
— To niewiarygodne, Clive, jesli sie dobrze zastanowic. Mam tu napisane, ze nawet ich posterunek nie byl atakowany. Aha… i ten twoj kapitan Burns pisze, ze spotkal Keela. Twierdzi, ze jesli Keel jest sierzantem strazy, to on, Burns, jest wujaszkiem malpiatki. Uwaza, ze ten czlowiek jest przyzwyczajony do dowodzenia. Prawde mowiac, mam wrazenie, ze Burnsowi sie spodobal.
— Na bogow, Tom, potrzebna mi pomoc! — burknal major.
— W takim razie wyslij tam natychmiast konnych… taki nieoficjalny patrol. Przeprowadza porzadne rozpoznanie. Mozesz sobie pozwolic na pol godziny zwloki.
— Slusznie! Racja! Dobry pomysl! — Major odetchnal z ulga. — Zajmij sie tym, dobrze?
Po eksplozji rozkazow usiadl i znow spojrzal na mape. Przynajmniej niektore sprawy mialy sens. Wszystkie barykady skierowane byly frontem do srodka miasta — ludzie barykadowali sie przed palacem i centrum. Nikt nie bedzie sie zbytnio przejmowal swiatem zewnetrznym. Gdyby ktos w tych okolicznosciach zechcial opanowac oddalona dzielnice, najlepiej byloby przejsc przez brame w miejskich murach. Bramy nie beda pewnie strzezone nalezycie.
— Tom…
— Slucham, Clive.