rodzinnych awantur, do ktorych wzywano go przez lata. Kiedy ktos go atakowal bronia w scislym sensie, przynajmniej wiedzial, czego moze sie spodziewac. To bron w niescislym sensie sprawiala, ze mlodzi rekruci robili w portki ze strachu. Byly tu tasaki do miesa przywiazane do dragow. Byly dlugie zaostrzone prety i rzeznickie haki.

Coz, w tej okolicy zyli drobni kupcy, tragarze, rzeznicy i robotnicy portowi. Wskutek tego przed Vimesem stali teraz w nierownych szeregach ludzie, ktorzy kazdego dnia, spokojnie i legalnie, pracowali ostrzami i kolcami, przy jakich zwykly miecz wygladal niczym szpilka do dziewczecego kapelusza.

Byla tez klasyczna bron. Ludzie wracali z wojen ze swoimi mieczami albo halabardami. Bron? Na bogow, panie wladzo, alez skad! To pamiatka. Miecz sluzyl pewnie do grzebania w kominku, halabarda pelnila sluzbe jako wspornik jednego konca sznura do prania, a ich wlasciwe zastosowanie zostalo zapomniane…

…az do teraz.

Vimes patrzyl na cala te stal. Aby wygrac bitwe, ci ludzie musieliby tylko stac w miejscu. Gdyby wrogowie atakowali ich z dostateczna sila, w koncu wyszliby po drugiej stronie w formie mielonego miesa.

— Niektorzy to emerytowani straznicy, sah — poinformowal szeptem Dickins. — Sporo w tym czy innym okresie sluzylo w regimentach. Jest paru mlodych, ktorzy chetnie zobaczyliby troche akcji, wie pan, jak to jest. Co pan mysli?

— Na pewno bardzo bym nie chcial z nimi walczyc — odparl Vimes.

Co najmniej czwarta czesc tych ludzi miala siwe wlosy, a kilku uzywalo broni, by sie podeprzec.

— Wlasciwie to nie chcialbym byc odpowiedzialny za wydanie im rozkazu. Jesli powiem „w tyl zwrot”, posypia sie konczyny.

— Sa bardzo zdecydowani, sah.

— Przyznaje. Ale nie chce tu wojny.

— Och, nie zajdzie tak daleko, sah — uspokoil go Dickins. — W swoim czasie widzialem juz kilka barykad. To sie zwykle konczy pokojowo. Ktos nowy przejmuje rzady, ludzie sie nudza, kazdy wraca do domu. I tyle.

— Ale Winder to wariat — przypomnial Vimes.

— Niech pan mi pokaze jednego, ktory nie byl, sah — odparl Dickins.

Mowi mi „sir”, pomyslal Vimes. A w kazdym razie „sah”. A jest starszy ode mnie. Zreszta co tam, moge przeciez zrobic to jak nalezy.

— Sierzancie — powiedzial. — Wybierzecie dwudziestu swoich najlepszych ludzi, ktorzy byli juz w bitwie. Ludzi, ktorym ufacie. Maja stanac przy Bramie Rzeznej i byc czujni.

Dickins sie zdziwil.

— Ale ona jest zamknieta sztaba, sah. W dodatku to calkiem za nami. Myslalem, ze…

— Do bramy, sierzancie — upieral sie Vimes. — Maja pilnowac, zeby nikt sie nie zakradl i nie zdjal sztaby. Wzmocnicie tez posterunki na mostach. Rozlozycie kolczatki, potykacze… Gdyby ktos probowal dostac sie do nas przez most, chce, zeby bylo mu naprawde trudno. Zrozumiano?

— Wie pan o czyms, sah? — zapytal Dickins, przechylajac glowe na bok.

— Powiedzmy tyle, ze staram sie myslec jak nieprzyjaciel — odparl Vimes.

Zblizyl sie o krok i znizyl glos.

— Znasz troche historie, Dai. Nikt, kto ma choc uncje rozsadku, nie atakuje barykady od frontu. Trzeba poszukac slabych punktow.

— Przeciez sa tam jeszcze inne bramy, sah — zauwazyl z powatpiewaniem Dickins.

— Tak, ale jesli wybiora Rzezna, trafia na Wiazow i maja przed soba dlugi, przyjemny galop prosto w miejsce, gdzie sie ich nie spodziewamy.

— Ale… pan sie ich spodziewa, sah.

Vimes rzucil mu tepe spojrzenie, ktore sierzanci tak sprawnie potrafia rozszyfrowac.

— Zalatwione, sah! — zawolal radosnie Dickins.

— Chce jednak, zeby waszych ludzi widzialo sie na barykadach — dodal Vimes. — I kilka patroli, ktore beda mogly sie przemieszczac w razie jakichs problemow. Sierzancie, wiecie, jak sie do tego zabrac.

— Oczywiscie, sah. — Dickins zasalutowal sprezyscie i wyszczerzyl zeby.

Odwrocil sie do zebranych obywateli.

— No dobra, zgrajo! — huknal. — Wiem, ze niektorzy sluzyli w regimentach! Ilu zna „Wszystkie male aniolki”?

W gore unioslo sie kilka pamiatek, z kategorii tych grozniejszych.

— Bardzo dobrze! Mamy juz chor! No wiec to jest piosenka zolnierska, jasne? Wy nie wygladacie jak zolnierze, ale na bogow, dopilnuje, zebyscie spiewali jak oni! Zlapiecie slowa po drodze! W prawo zwrot! Naprzod marsz! „Wszystkie male aniolki sie wznosza, sie wznosza! Wszystkie male aniolki sie wznosza wnet!”. Spiewac, matczyne syny!

Maszerujacy podchwytywali piosenke od tych, ktorzy juz ja znali.

— „A jak one sie wznosza, sie wznosza, sie wznosza? Jak one sie wznosza, sie wznosza wnet?”.

— „One sie wznosza glowami, glowami, glowami…” — spiewal Dickins, skrecajac za rog.

Vimes sluchal, jak refren cichnie w dali.

— Ladnie — stwierdzil mlody Sam.

— To stara wojskowa piosenka — wyjasnil Vimes, bo przypomnial sobie, ze chlopak slyszy ja po raz pierwszy.

— Naprawde, sierzancie? Przeciez jest o aniolkach.

Zgadza sie, pomyslal Vimes. I zdziwilbys sie, jakie czesci ciala podnosza te aniolki w nastepnych zwrotkach. Prawdziwa zolnierska piosenka, sentymentalna, ale z nieprzyzwoitymi kawalkami.

— Jesli dobrze pamietam, spiewali ja po bitwach — powiedzial. — Widzialem, jak starzy ludzie plakali przy tym — dodal.

— Czemu? Brzmi dosc wesolo.

Przypominali sobie, z kim jej juz nie spiewaja, pomyslal Vimes. Jeszcze to zrozumiesz.

Po pewnym czasie wrocily patrole. Major Mountjoy-Standfast mial dosc rozsadku, by nie zadac pisemnych raportow. Za dlugo to trwalo i pisownia nie byla idealna. Zolnierze kolejno opowiadali, co widzieli. Czasami kapitan Wrangle, ktory wytyczal cos na mapie, gwizdal cicho.

— Wielki teren, sir. Naprawde! Maja tam za barykadami prawie cwierc miasta!

Major potarl czolo i zwrocil sie do kawalerzysty Gabitassa, ostatniego, ktory wrocil i zadal sobie wiele trudu, by zdobyc najwiecej informacji.

— Wszystkie tworza taka jakby linie, sir. No wiec podjechalem do jednej na Bohaterow, bez helmu i niby po sluzbie, i zapytalem, co sie tam dzieje. Jakis czlowiek krzyknal z gory, ze wszystko dobrze, bardzo dziekuja, i ze skonczyli na razie wszystkie barykady. Spytalem, co z prawem i porzadkiem, a oni na to, ze maja pod dostatkiem i dziekuja.

— Nikt do was nie strzelal?

— Nie, sir. Szkoda, ze nie moge tego powiedziec o naszej okolicy. Ludzie rzucali we mnie kamieniami, a jakas starsza pani wylala na mnie z okna noc… naczynie. Ehm… Jest cos jeszcze, sir. No…

— Mowze, czlowieku!

— Ja, tego… Chyba poznalem paru ludzi. Na barykadach. Oni, no… To byli nasi ludzie, sir…

Vimes zamknal oczy w nadziei, ze moze swiat zmieni sie na lepsze. Ale kiedy je otworzyl, swiat nadal mu przeslaniala rozowa twarz dopiero-co-sierzanta Colona.

— Fred — powiedzial. — Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiales kluczowe zalozenie. Zolnierze to sa ci drudzy, Fred. I zostaja na zewnatrz, poza barykada. Jesli znajda sie po tej stronie, Fred, to realnie rzecz biorac, nie mamy juz zadnej barykady. Rozumiesz?

— Tak, sir. Ale…

— Chcesz sie na jakis czas zaciagnac, Fred. Sam sie wtedy przekonasz, ze w wojsku naprawde bardzo pilnuja, zeby kazdy wiedzial, kto jest po naszej stronie, a kto nie, Fred.

— No tak, sir, ale oni…

— Pomysl… Jak dlugo sie znamy?

— Dwa albo trzy dni, sir.

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату